Brazylijska miłość

Karina Grytz-Jurkowska

publikacja 07.09.2017 04:30

Babcia powiedziała mi kiedyś: „A idź, gdzie pieprz rośnie”. No to poszedłem… – uśmiecha się ks. Manfred Knossalla ze Starych Siołkowic.

Chrzest i ewangelizacja to podstawowe zadania misjonarza z Siołkowic. Archiwum ks. Manfreda Knossalli Chrzest i ewangelizacja to podstawowe zadania misjonarza z Siołkowic.

Padre Manfredo – bo tak do niego mówią w Ameryce Południowej – na misjach w Brazylii spędził 45 lat. Urodził się „dzień po Panu Jezusie”, czyli 26 grudnia w 1942 roku. Dorastał w Siołkowicach, tam przyjmował kolejne sakramenty i chodził do szkoły. Potem ogólniak w Dobrzeniu Wielkim, rok Wyższej Szkoły Rolniczej we Wrocławiu i zmiana uczelni na tamtejsze Wyższe Seminarium Duchowne – tak zaczyna się historia siołkowickiego misjonarza... Późniejsze lata obfitują w coraz ciekawsze wątki.

Święcenia kapłańskie przyjął w 1968 r., ale nie w opolskiej katedrze, a wyjątkowo w rodzinnym, siołkowickim kościele św. Michała. I choć z rąk biskupa Franciszka Jopa, to dla diecezji wrocławskiej.

Zakochany w Brazylii

Pytany, dlaczego właśnie Brazylia, odpowiada „biblijnie”:

– Oto wielka tajemnica wiary... To jak z dziewczyną – dlaczego spośród wielu człowiek zakochuje się w tej jedynej, z którą chce spędzić życie? Tak było od dzieciństwa. Rozczytywałem się o tym kraju, wiedziałem, że od nas wielu ludzi tam pojechało. W seminarium nie marzyłem nawet o tym – do Niemiec trudno było wyjechać, a co dopiero do Brazylii. To była i jest moja wielka miłość, tam jest moje serce i mam nadzieję, że spocznę „w cieniu kokosowych palm” – przyznaje kapłan.

Kiedy odprawiał Mszę prymicyjną w Chrząstowicach, skąd pochodzili dobrodzieje wspierający go w seminarium, spotkał pochodzącego z Rudna k. Gliwic księdza Gottfrieda Marxa, misjonarza z Brazylii. Uznał to za szczęśliwy traf i był z nim odtąd w kontakcie. Po prymicjach wrócił do Wrocławia, jako wikary w parafii Matki Boskiej Częstochowskiej w dzielnicy Zalesie, ale gdy ks. Marx napisał mu, że w Brazylii potrzebni są księża i że ma się zastanowić nad pracą w tym kraju, nie wahał się.

Pierwsze zaproszenie przyszło z Rio de Janeiro, ale nim udało się w ówczesnej Polsce skompletować dokumenty, straciło ważność. Przy drugim, od biskupa z brazylijskiego Belem, uzyskał zezwolenie administratora archidiecezji kard. B. Kominka i w 1972 r. wyjechał do Belgii na naukę języka portugalskiego, a rok później, statkiem „Augustus”, do wymarzonej Brazylii.

Chrzest to za mało

– To paradoks, że ten największy kraj katolicki na świecie bardzo potrzebuje misjonarzy – mówi padre Manfredo. Wynika to z zaszłości historycznych i czasu podbojów. W 1500 roku Pedro Alvares Cabral, wyszedłszy na brzeg, postawił krzyż, odprawił Mszę św. i zaczął chrzcić pokojowo nastawionych autochtonów.

– Chrzczono i chrzczono, ale nie ewangelizowano. Teraz, po wiekach, spora część katolickiego społeczeństwa nie ma wiary, trzeba je katechizować, czasem od zera. Po to tam jesteśmy – stwierdza ks. Knossalla.

Dotarłszy do Brazylii, zastępował księdza, który wyjechał na studia, a następnie objął spokojną parafię Vigia ze starym kościołem pojezuickim z 1738 r.

– Tam było zupełnie inne pojmowanie czasu. Mówię: „Rano będę u was odprawiać Mszę św.”, przyjeżdżam, a tu kościół zamknięty i nikogo wokół. Już chcę odjeżdżać, ale patrzę, jakiś mężczyzna idzie, ciągnąc za sobą palmę. Okazuje się, że do ozdobienia kościoła na Eucharystię. Odprawiłem ją, jak wszyscy się zebrali, przygotowali... – wspomina kapłan. I tłumaczy, że Brazylijczycy w większości szanują Kościół, kapłanów, są bardzo przyjaźni, ale szerzy się wiele sekt.

Potomków emigrantów z Siołkowic ks. Manfred nie spotkał, bo jak wielu innych, jechali oni na południe kraju, gdzie panuje klimat zbliżony do europejskiego, a on trafił do Amazonii. Trudniej, ale za to przepiękne plaże, widoki.

Jemu też lekarze zalecili zmianę regionu, więc po 9 latach posługi biskup skierował go do Salvadoru w stanie Bahia, pierwszej stolicy Brazylii. Tam przebywał u księży redemptorystów. Odwiedził też polskiego księdza w São Paulo, Marka Manderlę, który namówił go do pozostania na jakiś czas w parafii Floreal (miasto kwiatów), 600 km od stolicy.

W cieniu rewolucji

Opuszczając panujący w Polsce reżim, ks. Manfred trafił do innego, wojskowego, na drugiej półkuli.

– Tam była prawdziwa wojna. Rząd wprowadził dyktaturę, by zwalczać bojówkarzy chcących wprowadzić komunizm. Tu komuniści rządzili, tam za sprzyjanie im prześladowano, a nawet mordowano – opowiada padre Manfredo.

Kiedy w 1990 r. przyjechał do Salvadoru, biskup wskazał mu na planie miasta miejsca, gdzie chce utworzyć nowe parafie, wybudować kościoły.

– W centrum dwie dzielnice zajęły bandy. Panowało bezprawie, teren miał ten, kto pierwszy go zajął, zdarzały się próby zastraszenia. Problemem nie była sama budowa, ale zdobycie terenu, udokumentowanie prawa do niego. Ceną mogło być moje życie, ale Pan Bóg mnie ochronił – przyznaje kapłan. Porwanie, które przeżył, i przykładanie pistoletu do skroni nie złamały go. Po niemałych trudnościach w ciągu 8 lat świątynia była gotowa.

Rozwarstwienie społeczne w Brazylii nadal jest duże, z czego wynikają napięcia i wiele niebezpiecznych zjawisk, nadal są ostre walki polityczne.

– W Salvadorze w jednej parafii miałem obok siebie ludzi bardzo bogatych oraz biednych mieszkających 100 metrów dalej w fawelach (slumsach). To wyrównuje się bardzo powoli. Duszpastersko bardzo pomaga obecność szkoły parafialnej, bo do niej przychodzą niemal wszystkie dzieci z faweli. Pojawiają się też w kościele, a za nimi z czasem i rodzice – tłumaczy ks. Knossalla.

Gdy sytuacja stała się bardzo niebezpieczna, biskup zdecydował, by padre Manfredo „zniknął” na jakiś czas z Brazylii, aż się wszystko uspokoi. I tak ks. Knossalla znalazł się w Europie, w niemieckiej parafii Ufhausen (Fulda). Tamtejszy biskup chciał go nawet włączyć do swej diecezji, jednak ks. Manfred chciał nadal pracować w Brazylii – Tam jest moje miejsce. Pewnie, że jest trudno, jest przestępczość, bezprawie, brak poszanowania bliźniego, ale to jest tylko jedna strona medalu. Rząd stara się temu przeciwdziałać, a my ewangelizujemy. Właśnie ewangelizacji i wiary temu krajowi oraz społeczeństwu brakuje – argumentował.

I tak, mimo panującego tam reżimu, po 6 miesiącach ksiądz Knossalla wrócił do Brazylii. Trafił do Fortaleze w stanie Ceara, gdzie doczekał emerytury. W 2011 r. został posłany do Salinopolis, w nowej diecezji Castanhal, gdzie służy do dziś.

Budowniczy

Dla padre Manfreda żadne pionierskie warunki nie były straszne. W niektórych miejscach, gdzie trafiał, nie było niczego. Wystarczało mu bardzo niewiele. Gdzie inni nie wytrzymywali nawet roku, on się zadomawiał, budował kościoły i kaplice. Sam mieszkając w prowizorycznych warunkach, razem z parafianami woził piasek na budowę, ubijał go, załatwiał materiały. Czasem bywały i zabawne sytuacje.

– Przyszedł raz człowiek, prosząc o wsparcie, jakiś posiłek. No to dałem mu solidną kanapkę, a on stoi i patrzy na mnie. W końcu zapytał: „Proszę księdza, a jedzenia nie ma?”. Bo tam posiłek bez ryżu i fasoli się nie liczy – śmieje się misjonarz.

I opowiada o wyrazach sympatii parafian, obiadach u miejscowych rodzin, procesjach na wodzie, poruszaniu się łodzią i aucie otrzymanym w prezencie, odwiedzinach znajomych z Niemiec, o roli sióstr posługujących w różnych parafiach.

O opuszczeniu Brazylii nigdy nie myślał, tylko raz prosił biskupa o zmianę parafii. – Tam ludzie oczekiwali kogoś, kto ich poprowadzi do walki a nie mówi o Ewangelii i miłości nieprzyjaciół. Biskup wysłał mnie tam specjalnie, bym uspokoił nastroje. Po pewnym czasie poprosiłem jednak o przeniesienie – przyznaje padre Manfredo. Po roku otrzymał zgodę pod warunkiem, że w parafii, którą obejmie, wybuduje kościół. I trafił do Ikarai – swojej najpiękniejszej placówki. Świątynię wybudował, drugą wzniósł w Tabuba.

W obecnej parafii, będąc już na emeryturze, też buduje kościół – pw. św. Michała, mozolnie zdobywając każdą płytę na dach, deski. Teraz budynek już jest otynkowany, posadzka zacementowana, w oknach niedługo będą szyby. Msze św. już są odprawiane. Siołkowiccy parafianie myślą już jak pomóc – może wysłać obraz św. Michała Archanioła do ołtarza. Wszak sercem do Brazylii przecież niedaleko.

A w przyszłym roku 50-lecie kapłaństwa ks. Manfred będzie obchodził w Siołkowicach. Na wspólne świętowanie zapowiada się już grupa Brazylijczyków.

TAGI: