Służba zdrowia

GOSC.PL |

publikacja 08.06.2017 04:30

Czy Bóg chce uzdrawiać, a jeśli tak, to dlaczego nie uzdrawia wszystkich, wyjaśnia o. Remigiusz Recław SJ.

O. Remigiusz Recław jest rekolekcjonistą i opiekunem wspólnoty Mocni w Duchu. O. Remigiusz Recław jest rekolekcjonistą i opiekunem wspólnoty Mocni w Duchu.
henryk przondziono /foto gość

Marcin Jakimowicz: Bóg chce uzdrawiać?

Remigiusz Recław: Wierzę, że tak.

Ludzie raz słyszą, że „w Jego ranach jest nasze zdrowie”, że Jezus nie powiedział uczniom „módlcie się za chorych”, ale „uzdrawiajcie ich”, a raz o „przyjęciu cierpienia”. I głupieją. Jak to jest? To pęknięcie, z którym nie radzi sobie wiele osób.

To niezwykle ważny problem, nad którym musi zastanowić się dziś Kościół. Księża często boją się teologii uzdrowienia. Mówią: po co te Msze z modlitwą o uzdrowienie. A jednocześnie, cóż za paradoks, przyjmują intencje o uzdrowienie. „O błogosławieństwo i zdrowie dla rodziny Kowalskich” albo „o uzdrowienie z raka”. Coś jest nie tak. Bo za pieniądze mogę modlić się o zdrowie na Mszy św., a za darmo już nie? Możemy powiedzieć krótko na Mszy św.: „o uzdrowienie z raka. Ciebie prosimy. Wysłuchaj nas, Panie”. A jeśli ta modlitwa ma trwać pół godziny, to już jest problem? Może to brzmi brutalnie, ale jeśli mamy takie wewnętrzne opory przed modlitwą uzdrowienia, to może uczciwiej będzie zaproponować intencję: „o przyjęcie nowotworu w rodzinie Kowalskich”.

Nie przejdzie.

Spójrzmy to na bez emocji, z punktu widzenia logiki. Pojawiło się hasło „teologia sukcesu”. Ciekawe, że zamiast kojarzyć ją z dobrymi samochodami, wakacjami w ciepłych krajach i przepychem na stołach, łączy się to hasło z ogłaszaniem w imieniu Jezusa uwolnienia czy uzdrowienia. Po drugiej stronie teologii sukcesu stawia się teologię krzyża. Dlaczego zatem krzyż utożsamia się z chorobą, a nie z biedą? Jezus nie mówi: „błogosławieni chorzy”, ale mówi: „błogosławieni ubodzy”. Teologia krzyża to przyjęcie ubóstwa. A teologia sukcesu to życie w bogactwie.

Czym w takim razie jest krzyż, który Jezus kazał wziąć na siebie?

Miłością i miłosierdziem. Oddaniem siebie do końca. Do końca kochać i do końca być miłosiernym – to podstawowy komunikat krzyża. Zbyt łatwo zamieniliśmy miłosierdzie na chorobę, a to oznacza, że tylko ci, którzy chorują, mają okazję wziąć krzyż. Jezus do końca niósł krzyż, a nie do końca za nas chorował. Mam propozycję dla tych, którzy natychmiast mówią o krzyżu, gdy tylko słyszą o uzdrowieniach – zacznijcie żyć tak, jak najbiedniejszy człowiek z waszej parafii. Jak przyjmiesz krzyż, o którym mówi Jezus, przestaniesz tworzyć krzyże urojone.

Czy zatem cierpienie jest krzyżem?

