Niespotykanie spokojny prorok

Marcin Jakimowicz

publikacja 27.06.2017 07:38

Ks. Petera Hockena w dniu jego pogrzebu wspominają jego polscy przyjaciele.

Niespotykanie spokojny prorok Archiwum prywatne ks. Peter Hocken (P) z Maciejem Wolskim

Nie był porywającym tłumy mówcą, a jednak każde słowo było niezwykle precyzyjne i powtarzano je po latach. Przyrównywano go czasem do Benedykta XVI. Był nieśmiały, a niezwykłą mądrość krył za delikatnym, płochliwym uśmiechem. Ks. Peter Hocken – brytyjski duchowny katolicki, wykładowca uniwersytecki, autor kilkudziesięciu pionierskich książek, historyk badający rozwój odnowy charyzmatycznej zmarł 10 czerwca. „Duch wieje kędy chce. Nie wiadomo skąd i dokąd podąża. Wiadomo, że ks. Peter Hocken zaraz tam będzie” − mawiano o nim.

Nie przypominał proroka z obrazów Chagalla (rozdarte szaty, szał w oczach, zmierzwione włosy). To nieprawdopodobne, jak Bóg przemieniał tego ułożonego do granic możliwości Anglika (codzienna owsianka, precyzyjnie wyznaczone godziny na sen) i jak bardzo otworzył go na nieprzewidywalność Ducha – najbardziej kreatywnej Osoby wszechświata.

Tak ks. Petera Hockena w dniu jego pogrzebu wspominają jego polscy przyjaciele:

Anna Kołek (katowicka wspólnota Haszlama, wieloletnia tłumaczka ks. Hockena)

Kiedy pierwszy raz go poznałam, w Lanckoronie, moją uwagę zwróciły jego oczy: pełne zachwytu, radości – jakby patrzyły gdzieś i widziały coś, Kogoś pięknego. Jakiś czas później przekonałam się, że te oczy widziały chwałę powtórnego przyjścia Pana. Niesamowite było, kiedy nauczał o błogosławionej nadziei: o Jezusie przychodzącym na obłokach, dotykającym stopami Góry Oliwnej. Tej nadziei służył z całym oddaniem i całym swoim życiem.

Stał się prawdziwie moim Ojcem duchowym. Spotkałam i bliżej poznałam go w ważnym momencie, kiedy starałam się odkryć do jakiego życia powołuje mnie Bóg. Z jednej strony bardzo pociągała mnie kontemplacja, życie w ukryciu, w maleńkości i bliskości Boga, a z drugiej pragnienie życia w rodzinie, bycia żoną, matką, życia we wspólnocie. Wydawało mi się, że te dwa pragnienia się wykluczały, a przez Księdza Petera Pan Bóg pokazał mi, że wcale tak nie jest. Utwierdził mnie w powołaniu do „małego”, ukrytego życia, a jednocześnie dzięki Księdzu Hockenowi w bardzo praktyczny sposób zobaczyłam, że w Kościele – Ciele Chrystusa, są różne członki i wszystkie siebie wzajemnie potrzebują, że jest bardzo wiele rożnych powołań i nie ma schematów czy szablonów.

Przypominam sobie też pewne wydarzenie, które mnie zaskoczyło. Mimo, że znałam go już parę lat, wiedziałam, że słuchał Ducha Świętego, wiedziałam też, że nie był typem „szalonego charyzmatyka”, cechował go raczej ten angielski dystans. Kiedyś podczas krótkiego pobytu w domu, w którym mieszkał w Hainburgu, pomagałam w pracach domowych, a nagle pojawił się Ojciec Peter i pod pretekstem żebym pomogła mu przenieść jakieś książki, niespodziewanie zapytał mnie jak się mam. Był to raczej cięższy czas, kiedy wydawało mi się, że Bóg nie słyszy mojej modlitwy – mimo, że trudno mi było o tym opowiadać, Ksiądz zaczął o tym wszystkim mówić, że czuję się rozczarowana Panem Bogiem i zaczął modlić się, żeby Pan mnie wzmocnił, dał mi radość. Często zdarzało się że podchodził czy dzwonił do mnie i innych w takich momentach zwątpienia. Czuliśmy, że troszczy się o nas jak najlepszy Ojciec.
Zapamiętałam pewne zdanie, które wypowiedział: „Osoba pokorna się nie martwi, osoba pokorna ufa Panu”. On rzeczywiście tak żył – był zawsze radosny – nigdy nie widziałam go w złym nastroju, „nie w sosie”. Nigdy nie narzekał na zdrowie, na innych, nie krytykował (potrafił jednak na swój angielski, zdystansowany sposób wyrazić dezaprobatę, czy sceptycyzm wobec jakiegoś pomysłu, mówiąc np. „I'm not very enthusiascic about it”

Niespotykanie spokojny prorok   Archiwum prywatne Ks. Peter Hocken z Anną i Grzegorzem Kołkami

Zachwycało i zadziwiało mnie to, że zawsze odpisywał na e-maile, choć z pewnością odbierał ich bardzo wiele.

Maciej Wolski (Warszawa 24/7, organizator konferencji „Serce Dawida”)

– Właśnie wróciłem z Hainburga z domu księdza Piotra. Niesamowite miejsce przeniknięte cały czas atmosferą Bożej obecności. Jest uczucie jakby nic się nie zmieniło, jakby Peter miał wrócić za chwilę. Ale nie wróci i to dopiero po chwili sobie uświadamiam. A jednak pozostawił coś po sobie co trwa. To ta szeroka perspektywa, wielkiego Bożego Planu, na którą nieustannie wskazywał w swych nauczaniach. Świadomość wielkiej tajemnicy działania Pana Boga, który wylewa swego Ducha, by odnowić swój Kościół, doprowadzić go do jedności ze swoim sercem, i w ten właśnie sposób przyciągając nas do Siebie, zjednoczyć nas razem.

Ks. Peter nieustannie mówił: „Jezus musi być w centrum”.

Dlaczego był dla mnie tak ważny? Przez lata stał się bliskim przyjacielem i kimś, który uczył mnie patrzenia przez pryzmat większego Bożego planu i wrażliwości na Ducha. Kochania Jego Słowa i kochania Jego Kościoła.
Chodząca pokora. Nauczał mnie zadając pytania, pokazując jak myśleć, czym się kierować. Był niesamowicie wrażliwy na Ducha Świętego, zadawał Mu pytania i czekał na odpowiedź. Cenił Jego poruszenia.

Dzieliło nas dokładnie 40 lat. Jego posłuszeństwo Panu Bogu torowało w jakiś sposób drogę dla nas.

O. Mariusz Orczykowski (rektor seminarium duchownego oo. Franciszkanów w Krakowie)

W czasie Paschy żydów mesjańskich u w naszym klasztorze jeden z rabinów poprosił o miskę z wodą. Klęknął u stóp ks. Hockena i… umył zawstydzonemu księdzu nogi. Powiedział, że nie widzi innego sposobu by uświadomić innym, jaką rolę pełni ten skromny kapłan we wzajemnym dialogu…

Karol Sobczyk (lider wspólnoty „Głos na Pustyni”)

Pewnego razu pojechaliśmy z księdzem Peterem na Słowację. W przedłużonym weekendzie brali udział przedstawiciele różnych Kościołów chrześcijańskich i żydzi mesjańscy. Księża, pastorzy, liderzy. Było nas prawie 100 osób. 100 osób mających różne spojrzenia, różną teologię. I wśród nich ksiądz Peter, który uczył nas wszystkich słuchania siebie nawzajem. Budował między nami mosty. W jego otoczeniu każdy był równie ważny. Każdy był równie cenny. Nawet ja, który w tamtym czasie niewiele albo i nic nie rozumiałem, byłem pytany przez niego o zdanie, o moje rozumienie. Zapewne dlatego, że ksiądz Hocken nie gromadził ludzi wokół racji, ale wokół wspólnego Ojca. Wiedział, że im jesteśmy bliżej Niego, jesteśmy bliżej siebie.

Trudno opisać atmosferę wolności, której doświadczaliśmy podczas spotkań z księdzem Peterem. Może dlatego, że wolność była dla niego wartością, którą na co dzień żył. Często chodził w czarnym garniturze i białych adidasach. Nieraz gdy ludzie siadali na krzesłach, on siadał na ławce, opierał się o ścianę i przysłuchiwał się nauczaniu jakiegoś prelegenta. Mogłoby się wydawać, że zwracał tym na siebie uwagę, ale nie. On po prostu całym sobą ukazywał, że rzeczy na pozór nie do pogodzenia mogą ze sobą współistnieć. I swoim odważnym łączeniem paradoksów, przecierał szlaki dla Bożego działa jedności. Uczył nas przyjmować siebie nawzajem w radykalnej pokorze i miłości; przyjmować wraz z tym wszystkim co odmienne, co różne, co odległe. W ten sposób to co inne, szybko stawało się gośc-inne. I w ciągu paru chwil ukazywało się dla nas darem, które może służyć całemu Kościołowi, aby jeszcze lepiej poznać serce Ojca.

Marcin Widera (Wrocław 24/7)

Nauczył mnie patrzeć i myśleć szeroko, globalnie o świecie, Kościele. Wypowiadał i dobrze definiował to, co było w moim sercu od lat. Był prawdziwą perłą

Opowiem o sytuacji, która miała miejsce w Herrnut w Niemczech dwa lata temu. Pojechaliśmy tam spotkać się z ks. Peterem na rekolekcjach. Po przyjeździe okazało się, że jest chory i leży w łóżku. Dopadł go jakiś wirus. Na drugi dzień spotkaliśmy się z Nim w salonie i juz trochę zdrowszy powiedział nam: „Nareszcie czuję się lepiej i nie wyglądam jak stary człowiek!” (śmiech)

Nigdy nie narzucał swojego zdania, nigdy nie forsował swoich myśli, nigdy nie potępiał tego, czego do końca nie rozumiał. Kiedy zadawało Mu się jakieś pytanie, nigdy nie odpowiadał natychmiast, ale zawsze kilka sekund potem, bo chciał, żeby odpowiedź była przemyślana, a nie była byle jaka…

Zawsze fascynowało mnie też to, że nie był wielkim kaznodzieją, który gromadzi tysiące ludzi, wygłasza wielkie mowy… Nie był rzeką… Był raczej taką kapiącą wodą, która jednak z czasem kruszy skały…

„Pamiętajcie, że jesteście częścią większego planu” – te słowa zapamiętam na długo.