Trzeci z wielkiej trójki

Piotr Legutko

publikacja 16.06.2017 04:30

O heroicznej postawie Antoniego Baraniaka, sekretarza kard. Wyszyńskiego, więzionego i torturowanego na Mokotowie, niewiele było wiadomo, nawet w III RP.

Abp Baraniak podczas Soboru Watykańskiego II. Sutanna widoczna na tym zdjęciu została 11 maja 2017 r. przekazana do Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych w Warszawie. Wcześniej przechowywała ją salezjańska Inspektoria pw. św. Wojciecha w Pile. zbiory prywatne Abp Baraniak podczas Soboru Watykańskiego II. Sutanna widoczna na tym zdjęciu została 11 maja 2017 r. przekazana do Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych w Warszawie. Wcześniej przechowywała ją salezjańska Inspektoria pw. św. Wojciecha w Pile.

Postać arcybiskupa przywrócił dopiero współczesnym 8 lat temu bp Marek Jędraszewski, wówczas biskup pomocniczy w Poznaniu, książką „Teczki na Baraniaka”. To ona stała się inspiracją dla Jolanty Hajdasz, dziennikarki, która o niezłomnym biskupie nakręciła już dwa filmy. Kto wie, czy nie staną się one milowymi krokami na drodze do beatyfikacji.

Pierwsze było „Zapomniane męczeństwo”. – Realizując tamten film, odkrywałam wielkość bp. Antoniego Baraniaka z rozmowy na rozmowę. Wcześniej nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak ważną postacią był w Episkopacie Polski. Byłam całkowicie zaskoczona, kiedy kard. Henryk Gulbinowicz powiedział przed kamerą, że „to była ta wielka trójka – Wyszyński, Wojtyła i… Baraniak”. Pomyślałam: „Dlaczego tak mało o nim wiem?” – wspomina.

Wszyscy byli odwróceni

Temat wielki, postać pomnikowa, acz mało znana. Wydawało się więc, że nie powinno być problemów ze zdobyciem funduszy na film. Niestety, jak w tytule znanej powieści – „Wszyscy byli odwróceni”. Pomysłem nie zainteresował się Polski Instytut Sztuki Filmowej. W latach 2010–2011 dwukrotnie odrzucono tam wniosek Jolanty Hajdasz o tzw. stypendium scenariuszowe. Współfinansowaniem dokumentu o bohaterskim Wielkopolaninie nie był też zainteresowany Regionalny Fundusz Filmowy w Poznaniu, choć ostatni złożony tam wniosek liczył wraz z załącznikami 80 stron. Sprawę zamknął bp Marek Jędraszewski, przy każdym z wniosków proszony o merytoryczną ocenę scenariusza. – Ksiądz biskup powiedział mi wtedy krótko: niech już pani da sobie spokój z tymi wnioskami, nie trzeba się tak upokarzać, oni na ten temat nie dadzą ani grosza, to nie jest pani wina. Dziś jestem mu za to prostolinijne zdanie ogromnie wdzięczna – mówi J. Hajdasz.

Film dostał pięć ogólnopolskich laurów na różnych przeglądach, w tym Nagrodę Wolności Słowa SDP. Ale przede wszystkim zaczął funkcjonować w obiegu nieformalnym. Autorka dostawała zaproszenia z całej Polski z prośbą, by uczestniczyć w pokazach filmu: w salach kinowych, parafialnych, w domach kultury. To, co działo się podczas tych spotkań, stało się inspiracją, by do tematu wrócić. – Zgłaszali się do mnie ludzie, którzy uważali, że był to wielki bohater i trzeba przywrócić pamięć o nim, a ci, którzy znali go osobiście, mówili, jak bardzo wpłynęło to na ich życie. Chciałam więc utrwalić te wypowiedzi, m.in. księży emerytów z Poznania, którzy zaczęli zabiegać o wszczęcie procesu beatyfikacyjnego Antoniego Baraniaka już w 2013 r., dwóch lekarek, które widziały plecy arcybiskupa pokryte bliznami – śladami po biciu w więzieniu, jego ministrantów i współpracowników – wylicza J. Hajdasz. Ale główny powód nakręcenia filmu „Niezłomny Żołnierz Kościoła” był inny. Jego autorka nie mogła i nie chciała pogodzić się z decyzją Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Warszawie, czyli tzw. pionu śledczego IPN, z 2011 r., o umorzeniu śledztwa w sprawie kaźni abp. Baraniaka. I to z uzasadnieniem, w którym znalazł się argument, że brak jest dowodów na prześladowanie „fizyczne i psychiczne”.

Czego nie widzieli prokuratorzy

Wciąż nie może o tym mówić spokojnie. – 27 miesięcy w więzieniu bez postawienia zarzutów – to nie jest prześladowanie? Zabieranie na przesłuchania ze szpitala więziennego, odmawianie udzielenia pomocy lekarskiej, trzymanie w ciemnicy, głodzenie… czy tego nie można nazwać znęcaniem się? A to wszystko jest w oficjalnych dokumentach UB opublikowanych przez abp. Jędraszewskiego! Decyzja OKŚZpNP była dla mnie niezrozumiała także z innego powodu: wtedy, gdy trwało to śledztwo, żyło jeszcze pięciu z ponad 30 funkcjonariuszy UB, których nazwiska jako tych, którzy „zajmowali się” w więzieniu abp. Baraniakiem, wymieniane są w śledztwie.

Po ukończeniu pierwszego filmu Jolanta Hajdasz przekazała więc prokuratorom nagrania i adresy świadków. Kilka miesięcy później dostała odpowiedź, że... brak jest podstaw do wznowienia śledztwa i pion śledczy podtrzymuje pierwotne uzasadnienie. To przesądziło o decyzji, że powinien powstać drugi film. Tym razem już nigdzie nie starała się o dofinansowanie. – Próbowałam jedynie zainteresować produkcją tego filmu TVP, niestety, bez powodzenia. Kilka rozmów telefonicznych zakończonych obietnicą wsparcia, w ślad za tym moje mejle i pismo z załącznikami… I wiadomo co – cisza. Nie oddzwaniają, nie odpowiadają. Kolejny raz dałam sobie spokój.

Tak naprawdę na drugi film Jolanta Hajdasz zarobiła sama, niczym… kwestarz. Jeżdżąc z pokazami „Zapomnianego męczeństwa”, sprzedawała płytę DVD oraz książkę o abp. Baraniaku, którą sama napisała i własnym sumptem wydała. – Nie starałam się o dotacje jeszcze z jednego powodu. Chciałam zachować maksymalną niezależność działania. Przy realizacji filmów i przy pisaniu artykułów o abp. Baraniaku zetknęłam się kilka razy z sytuacją, w której proszono mnie, by nie poruszać wątków dotyczących śledztwa z lat 2003–2011. Nie chciałam mieć związanych rąk – dodaje.

Film powstawał więc niejako w drugim obiegu, wbrew wszelkim regułom, za to z dyskretną opieką Opatrzności. Na przykład wtedy, gdy podczas zdjęć w Rzymie przypadkowo spotkany na Mszy św. kard. Grocholewski, którego abp Baraniak wysłał na studia do Rzymu, zaprosił ekipę do swojego mieszkania, by opowiedzieć o nim przed kamerą. „Niezłomnego Żołnierza Kościoła” udało się więc zrealizować, a film znów okazał się sukcesem, dostał kolejną nagrodę na tegorocznym konkursie Polskich Pulitzerów.

Niegodna decyzja, godna odpowiedź

– Nie ma przypadków, przypadki są tylko w gramatyce – śmieje się ks. Paweł Rytel-Andrianik, rzecznik Episkopatu Polski, podczas majowego pokazu nagrodzonego obrazu w siedzibie SDP. Bo jak inaczej skomentować fakt, że po każdej projekcji pojawiają się nowi świadkowie, a spontaniczna akcja zbierania podpisów pod petycjami w sprawie abp. Baraniaka zaczyna przynosić owoce liczone w tysiącach.

– Zbieranie podpisów wykracza poza ramy pracy dziennikarskiej. Ale co innego mogłam zrobić, gdy po pokazach ludzie pytali mnie, czemu arcybiskup nie został uhonorowany żadnym odznaczeniem i dlaczego nie jest prowadzony jego proces beatyfikacyjny? – pyta J. Hajdasz. – Po pierwszym filmie miałam wątpliwości, czy powinnam się w to angażować, po drugim już nie, bo uznałam, że właśnie takie odznaczenie może być godną odpowiedzią na niegodną decyzję o umorzeniu śledztwa, potwierdzeniem w imieniu państwa polskiego, że abp Antoni Baraniak był bohaterem – dodaje.

Akcja błyskawicznie się rozrosła. Gdy w grudniu 2016 r. w powstającym właśnie Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL przy ul. Rakowieckiej odbyło się symboliczne poświęcenie celi abp. Baraniaka, podpisów było już tysiąc. Dwa miesiące później na adres domowy dziennikarki przysłano kolejny tysiąc podpisów złożonych pod krótkim tekstem: „My, niżej podpisani, zwracamy się z prośbą o wszczęcie procesu beatyfikacyjnego abpa Antoniego Baraniaka ze względu na jego męstwo i niezłomność w obronie kardynała Stefana Wyszyńskiego oraz zasługi dla Kościoła”. I drugie tyle pod wnioskiem o pośmiertne odznaczenie państwowe. Adresatka przekazała wszystkie listy do Kancelarii Prezydenta RP i do kurii poznańskiej. Po pokazie zorganizowanym na Foksal obecny tam ks. Paweł Rytel-Andrianik odebrał kolejną transzę. – Jest ich 4869 na dzień 9 maja, prawie tyle samo z prośbą do prezydenta – podlicza. – Jesteśmy świadkami historycznego wydarzenia, bo jak mówi znane łacińskie powiedzenie: Vox populi vox Dei – dodaje rzecznik episkopatu.

Czyj patron?

Każda projekcja jest też okazją do dyskusji. Na przykład: czyim patronem mógłby być w przyszłości abp Baraniak? – Może pracowników wymiaru sprawiedliwości – proponuje z przekąsem ktoś z sali, nawiązując do bulwersującego umorzenia z 2011 roku. – A może więźniów – odpowiada Jolanta Hajdasz. Przywołuje przy tej okazji inną, bardzo nietypową projekcję, zorganizowaną na zaproszenie kapelana i dyrekcji Zakładu Karnego we Wronkach. – Trochę obawialiśmy się tej wizyty, ale reakcja więźniów była dla mnie zaskakująca. W trakcie filmu panowała na sali całkowita cisza. Wszyscy byli autentycznie poruszeni – wspomina.

Arcybiskup Baraniak był przez takich właśnie ludzi otaczany ogromnym szacunkiem. Są świadectwa, że byli więźniowie z Mokotowa przyjeżdżali do niego do pałacu arcybiskupiego. Ani tamtejsze siostry, ani kapłani nie wiedzieli, kim są ci panowie, a to byli „koledzy” z więzienia. Ów szacunek był głęboko uzasadniony, bo ten pokorny i niepozorny człowiek zachowywał się w sytuacjach ekstremalnych niezwykle godnie. W zapiskach Prymasa Tysiąclecia są zachowane pod adresem abp. Baraniaka słowa najwyższego podziwu.

On sam nigdy nie wypowiadał się źle o swoich śledczych, co potwierdza jego sekretarz – dziś biskup – Stanisław Napierała. – Litował się nad nimi, mówił, że to są ludzie, którzy nie wiedzą, co robią. Jemu nie chodziło o odwet, nie chciał nikogo krzywdzić, chciał po prostu, żeby ten drugi człowiek nawrócił się i zaakceptował prawdę – mówi J. Hajdasz.

Dziennikarka czytała zeznania pięciu żyjących komunistycznych śledczych. Wszyscy idą w zaparte. Jeden, który połowę przesłuchań przeprowadził osobiście, o czym świadczą jego podpisy pod protokołami, swoje zeznania zaczyna od stwierdzenia, że „nie wie, czy taki Baraniak siedział”, i dodaje: „To nie jest mój podpis, nie wiem, kto go złożył”. Choć minęło tyle lat, nie widać w nich ani skruchy, ani refleksji. – Arcybiskup mógłby być patronem i dla takich ludzi, by wiedzieli, że nie chodzi o zemstę, ale o prawdę, i że póki żyją, wciąż mają szansę się nawrócić – kończy swą opowieść Jolanta Hajdasz.