Oczywiście. Cierpienie fizyczne, choroby mogą nas doprowadzić do nawrócenia. Ileż razy to widziałem. Tak jak wielokrotnie widziałem ludzi, którzy padali na kolana dopiero po doświadczeniu rozpadu małżeństwa czy utraty pracy. Czy to znaczy, że Bóg „dał im rozwód” albo „zwolnił ich z pracy”? Że tego od nich oczekiwał? Nie! On jest w stanie posłużyć się nawet złem, które nas spotkało. Ale nie stwarza tych rzeczywistości. Nie daje ich! Wielu ludziom potrzebny jest zimny prysznic. Inaczej się nie ockną. Jeśli choroba jest – jak słyszę czasami – „wolą Bożą”, to idąc do lekarza z tą chorobą, postępujemy wbrew woli samego Boga. Jeśli uważamy, że prawdziwa jest „teologia dobrej choroby”, to bądźmy do końca konsekwentni i nie chodźmy do lekarzy. Bo jak to wygląda? Umawiam się do specjalisty, a odmawiam wspólnocie modlitwy?

„Jan Paweł II przyjmował cierpienie. Chciał być chory” – usłyszałem. – Dlaczego w takim razie do samego końca korzystał z pomocy lekarzy? – zapytałem. – Nie lepiej było wywiesić kartkę: „Służbie zdrowia wstęp wzbroniony”?

Dokładnie o tym mówię. Dochodzimy w naszych dyskusjach do jakiegoś absurdu, tworzenia nielogicznych koncepcji.

W Wielki Piątek (dzień największego cierpienia, jakie widział świat) Kościół modli się „do Boga Ojca Wszechmogącego, aby oczyścił świat z wszelkich błędów, odwrócił od nas choroby (…), raczył dać zdrowie chorym”. W jednym zdaniu dwukrotnie jest mowa o zdrowiu.

Powiem o tym, co jest w moim sercu. Modlę się o uzdrowienie. Proszę Pana Jezusa o uzdrowienie. Widziałem wielokrotnie, że Bóg uzdrawia. Pytanie, które sobie stawiamy, brzmi: „Czy zawsze będzie uzdrowienie?”. Nie zawsze. Widziałem ludzi, którzy mimo modlitw umierali. Ojciec Józef Kozłowski SJ, który założył wspólnotę Mocni w Duchu i zapoczątkował Msze o uzdrowienie w wielu miastach Polski, zmarł na ostre zapalenie trzustki. Po kilku miesiącach śpiączki. Miał jedynie 52 lata. Nikt wtedy tego nie rozumiał, a dziś widać ogromne owoce jego śmierci. Nie chodzi o to, by zafiksować się na uzdrowieniu za wszelką cenę. Nie! Spójrzmy na Ewangelie: Jezus, nasz mistrz, uzdrawiał. Jego celem nie było zniszczenie choroby na świecie, nie odwiedzał szpitali. Ale uzdrawiał tych, którzy do Niego przychodzili. Nieustannie spotykam ludzi, którzy po doświadczeniu uzdrowienia wracają do Kościoła…

…i tych, którzy po modlitwie wracali do domu wciąż chorzy…

Wielu tych, którzy wracają chorzy na ciele, doświadcza uzdrowienia duchowego. Też nie wszyscy, ale to jest duża grupa, której świadectwa słyszymy w konfesjonałach. Oczywiście przy braku uzdrowienia fizycznego pojawiają się trudne pytania. Czy Bóg nie chce naszego uzdrowienia? I drugie: czy źle się modlimy? Nie mam na to gotowej odpowiedzi. Są sytuacje, gdy się źle modlimy. To znaczy modlimy się bez wiary. Ile razy słyszałem opowieści: „Na Mszy poczułem niezwykłe ciepło. Wiedziałem, że coś zaczęło się dziać, ale następnego dnia ból wrócił”. Wówczas ten drugi dzień jest kluczowy! Trzeba wierzyć wbrew nadziei. Trzeba walczyć o wiarę i nie dać sobie wykraść uzdrowienia.

Kościół zna rzeczywistość przyjęcia cierpienia. Marta Robin, Mała Tereska, o. Pio…

Jasne. Tylko że to jest wyższa szkoła jazdy. Podajesz sztandarowy przykład Marty Robin. Jak zobaczysz u kogoś, że żyje tylko Eucharystią, jak ona, to nie módl się o uzdrowienie dla niego. Jak zobaczysz u kogoś stygmaty, jak u o. Pio, to też nie módl się o uzdrowienie dla niego. Bóg te osoby prowadzi w cierpieniu. Te osoby ze swoim cierpieniem nie pójdą też do szpitala. Zwrot z Mszału, który my znamy jako „a będzie uzdrowiona dusza moja”, w innych krajach tłumaczony jest jako „a będę zdrowy”. Przecież to parafraza słów ewangelicznego setnika. We Francji spotkałem się z zarzutem: „Dlaczego tylko dusza? A serce? Czy Komunia nie uzdrawia serca?”. Wymazujemy podświadomie uzdrowienie ciała. Boimy się tych „duszpasterskich nowinek”. A przecież każdy kapłan przed Komunią wypowiada słowa: „Niech przyjęcie Ciała i Krwi Twojej skutecznie leczy moją duszę i ciało”. Każdy ksiądz. Nie tylko „charyzmatyk”.

W Łodzi Msze z modlitwą o uzdrowienie zaczęły się od stanu zdrowej duszpasterskiej zazdrości.

Ojciec Józef Kozłowski, który przyjechał w 1987 r. do Łodzi, zobaczył baaardzo długą kolejkę ludzi, którzy otaczali kościół i szli do salek parafialnych, gdzie przyjmował bioenergoterapeuta Harris. Takie to były czasy. Ojca Kozłowskiego bardzo poruszyło to, że ta kolejka katolików omijała kościół. Powiedział: „Jezu, spraw, by ci ludzie stali w kolejce do kościoła”. I, jak pokazało życie, tak się stało.

Co z uzdrowieniami, które po pewnym czasie zanikają, cofają się? Znam takie przypadki…

Wówczas najczęściej mawiamy: „to były tylko emocje” albo „to szamaństwo i zły duch”. Dlaczego nie przenosimy tej konstrukcji na wymiar uwolnienia? Przychodzi człowiek do spowiedzi: „Mam problem z pornografią. Nie chcę już tego oglądać”. Dostaje rozgrzeszenie. Zostaje uwolniony. Ale po trzech tygodniach wraca z tym samym grzechem. Dlaczego nikt nie mówi: „Ten ksiądz to szaman!”? Dlaczego mówimy: „To twoja sprawa, twoja odpowiedzialność. Trzeba było bardziej od siebie wymagać, współpracować z łaską”. W przypadku uzdrowienia tego nie mówimy. Tak, jakbyśmy byli w innym systemie rozumowania.

Często uzdrowienia dokonują się w atmosferze oddawania chwały Bogu, gdy przestajemy się koncentrować na problemie, a skupiamy się na Nim. Czym jest uwielbienie?

Byciem w obecności Boga. I dlatego może być długie i nikogo nie męczy. Forma nie jest najistotniejsza. Jestem, to wszystko. Taki przykład. Jedna z pięcioletnich dziewczynek z naszej wspólnoty bardzo upodobała sobie „wujka Remiego”. Rodzice puszczają jej moje kazania i konferencje, bo podobno momentalnie uspokaja się i zasypia. (śmiech) W czasie modlitwy przy Bożym Grobie usiadła mi na kolanach, oparła głowę i przytuliła się. Siedziała tak z kwadrans. Zapytałem: „Łucja, śpisz?”. „Nie”. Potem mamie powiedziała: „Tak po prostu byłam z wujkiem”. To jest uwielbienie. Niektórzy zarzucają nam, że to są jedynie uczucia. Odpowiem tak: to są również uczucia. Jeśli nie dam Bogu w czasie modlitwy uczuć, to one będą skręcały w różne dziwne kierunki. Ktoś złapie się na tym, że rozumowo jest przy Bogu, ale uczuciowo z kochanką. Ważne, by i rozum, i uczucia były w Kościele. Mam być dla Boga cały. Tak mówi pierwsze przykazanie: cały, ze wszystkim mam kochać Boga.