Generał jezuitów wyjaśnia

ks. Dariusz Kowalczyk SJ

publikacja 28.07.2017 04:30

„Kto by rzekł swemu bratu (…):»Bezbożniku«, podlega karze piekła ognistego” (Mt 5,22) – przestrzega Jezus. O tym ostrzeżeniu zapomniał chyba ks. prof. Paweł Bortkiewicz, bo publicznie oskarżył generała zakonu jezuitów o. Arturo Sosę o… herezję. Czy słusznie?

Generał jezuitów wyjaśnia MAURIZIO BRAMBATTI /EPA/pap

Na łamach „Do Rzeczy” ukazał się wywiad Tomasza Terlikowskiego z ks. Pawłem Bortkiewiczem zatytułowany: „Generał jezuitów dopuszcza się herezji”. Na pytanie, czy „czarny papież” jest heretykiem, były dziekan Wydziału Teologicznego w Poznaniu odpowiedział: „Z punktu widzenia zdrowego rozsądku, a także wyczucia eklezjalnego, na to pytanie trzeba odpowiedzieć twierdząco”.

Zapytaj się…

Ignacy Loyola, założyciel jezuitów, w swych „Ćwiczeniach duchowych” podaje – zakorzenioną w Ewangelii – zasadę, zwaną presupponendum: „Dobry chrześcijanin winien być bardziej skory do ocalenia wypowiedzi bliźniego niż do jej potępienia. A jeśli nie może jej ocalić, niech spyta go, jak on ją rozumie…”. Czy red. Terlikowski i ks. Bortkiewicz próbowali się dowiedzieć, jak rozumie o. Sosa niektóre swe wypowiedzi, które budzą ich zastrzeżenia? Nic mi o tym nie wiadomo. A zapytać było trzeba, bo nie są to wypowiedzi jednoznaczne. Publicznego zarzutu herezji nie można traktować jak chwytu publicystycznego, który ma przyciągnąć czytelnika. To bardzo poważny zarzut i trzeba mieć mocne argumenty, aby go sformułować. Tym bardziej że chodzi o generała jezuitów, zakonu, który prowadzi w Rzymie trzy papieskie uczelnie: Uniwersytet Gregoriański, Instytut Biblijny oraz Instytut Orientalny.

Żeby było jasne. Nie jest tak, że nie widzę żadnego problemu. Nie zamierzam wykazywać się nadgorliwością bronienia „swoich” wbrew rzeczywistości. A rzeczywistość jest taka, że niektóre nieprecyzyjne, zbyt pospiesznie czy też skrótowo formułowane wypowiedzi o. Arturo Sosy mogły wzbudzić zaniepokojenie. I nie uważam, że jezuici powinni teraz zewrzeć szeregi i wyzywać zaniepokojone osoby od „ograniczonych konserwatystów, którzy postrzegają świat w czerni i bieli”. Ale nie uważam też, że rozsądną i eklezjalną postawą jest w tej sytuacji wyzywanie od heretyków. Wyraźmy swe obawy, sformułujmy krytyczną ocenę, ale spróbujmy też dopytać, o co chodzi… Ja dopytałem.

Czy diabeł istnieje?

Rozległ się krzyk, że generał jezuitów zaprzeczył istnieniu diabła. A przecież Katechizm Kościoła Katolickiego naucza, za Pismem Świętym i Tradycją, że istnieje osobowy duch, zwany szatanem lub diabłem. Sam papież Franciszek dość często wskazuje na działanie diabła w świecie. Tymczasem o. Sosa w jednym z wywiadów zapytany, czy zło jest procesem psychologicznym, czy pochodzi od istoty wyższej, wskazał na wolność człowieka, który wybiera dobro i zło, a także na struktury społeczne, które tłamszą człowieka i popychają ku złu. I stwierdził: „Stworzyliśmy figury retoryczne, jak diabeł, by wyrazić zło”. Wielu w tym właśnie zdaniu dopatrzyło się zanegowania istnienia diabła.

Ojciec Sosa, poinformowany o oskarżeniach, jakie pojawiły się w mediach, nie tylko polskich, choć w Polsce zostały sformułowane najostrzej, był zmartwiony, że tak to zostało zrozumiane, co może zaszkodzić misji jezuitów. Wyjaśnił, że nie zamierzał negować nauki Kościoła o diable, a jedynie wskazać, iż niekiedy „rzeczywiście go sobie tworzymy na obraz naszej upadłej natury”. Innymi słowy – precyzuje ojciec generał – „zły duch istnieje, ale nie zwalnia nas to z odpowiedzialności za nasze złe wybory i za zło skorumpowanych struktur, które tworzymy. Diabeł istnieje, tym bardziej nie twórzmy sobie diabła, by usprawiedliwić brak inteligentnej refleksji i adekwatnego działania”.

Ktoś powie, że generał jezuitów powiedział, co powiedział, a teraz się wycofuje. Pokazałem kontrowersyjny tekst w hiszpańskim oryginale sekretarce w dziekanacie, której ojczystym językiem jest hiszpański i która nie znała całego zamieszania. Zapytałem ją, czy jej zdaniem autor tej wypowiedzi neguje istnienie diabła. Po namyśle odpowiedziała, że nie, że tu o coś innego chodzi, a mianowicie o to, iż niekiedy człowiek usprawiedliwia siebie i struktury, które sam tworzy, zwalając wszystko na złego ducha, a powinien wziąć odpowiedzialność na siebie. Gdzie tu herezja?

Apostołowie nie mieli magnetofonów

Inna wypowiedź o. Sosy, która wzbudziła wiele krytyki, znalazła się w wywiadzie dla pisma „Giornale del Popolo”. Dziennikarz przytoczył słowa kard. Müllera, prefekta Kongregacji Nauki Wiary, dotyczące sprawy nierozerwalności małżeństwa: „słowa Jezusa są bardzo jasne i żadna władza […], ani anioł, ani papież, ani synod, […] nie może ich zmienić”. Rzeczywiście, np. w Ewangelii Marka Jezus stwierdza: „Kto oddala żonę swoją, a bierze inną, popełnia cudzołóstwo względem niej. A jeśli żona opuści swego męża, a wyjdzie za innego, popełnia cudzołóstwo” (10,11-12).

Generał jezuitów w odpowiedzi stwierdził m.in.: „Trzeba by zacząć refleksję od tego, co Jezus naprawdę powiedział. W tamtym czasie nikt nie miał magnetofonów, aby nagrywać. Wiemy, że słowa Jezusa należy odczytywać w kontekście […]. To nie jest żaden relatywizm. Chodzi o to, że słowo jest względne, Ewangelia została napisana przez ludzi i przyjęta przez Kościół, który tworzą ludzie”. Potem o. Sosa, odnosząc się do słów Jezusa o nierozerwalności małżeństwa, jakie znajdujemy w Mt 19,3nn, stwierdził: „Utożsamiam się z tym, co mówi papież Franciszek. Nie podaje się w wątpliwość, ale się rozeznaje”.

Przyznaję. Pierwsza wypowiedź jest niejasna, a wzmianka o braku magnetofonów frywolna. Całość może sprawiać wrażenie, że oto nie wiadomo, czy właściwie jakaś trwała nauka Kościoła istnieje, skoro kolejne pokolenia będą interpretować po swojemu nauczanie Jezusa, zaprzeczając temu, co twierdzili poprzednicy. Ale czy rzeczywiście takie były intencje generała jezuitów? Ojciec Sosa, zapytany o tę wypowiedź, wyjaśnia: „Oczywiście nie twierdzę, że Ewangelię można sobie za każdym razem wymyślać od nowa, lekceważąc Tradycję i nauczanie Magisterium. Ewangelia jest zawsze ta sama, ale można by jednak podać wiele przykładów, jak rozumienie Ewangelii i jej praktyczne przeżywanie ewoluowały w ciągu 2 tys. lat. Musimy rozeznawać, otwierając się na Ducha, który prowadzi nas do całej prawdy (zob. J 16,13), i wydobywać ze skarbca Kościoła »rzeczy nowe i stare« (Mt 13,52)”.

Trzeba przyznać, że wokół „Amoris laetitia” narasta zamieszanie. Są wierni, w tym kardynałowie i biskupi, którzy uważają, że istnieje możliwość, bez zanegowania katolickiej wiary, by osoby rozwiedzione, żyjące i współżyjące w nowych związkach, przystępowały do sakramentalnej Komunii. Inni, jak wspomniany prefekt Kongregacji Nauki Wiary, podkreślają, że dotychczasowe nauczanie Kościoła w tej kwestii, wyrażone jasno przez Jana Pawła II i Benedykta XVI, nie zmieniło się i zmienić się nie może. To zamieszanie jest poważnym problemem współczesnego Kościoła, ale czy należy czynić generałowi jezuitów zarzut z tego, że stara się nadawać na jednych i tych samych falach z papieżem Franciszkiem? Dyskutujmy, sprzeczajmy się, wszak zaprasza nas do tego sam Franciszek, ale nie używajmy pochopnie zbyt mocnych, nieadekwatnych słów. Nazywanie generała jezuitów heretykiem jest na tym samym poziomie co snucie idei, że Franciszek nie jest prawdziwym papieżem. To szkodzi Kościołowi. Szkodzi także tym, którzy są zaniepokojeni pewnymi liberalno-lewicowymi nurtami w Kościele.

Marksista czy wierzący?

Ksiądz Bortkiewicz dywaguje na temat generała jezuitów: „Zadaję sobie pytanie, z kim mam do czynienia. Z religioznawcą marksistowskim czy człowiekiem wierzącym?”. Po czym stwierdza, że „źródłem problemów o. Sosy jest teologia wyzwolenia”. Zapewne można dotrzeć do tekstów o. Sosy, na przykład z lat 70., w których widać pewne nadzieje związane z marksistowską analizą społeczną. Dla wielu ludzi w naszej środkowowschodniej części Europy takie nadzieje są naiwne, a nawet gorszące. Warto jednak sobie uświadomić, że kiedy my doświadczaliśmy zniewolenia ze strony Związku Radzieckiego, kraje Ameryki Łacińskiej czuły się zniewalane i wyzyskiwane przez politykę i kapitał Stanów Zjednoczonych. A „prawicowymi” księżmi nie byli nazywani tacy jak ks. Jerzy Popiełuszko, ale ci zblatowani z klikami trzymającymi władzę i mającymi krew niewinnych na rękach. Pamiętam, że kiedy przyjechałem na studia do Rzymu w 1993 r., jeden z profesorów, poczciwy Amerykanin, myślał, że młodzi jezuici z Polski utożsamiają się z teologią wyzwolenia, bo ruch Solidarności nie był dla niego niczym innym jak właśnie teologią wyzwolenia.

Ojciec Arturo Sosa, zapytany o teologię wyzwolenia w kontekście zarzutu, że kieruje się marksizmem, odpowiedział: „Teologia wyzwolenia jest nurtem zróżnicowanym. Przechodziła różne etapy, w tym zbytniego zachłyśnięcia się filozofią marksistowską. Ale podstawowa intuicja teologii wyzwolenia jest wciąż aktualna. Jeśli nie idziemy na peryferie, do ludzi ubogich, by doświadczyć w nich i wśród nich Chrystusa Ukrzyżowanego, to nie uprawiamy teologii ewangelicznej. Tu nie chodzi o walkę klas, by jedna grupa zwyciężyła inną, ale o nadzieję, że wszyscy razem możemy dojść do wolności. Wolność od grzechu, jaką przyniósł nam Jezus, nie stoi w sprzeczności z ludzkim działaniem na rzecz wyzwolenia. Wręcz przeciwnie, jest wezwaniem do takiego działania”. Tak nie mówi marksista, tak mówi człowiek wierzący w Ewangelię.

Podsumowywanie mentalności i sposobu myślenia, zakorzenionych w powikłanej, innej od naszej historii Ameryki Łacińskiej, słowem „marksista” niekoniecznie tłumaczy rzeczywistość. Tak jak nie jest otwartością na rzeczywistość zbywanie polskiej wrażliwości i dziedzictwa polskiego Kościoła, w tym nauczania Jana Pawła II, mówieniem z pogardą: a to konserwatywno-narodowi Polacy…

TAGI: