Czas błogosławieństwa, czas czuwania

Agata Bruchwald

publikacja 23.08.2017 04:30

Dzięki wytrwałej modlitwie Maria zrozumiała, że słowa: „Oto Matka twoja” są skierowane także do niej. Oto jej świadectwo.

Pielgrzymi w sanktuarium Matki Bożej Bolesnej w Oborach byli 2 sierpnia. Mszy św. przewodniczył bp Jacek Jezierski. Agata Bruchwald /Foto Gość Pielgrzymi w sanktuarium Matki Bożej Bolesnej w Oborach byli 2 sierpnia. Mszy św. przewodniczył bp Jacek Jezierski.

Jako nastolatka, mimo rozpalonej w domu rodzinnym wiary, miałam nieco „protestanckie” podejście do całego peletonu wszystkich świętych. To samo się tyczy kultu maryjnego. Jednak gdy dorosłam, przekonałam się o prawdziwości słów Jezusa wypowiedzianych z krzyża. Teraz wiem, że zwrot: „Oto Matka twoja” (J 19,27) odnosi się do każdego z nas. Do mnie też. A Maryja jest Pośredniczką, Pocieszycielką i Wspomożycielską w drodze do Syna.

Nastoletniość

Na szlak EPP pierwszy raz wyruszyłam jako 17-latka. Szukałam głębszej duchowości, szukałam siebie. Pamiętam, że zawsze w sercu miałam pragnienie przeżycia pielgrzymki. Istotnie – był to piękny czas. Czas otwarcia się na Boga, czas wypłynięcia na głębię, która wciąga. Wtedy to Pan dał mi wspaniałych ludzi, z którymi mam kontakt do dzisiaj. Było pięknie. I tak rok za rokiem pielgrzymowałam – w różnych intencjach. Niektóre z nich bywały wysłuchane „od razu”, ale te dla mnie najważniejsze pozostawały jakby bez echa. Wtedy nie rozumiałam, dlaczego tak jest. Podczas drogi na Jasną Górę cierpliwie odmawiałam wszystkie zdrowaśki. Różaniec nie nużył tak jak co dzień. W domu nie mogłam się do niego przekonać... Nie bardzo ufałam, że Maryja zaniesie wszystko przed tron swojego Syna. I myślałam, że to jest właściwie droga na skróty.

Dorosłość

Po kilku latach udanego małżeństwa nastąpił kryzys. Straciłam pracę. Będąc z malutkim dzieckiem przy piersi, dowiedziałam się, że nie będę miała do czego wrócić. Popadliśmy w ogromne długi, które generowały kłótnie, wzajemne obwinianie się. Pojawiły się lęki, nerwowość, stany depresyjne. Mąż zaczął topić swoje smutki w alkoholu. Dla mnie był to koniec świata. Po raz pierwszy poczułam się, że jestem na krawędzi rozpaczy, a moje małżeństwo wisi na włosku. Pan Bóg wydawał mi się tak odległy i daleki jak słońce ponad grubą warstwą chmur. Trudno było mi ufać w Jego obecność przy mnie. W końcu – niemalże w akcie desperacji – namówiłam męża do wspólnego odmawiania Nowenny Pompejańskiej. Modlić mieliśmy się w intencji poprawy naszej sytuacji materialnej. O nowennie i jej skuteczności słyszałam już od jakiegoś czasu od znajomych. Powiedziałam mężowi, że „grube sprawy trzeba wymadlać dużymi modlitwami”. Przystał na to. Zaczęliśmy razem się modlić.

Nie od razu zniknęły nasze problemy. Ale Matka Boża pomogła – zabrała lęk. Pojawiły się światełka w tunelu problemów finansowych i... kolejne trudności. Szatan robił wszystko, żebyśmy z mężem oddalali się od siebie. On nie lubi, jak ktoś za dużo ucieka się do Maryi. Kiedy znów było bardzo trudno, kolejny raz postanowiliśmy postawić wszystko na jedną kartę – wyruszyliśmy całą rodziną na Jasną Górę. Z małymi dziećmi nie było to proste. Nasze córki miały 4,5 roku i 2 lata. Ale to Maryja nas tam zaprosiła. Chyba chciała, byśmy ostatecznie zaufali, żebyśmy zostawili jej wszystkie troski, które blokują nas w relacji z Jej Synem. Udało się dotrzeć na Jasną Górę. Pamiętam to uczucie, kiedy weszliśmy na ostatnią prostą. Zobaczyłam wieżyczkę i dotarło do mnie, że to koniec pielgrzymowania. Poczułam, że ja tu naprawdę zostawiam wszystkie problemy. Że teraz będzie lepiej. Ona, Matka Miłości, zajmie się wszystkim, odda swojemu Synowi i wyprosi nam potrzebne łaski. Łzy płynęły mi po policzkach. Poczułam ogromną ulgę i dziękowałam Jezusowi, że ma tak wspaniałą Matkę.

Codzienność

Pewnie teraz spodziewacie się, że nastąpi zdanie w rodzaju: „Odtąd wszystko było dobrze i wspaniale”. Nie nastąpi. Wróciliśmy do codzienności. Problemy z pracą się rozwiązały. Ale chcę wam, którzy to czytacie, uświadomić, że zło nie śpi. Znowu były ataki złego na nasze małżeństwo. Znowu trzeba było walczyć. Życie to ciągła walka. Teraz powoli wychodzimy z długów, sytuacja się ustabilizowała, a nawet zaczyna być lepiej, niż myśleliśmy. Spodziewamy się kolejnego dziecka, które narodzi się we wrześniu. Nasza miłość znów kwitnie. I to po 8 latach małżeństwa! Przeżywamy błogosławiony czas. Z Matką Bożą i różańcem w ręku. Ale też czuwamy. Bo czujnym trzeba być do końca. Póki jesteśmy tu, na ziemi, walka trwa. Tylko walczyć trzeba mądrze, a Maryja w tym naprawdę pomaga. Módlcie się z Nią do Jezusa. Ona jest naprawdę drogą na skróty w relacji z Nim. Maria z rodziną pielgrzymowała w grupie Adalbertus Prabuty-Susz.

Życie jest drogą

Bp Jacek Jezierski – Drogie siostry i bracia, we wspólnocie wiary drogą ku królestwu Bożemu jest całe nasze życie. To droga nie tyle w przestrzeni, co droga w czasie. Od młodości po starość. Z tej drogi można zejść, na tej drodze można się zatrzymać. Na tym też polega dramat naszego życia – można się pogubić. Fatalnie, brzydko. Zmierzamy do celu naszej życiowej drogi w kilku podstawowych grupach, zespołach. Przede wszystkim jako małżeństwa i rodziny. To jest podstawowe powołanie większości kobiet i mężczyzn umocnione świętym znakiem sakramentu małżeństwa. (Słowa do pielgrzymów w sanktuarium Matki Bożej Bolesnej w Oborach.)

TAGI: