Bólem… mocni

Agata Puścikowska

publikacja 07.07.2017 04:30

W świecie „zdrowych i pięknych” tylko najwięksi mogą sobie pozwolić na słabość, kalectwo, cierpienie. I wygrać.

Bólem… mocni Foto Gość Dwanaście historii opisanych przez Elżbietę Wiater w książce „Mocni krzyżem” stanowi świadectwo, że niepełnosprawność i choroba nie zawsze oznaczają koniec świata. A czasem bywają początkiem.

Elżbieta WiaterMocni krzyżem. Święci, na których możemy się oprzeć w chorobie i niepełnosprawnościeSPeKraków 2017ss. 192   Elżbieta WiaterMocni krzyżem. Święci, na których możemy się oprzeć w chorobie i niepełnosprawnościeSPeKraków 2017ss. 192
Jesteś młody, atrakcyjny i sprawny. Świat stoi przed tobą otworem, możesz wszystko. Król i królowa życia, pracy, zadań do wykonania. Stop. Bywa i tak, że przychodzi ból, choroba, niepełnosprawność, cierpienie. Z dnia na dzień, dosłownie z godziny na godzinę. I trwa. Co wtedy? Czy można „nadal żyć”, rozwijać się, pomagać innym? To heroizm – ktoś powie. Pewnie ma rację. Ale jednocześnie – jaka… normalność. Dwanaście historii opisanych przez Elżbietę Wiater w książce „Mocni krzyżem” stanowi świadectwo, że niepełnosprawność i choroba nie zawsze oznaczają koniec świata. A czasem bywają początkiem.

Błogosławiona karlica

Fragment modlitwy za wstawiennictwem bł. Małgorzaty z Città di Castello brzmi tak: „Ojcze, przez wstawiennictwo Błogosławionej udziel nam łaski stawania w obronie wykluczonych i przyjmowania tych, którzy są odrzuceni. A kiedy to krótkie życie się skończy, spraw, byśmy my, którzy przyjęliśmy wszystkich naszych braci i siostry, zastali przyjęci przez Ciebie do życia wiecznego”. To modlitwa ważna, szczególnie we współczesnym świecie, gdy z trudem akceptujemy fizyczną brzydotę, niepełnosprawność, wszelkie dysfunkcje. Z tego powodu masowo, jeszcze przed narodzeniem, giną dzieci upośledzone. Są odrzucane przez całe społeczeństwa, ale też – co może dramatyczniejsze – przez własnych rodziców.

– Błogosławiona Małgorzata z Città di Castello również została odrzucona przez matkę i ojca. Urodziła się z karłowatością, była też niewidoma. Z biegiem lat do jej niepełnosprawności doszedł garb – mówi Elżbieta Wiater. – Rodzice najpierw wyparli się dziecka, podrzucając je obcym ludziom do opieki, następnie – gdy nie udało się na Panu Bogu niejako „wymusić” uzdrowienia córki, porzucili ją całkowicie. Niewidomą i kaleką, wśród obcych ludzi, w niebezpiecznym środowisku. Dziewczyna mimo to zjednywała ludzi, szybko się uczyła, możliwie wszechstronnie poznawała świat.

Po wyrzuceniu z klasztoru Małgorzata tułała się po ulicach, by pod koniec życia trafić do bogatego domu, w którym wiodła spokojne życie, modląc się, udzielając porad duchowych, opiekując się zagrożonymi w wierze. Za jej przyczyną, jeszcze podczas życia, wydarzały się cuda. Po śmierci przy jej ciele została uzdrowiona ciężko chora, niepełnosprawna dziewczynka. – Małgorzata, mimo kalectwa i upokorzeń, zjednywała ludzi, głosiła Chrystusa i umarła w świętości – dodaje Elżbieta Wiater. – Czy jako osoba zdrowa byłaby równie mądrym, dobrym człowiekiem?

Dlaczego o chorych?

Czy jest sens pisać o chorych świętych? – Jest sens, a nawet potrzeba. Myślę, że współczesnemu człowiekowi łatwiej utożsamić się z kimś, kto jest chory, niż z kimś, kto ma na przykład doświadczenia mistyczne albo zamęcza się ascezą. Cierpienie prędzej czy później jest doświadczeniem nas wszystkich. Więc dobrze wiedzieć, jak inni sobie z nim radzili – mówi Elżbieta Wiater.

Współczesny świat odrzuca ból. Stara się żyć radośnie, długo i szczęśliwie, udając, że choroby i niepełnosprawność nie istnieją… – Cierpienie staramy się usuwać z pola widzenia, udawać, że go nie ma. Czasem też je teatralizujemy, robimy z niego show. W mojej książce próbowałam pokazać cierpienie w jego prostocie i jednocześnie ciężarze.

Takie proste, a jednocześnie trudne było życie Ludwika Martina. Ojciec św. Małej Tereski pod koniec życia ciężko chorował psychicznie. Przypadłość wywołana była miażdżycą i dwoma udarami mózgu. Szanowany obywatel stał się dla otoczenia szaleńcem, bo rzeczywiście „jego zachowanie mogło budzić grozę. Gdy pojawiał się atak, nieświadomy Martin potrafił chwycić nabitą broń i wybiec na ulicę. Zdarzało mu się nakładać na głowę płat tkaniny lub surdut, i tak chodzić po ogrodzie. Gdy odzyskiwał świadomość, przepraszał za swoje zachowanie. Sąsiedzi, mieszkańcy miasta nie rozumieli jego postępowania i tworzyli na ten temat plotki – jakoby jego szaleństwo wywoływał np. syfilis”. Agnieszka od Jezusa, czyli jego córka – Paulina Martin – wspominała, że w swojej wspólnocie przez lata cieszył się prestiżem, a gdy zachorował, „wymawiano jego imię po cichu, prawie jak imię człowieka, który stracił honor”. On sam miał powiedzieć opiekującej się nim Celinie (innej z córek): „Moim zdaniem nie istnieje większe doświadczenie” (chodziło o chorobę psychiczną).

– Mimo że żyjemy już w zupełnie innym świecie, do dzisiaj osoby cierpiące na choroby psychiczne są odrzucane i nierozumiane. Przykład Ludwika Martina pokazuje, że nawet tego typu cierpienie może prowadzić do świętości – mówi Wiater.

Dla kogo?

Autorka dodaje, że pisała książkę głównie z myślą o chorych: niepełnosprawnych, cierpiących przewlekle, fizycznie i psychicznie. – Chciałabym, by mogli odnaleźć w przedstawionych świętych ludzi podobnych sobie, mierzących się z tymi samymi bólami, a przez to bliższych. Ważne, by widzieli i wiedzieli, że święci ich rozumieją, bo czuli podobnie, przechodzili podobne problemy i stany. Dlatego nie odmówią wstawiennictwa, jeśli się ich o to poprosi – twierdzi Elżbieta Wiater.

Wśród opisanych świętych i błogosławionych jest sługa Boży Matt Talbot. – Współcześnie bardzo wielu ludzi cierpi z powodu choroby alkoholowej. Matt Talbot był alkoholikiem i wykazał ogromne męstwo w wychodzeniu z nałogu. Myślę, że może być patronem tych, którzy próbują walczyć z różnego rodzaju uzależnieniami.

Utrapieniem wielu pacjentów są obecnie choroby autoimmunologiczne. Niewielu chorych wie, że na stwardnienie rozsiane cierpiała bł. Aniela Salawa. – Choroba dopadła ją znienacka. Była piękną, zadbaną kobietą, kiedy nagle zaczęła się zmagać ze strasznymi skutkami stwardnienia rozsianego – wówczas choroby niemal nieznanej, której nie dawało się leczyć – opowiada Wiater. – Objawami SM są m.in. osłabienie siły mięśni, problemy z mową. Chorzy cierpią z powodu złego działania zwieraczy, odczuwają ból neuropatyczny, który uniemożliwia normalne funkcjonowanie.

Mimo choroby bł. Aniela starała się służyć innym (choć pod koniec życia, z racji niepełnosprawności oraz nowotworu, było to niemożliwe). Swój ból i ogromne męki poświęcała w intencji wolnej Polski. Umarła w wieku 40 lat, doczekawszy odzyskania przez kraj niepodległości.

Czy wszyscy chorzy, którzy cierpią, często przeżywając autentyczne męki każdego dnia, muszą koniecznie naśladować świętych? Czy przeczytanie książki przez chorego lub jego rodzinę ma gwarantować pogodzenie się z losem? – Oczywiście, że nie. Te historie są raczej inspiracją niż środkiem przymusu. Starałam się pokazać, że heroizm w zmaganiu się z cierpieniem i chorobą u świętych był łaską, a także często owocem modlitwy wstawienniczej wspólnot, w których byli – mówi Elżbieta Wiater. – Wiem też z własnego doświadczenia – rekonwalescencji po ciężkim wypadku – że cierpienie zamyka i niesie ze sobą poczucie głębokiego osamotnienia. Gdy powoli powracałam do zdrowia, często przychodziła do mnie fraza Herberta: „Ci, których dotknęło nieszczęście, są zawsze samotni”. Jednak właśnie w czasie doświadczenia takiego stanu – samotności, opuszczenia, również buntu – dobrze spotkać kogoś, nawet za pośrednictwem druku, kto doświadczył czegoś podobnego. Nawet tylko po to, żeby sobie z tym kimś pomilczeć…