Tam, gdzie drzewa w pas się kłaniają

ks. Wojciech Parfianowicz

publikacja 09.09.2017 05:30

Myliłby się jednak ten, kto sądziłby, że to znak miłego powitania. Mimo wszystko także i ta tragedia ujawniła niezwykłe pokłady dobra. W księżycowym krajobrazie, który pozostawiła wichura, pojawili się wolontariusze... również nieziemscy.

Ekipa z Czarnego przy rozbiórce zniszczonego przez wichurę domu w Żabnie. Ks. Paweł Byczkowski (pierwszy z lewej na dole). ks. Wojciech Parfianowicz Ekipa z Czarnego przy rozbiórce zniszczonego przez wichurę domu w Żabnie. Ks. Paweł Byczkowski (pierwszy z lewej na dole).

Czy rząd się spisał, czy raczej zawalił, jeśli chodzi o pomoc poszkodowanym w wichurze, która nawiedziła Bory Tucholskie w nocy z 11 na 12 sierpnia? Nietrudno zgadnąć, że odpowiedzi padają skrajnie różne, także tam, na miejscu. W temacie wojny polsko-polskiej ciszy nie ma ani przed, ani po burzy. Są jednak i tacy, którzy najpierw zadają sobie inne pytanie: „Co ja mogę zrobić w tej sprawie?”. Odpowiedzi udzielają nie na Twitterze czy Facebooku, ale na dachu rozwalającego się domu.

Tragedia niemedialna

Symbolem sierpniowego kataklizmu stał się Rytel. Nazwa tej miejscowości odmieniana była przez wszystkie przypadki, a jej sołtys stał się znany w całej Polsce. Rzeczywiście, w Rytlu naprawdę porządnie wiało, ale nie bez znaczenia dla rozgłosu medialnego był pewnie fakt, że miejscowość ta leży przy drodze krajowej i wozem transmisyjnym łatwiej tam dojechać. Nikt nie będzie robił transmisji z Żabna czy z Brdy, w której nie ma nawet asfaltu. Do niewielkiego Żabna w gminie Brusy w powiecie chojnickim dotarli wolontariusze z parafii w Czarnem. Grupa około 20 mężczyzn, z ks. Pawłem Byczkowskim na czele, począwszy od wtorku 22 sierpnia przez kilka dni codziennie rano stawiała się do pracy. Panowie, w różnym wieku, odpowiedzieli na apel swojego proboszcza, zabrali własny sprzęt (m.in. piły motorowe), a Zakład Karny zapewnił im transport na miejsce.

– Poza ludźmi z Czarnego jeszcze nikt tutaj nie dotarł – przyznaje Zbigniew Szczepański, sołtys wsi Żabno. Podobnie pierwszymi wolontariuszami w Brdzie byli ludzie zebrani przez Caritas Diecezji Koszalińsko-Kołobrzeskiej. 10-osobową grupę tworzyły głównie kobiety, choć byli wśród nich także: Marek spod Kołobrzegu, kl. Rafał Kowalczyk z koszalińskiego seminarium oraz ks. Krzysztof Korniak z koszalińskiej katedry.

Znikający dom

Dom państwa Żyskich z Żabna nie nadaje się już do zamieszkania. Wymaga rozbiórki. Wichura zerwała dach, który wylądował 50 metrów dalej, na polu kukurydzy. Ulewa dopełniła zniszczenia. Młodzi chłopcy wynoszą z pomieszczenia, które jeszcze parę dni temu było pokojem, przez dziurę, w której jeszcze parę dni temu było okno, coś, co jeszcze parę dni temu było domową kanapą.  – Gdy patrzę na ten dom... źle się człowiekowi robi – mówi Jakub Osiński, 17-latek z Czarnego.

Wyraźnie wzruszony Władysław Drewczyński, 56-latek z Dzikowa w parafii Czarne, zauważa: – Nie dość, że to są biedni ludzie, którzy i tak prawie nic nie mieli, to teraz nie mają już zupełnie nic.

Ksiądz Krzysztof Korniak, który razem z grupą zorganizowaną przez Caritas diecezjalną pracował w Brdzie, ale także jeździł po okolicy, aby pomóc tam, gdzie najbardziej było to potrzebne, podkreśla: – Przyjazd tutaj dał mi inne spojrzenie na ludzką tragedię. Naprawdę tutaj człowiek zaczyna dziękować za to, co ma. Czasami nie myślimy o tym, że z sekundy na sekundę można stracić wszystko. 

Donata Żyska, właścicielka domu w Żabnie, opowiada o wydarzeniach z katastrofalnej nocy: – Wichura przyszła nagle. Trwała może pół godziny. Dzieci wyły. Był straszny huk, kiedy dach się odrywał. Kobieta cieszy się, że gmina zapewniła dzieciom bezpłatne kolonie w Łazach koło Koszalina. Nie muszą patrzeć, jak znika ich dom. Co będzie dalej? Nie wiadomo. Na razie Żyscy mieszkają w domku kempingowym.

Po co tam ksiądz? W czasie rozbiórki domu w Żabnie znowu zaczyna padać. – Zamiast siedzieć na dachu, ksiądz by się lepiej pomodlił, żeby przestało – żartuje jeden z członków ekipy z Czarnego. Ks. Paweł Byczkowski nie ulega prowokacji i stwierdza: – Czasami trzeba ściągnąć sutannę, podwinąć rękawy i zrobić coś takiego. Kapłaństwo to nie tylko ołtarz i konfesjonał. Ksiądz musi też czasem pokazać inne oblicze. Ksiądz Krzysztof Korniak w Brdzie rozpoczął swój urlop. – Od poniedziałku mam wolne, więc postanowiłem przyjechać, żeby pomóc trochę tym ludziom. Kapłan nie szczędził też swojego samochodu, który często służył jako ciągnik przy usuwaniu powalonych drzew.

Oczy plus ręce

– To, co widać w telewizji, nie oddaje tego, co jest na miejscu – przyznaje Stanisław Być z Czarnego. Wiele osób przyjeżdżających na tereny dotknięte kataklizmem wyraża podobne zdanie. Wyrwane z korzeniami ogro- mne drzewa, całe połacie lasu jakby zdmuchnięte z powierzchni ziemi, dachy domów czy stodół leżące na polach – wszystko to robi ogromne wrażenie i budzi przerażenie. Jednak nawet przyjechać na miejsce i obejrzeć skutki katastrofy z bliska to nie to samo, co zatrzymać się na dłużej i ubrudzić się przy porządkowaniu gigantycznego bałaganu.

Oczy plus ręce – to połączenie, które rozszerza pole widzenia. Z takiego założenia wyszła pani Katarzyna z Wałcza, która do ekipy organizowanej przez Caritas zgłosiła się razem z 15-letnią córką Karoliną. – Chcę jej pokazać, że warto w życiu dawać coś bezinteresownie – mówi. Żeby móc przyjechać do Brdy, sama musiała skorzystać z urlopu, który mogłaby przeznaczyć na wypoczynek.

Przykład Julii Miszczuk, pochodzącej z Darłowa nastolatki, pracującej w tej samej ekipie, pokazuje, że metoda „widzieć i dotknąć” naprawdę działa. W podstawówce angażowała się w Szkolnym Kole Caritas. – Ducha pomocy mam więc we krwi. Jak tylko dowiedziałam się, że jest taka akcja, od razu się zdecydowałam – podkreśla.

Mieszkanka Wałcza przyznaje, że udział w akcji otworzył jej też oczy w ogóle na Caritas jako organizację. – Tu nie chodzi tylko o zbiórki pieniędzy – dementuje pokutujący wśród wielu ludzi stereotyp. Odkryła, że Caritas daje niemal nieograniczone możliwości zaangażowania się w wolontariat, który kryje w sobie ogromną dawkę pozytywnej motywacji do życia. Członkowie ekipy Caritas wyjeżdżali z Brdy po zetknięciu się ze skutkami potężnej katastrofy, ale na ich twarzach nie było widać przygnębienia ani rezygnacji. Wprost przeciwnie, tryskali chęcią działania dalej.

TAGI: