Wrócił, by zapalać innych

ks. Przemysław Pojasek

publikacja 29.08.2017 05:00

Słowa „Idźcie i głoście” bardzo mocno wziął sobie do serca prawie 40 lat temu, wyjeżdżając na misje. Dziś ks. Tadeusz Faryś zachęca innych, by nie bali się pójść w nieznane.

Jeszcze jako młody kapłan w czasie pracy w Wybrzeżu Kości Słoniowej. ks. Przemysław Pojasek Jeszcze jako młody kapłan w czasie pracy w Wybrzeżu Kości Słoniowej.

Wyjazd do Wybrzeża Kości Słoniowej, na misje do Afryki, spadł mu w jakimś sensie z nieba. Nigdy wcześniej nie myślał o wyjeździe z Polski. – Był to czas największych działań Solidarności, pracowałem wówczas w Nowej Rudzie w parafii pw. św. Mikołaja. Byłem zaangażowany w tworzenie struktur tego patriotycznego ruchu. Wieszanie krzyży, święcenie i instalacja figurek św. Barbary dawały poczucie, że jesteśmy wolni jako Polacy, jako Kościół. I choć później okazało się, że jest to przekonanie trochę na wyrost, to jednak wówczas wszyscy zachłysnęliśmy się tą wolnością. Ja również. Solidarność w jakimś stopniu dała mi paszport, przyszła więc myśl, by może wykorzystać to do poznania innej działalności duszpasterskiej. Znałem kilku księży, którzy już przygotowywali się do wyjazdu do Wybrzeża Kości Słoniowej. Widziałem ich radość z tej możliwości, więc zapragnąłem również w taki sposób służyć Kościołowi. Pojechałem wówczas do kard. Henryka Gulbinowicza i po uzyskaniu jego aprobaty zgłosiłem się na kurs językowy dla przyszłych misjonarzy – wspomina ks. Tadeusz Faryś.

O decyzji, którą wówczas podjął, mówi, że jest wpisana w powołanie kapłańskie, że jest powołaniem w powołaniu.

– Sprawa misji nie jest obca żadnemu księdzu. Już w seminarium za sprawą formacji, różnego rodzaju kół misyjnych dla kleryków, a przede wszystkim dzięki spotkaniom z misjonarzami człowiek uczył się, że praca kapłana jest ważna nie tylko w Polsce, ale i poza jej granicami. To inspirowało – dodaje. Później wraz z pozostałymi osobami, które zgłosiły chęć wyjazdu, udał się do Belgii, by tam lepiej poznać język i zwyczaje ludności, wśród której miał pracować. Był to też czas przygotowania od strony formacyjnej.

Na wybrzeżu

Kiedy 28 sierpnia 1982 r. wylądował w Abidżanie, musiał podporządkować się tamtejszym strukturom. – Niektórym może się wydawać, że misjonarz przyjeżdżający na kontynent afrykański wkracza w rzeczywistość bez struktur. To jest błędne myślenie, ponieważ w Afryce jest 59 krajów. Wśród nich – Wybrzeże Kości Słoniowej, które jest krajem wolnym, niepodległym od 7 sierpnia 1960 r. Funkcjonują tam normalne struktury administracji państwowej, ale i kościelnej. Kiedy przyjeżdża ksiądz czy siostra zakonna, są kierowani do danej diecezji, którą zarządza konkretny biskup. W moim przypadku był to bp Bernard Agré, zarządzający diecezją od 1968 r. Już wcześniej korespondowaliśmy ze sobą, a kiedy przyjechałem, skierował mnie do pracy w parafii w Danane, w której również pozostali księża pochodzili z Polski. Po roku pobytu tam i nabraniu doświadczenia trafiłem na niezależną placówkę, gdzie sam administrowałem parafią – tłumaczy były misjonarz. Dodaje też, że praca na misjach to nie tylko ewangelizacja, ale też troska o rozwój materialny danej wspólnoty.

Wybrzeże Kości Słoniowej to świat kontrastu między bogatą mniejszością a szerzącą się biedą. – Przede wszystkim to kwestia analfabetyzmu. Jakkolwiek szkolnictwo w dużych ośrodkach jest rozwinięte, to jednak nie wszędzie udaje się dotrzeć, choćby przez ograniczoną liczbę środków transportu. Poza tym dużym problemem są choroby, a wśród nich malaria, która dotyka niemal wszystkich. Jest też wspomniany już problem biedy i niedożywienia, które tworzą niemal cały tamtejszy świat. Nie można rozwiązać tych problemów doraźnie, bo to raczej kwestia prowadzenia polityki – wyjaśnia. Dodaje też, że dziś Wybrzeże Kości Słoniowej nie jest już tym samym miejscem.

Owoce pracy

Kiedy tam trafił w 1982 r., było 30 księży z Europy i 4 lokalnych. Kiedy wracał w roku 1994, sytuacja się odwróciła – był jednym z 4 europejskich misjonarzy, którzy zostali. To dowód na to, że Kościół w Afryce się rozwija, tak jak rozwija się tamtejsze społeczeństwo. Pokazują to również liczby, ponieważ – jak podają statystyki – w 1919 r. na kontynencie afrykańskim było 9 proc. chrześcijan, a sto lat później jest ich już 65 proc. Wciąż jednak są miejsca, gdzie potrzeba misjonarzy.

Decyzja o przyjęciu wiary czy później święceń kapłańskich nie jest łatwa. – Jest wielką troską proboszczów, misjonarzy, potem biskupa, przełożonych seminarium, by właściwie odczytać motywy powołań kapłańskich i zakonnych w danym kraju afrykańskim. Nie ulega wątpliwości, że kapłaństwo jest pewnego rodzaju promocją socjalną i tego nie można uniknąć. Niemniej jednak decydując się w Afryce na chrzest, w krajach ocierających się o islam czy zanurzonych w pogaństwie, trzeba mieć nie lada odwagę. Sama decyzja jest świadomym ryzykiem pójścia za Chrystusem, często wiążącym się z ryzykiem utraty życia – wyjaśnia ksiądz odpowiedzialny w diecezji za misje.

Niespodzianki

– Choć wyjeżdżając do Afryki, ma się świadomość ubóstwa jej mieszkańców, to jednak szybko zostaje ona zweryfikowana przez doświadczenie. Co innego bowiem coś wiedzieć, a co innego doświadczyć czegoś. Poza tym myślę, że ma to ogromny wpływ na tamtejsze relacje z ludźmi. Są niezwykle przyjaźni, radośni, życzliwie ustosunkowani do Kościoła i misjonarzy. Niesamowite jest również ich bogactwo kultury. Im dłużej się ją poznaje, wgłębia w nią, tym mniej się ją zna i rozumie…

Choć Polacy mają tam szczególny status ze względu na św. Jana Pawła II czy fakt, że nasz kraj nigdy nie był krajem kolonizacyjnym, to jednak przez lata mojej obecności na Czarnym Lądzie nauczyłem się, że Afryka nie jest dla białych. Poza tym zauważyłem ścisłe pozostałości kolonizacyjne. Przykładem na to może być jedno z pytań, które zadałem w czasie przygotowywania dzieci do Pierwszej Komunii św., a mianowicie: Jakiej narodowości był Pan Jezus? I zdziwiłem się, kiedy jedno z dzieci pewnie odpowiedziało, że Francuzem – wspomina ks. Tadeusz. W Afryce są jednak jego zdaniem też rzeczy, których moglibyśmy się uczyć od tamtejszej ludności. Zwraca szczególną uwagę na wnikliwe słuchanie, które ułatwia ewangelizację, ale i naukę podstawowej wiedzy. Ma to również ogromne znaczenie w duszpasterstwie, ponieważ, jak relacjonuje ks. Faryś, mieszkańcy Afryki oczekują, że zarządca parafii wysłucha ich sugestii, rad, potraktuje ich poważnie. Często bowiem podstawowym błędem nowych misjonarzy jest stanięcie w roli autorytarnego przywódcy, nauczyciela, który wie wszystko lepiej. Poza tym w Afryce jest ogromny szacunek do starszych, do tego, co mówią.

Powrót

Z Wybrzeża Kości Słoniowej ks. Faryś wrócił do Belgii, gdzie pracował w duszpasterstwie w latach 2004–2014. Po powrocie do Polski stawił się w diecezji świdnickiej, gdzie pracował przed wyjazdem. – Chciałem włączyć się w życie diecezji, podpowiadając, że moją intencją jest kontynuacja charakteru mojego dotychczasowego kapłańskiego życia. Ksiądz biskup w odpowiedzi uczynił mnie swoim delegatem do spraw misji w diecezji świdnickiej. Wraz z referatem misyjnym staramy się trzymać rękę na pulsie w sprawach misji. Jestem też do dyspozycji księży, szkół, katechetów, by pomóc im szerzyć troskę o misje – kończy.