Nasze wyniki to ich robota!

publikacja 07.06.2017 04:30

O. Józef Szańca, dyrektor Katolickiego Liceum Ogólnokształcącego im. św. Franciszka z Asyżu, o swoim koledze z nieba – bł. o. Zbigniewie Strzałkowskim.

– Dzięki tej znajomości świętość bardzo mi się przybliżyła – mówi współbrat błogosławionego Jędrzej Rams /Foto Gość – Dzięki tej znajomości świętość bardzo mi się przybliżyła – mówi współbrat błogosławionego

Jędrzej Rams: Przed nami liturgiczne wspomnienie błogosławionych ojców Michała i Zbigniewa. Poznał ich Ojciec obu 30 lat temu.

O. Józef Szańca: Tak, były to święcenia diakonatu Michała i prezbiteratu Zbigniewa. Odbywały się wyjątkowo we Wrocławiu, a okazją ku temu było 800-lecie obecności franciszkanów w tym mieście. Tam ich poznałem, a potem utrzymywaliśmy kontakt w ramach naszej prowincji.

Ojciec Zbigniew – mimo że miał wyjechać na misje – najpierw był skierowany do pracy w Legnicy, a dokładnie w Niższym Seminarium Duchownym...

Został wicerektorem NSD, a ja byłem rektorem. Czułem przed nim bardzo duży respekt. Był dużo młodszy ode mnie, ale – i nie mówię tego dla potrzeb tej rozmowy czy żeby nie narażać się świętym w niebie, tylko tak było naprawdę – to był mój kolega, współbrat. Wspominam go jako niesamowicie dobrego, tak do samej głębi. Jest wielu świadków, którzy mogą potwierdzić, że ilekroć wychodziło, iż jest coś do zrobienia, to on od razu, wręcz bezrefleksyjnie, ofiarowywał się: „Ja to zrobię”. Nigdy, ale to nigdy nie musiałem go prosić, by coś załatwił i gdzieś poszedł. Zawsze był chętny, zawsze był pierwszy. Czułem, że tak jakoś zbyt dobrze mnie traktował, za bardzo szanował...

Teraz Ojciec zna kogoś w niebie, ale i ktoś w niebie zna Ojca. Jak to jest modlić się do kogoś, z kim piło się kiedyś herbatę?

To jest wspaniałe, jak ta świętość nam się przybliżyła. Ja jestem starej daty i pamiętam, że święty to był zawsze daleki, dawny i co najmniej dziwny. W aureoli i odległy od normalnego życia. A ja, dzięki bł. Zbigniewowi, widziałem tę świętość na co dzień. Zawsze miał różaniec w ręce. Obserwowałem, jak Zbyszek zawsze był uczciwy. Nasza współpraca przypadła na koniec PRL-u, gdy niczego w sklepach nie było. Gdy przyszedł, rozpoczęły się wielkie remonty w internacie ówczesnego Niższego Seminarium Duchownego. On jeździł po przydziały, po cement, drewno i ani razu – jak to się mówiło – nie dał nikomu żadnych, nawet najmniejszych „wyrazów wdzięczności”. W języku Ewangelii – był do głębi uczciwy. Wiadomo, nie ma ludzi bezgrzesznych, ale jakichś jego zachowań, takich nie do zniesienia, nie było. Nawet kiedy się denerwował na młodzież, to potrafił szybko opanować gniew i wytłumaczyć im, jak potrafił najlepiej, w czym tkwił ich błąd. Nie spóźniał się poza tym i był zawsze uśmiechnięty.

Czyli świętość zaczyna się od solidnej pracy na co dzień?

Pamiętam pewną rozmowę, kiedy rozłożył mapę Peru, pokazując palcem różne miejsca, i powiedział z humorem (bo nie sądzę, że coś przeczuwał): „Gdy zginę, to mnie tu szukajcie”. Nie patrzyłem, gdzie wskazał ręką, ale przeszyły mnie te słowa. Zapytałem, czy liczy się z utratą życia, a on, że „owszem, decydując się na zostanie misjonarzem, trzeba być gotowym na wszystko”. Przygotowywał się bardzo poważnie do misji. Jeździł specjalne do prof. Juliana Aleksandrowicza do Krakowa, bo ten był specjalistą do ziół. Zbigniew wiedział, że w Peru nie ma aptek, więc się o ziołach uczył. Potem został takim „lekarzem” dla parafian w Peru i zaczęto go tam nazywać „Doktorek”. Chorzy zresztą ciągnęli do niego już w Legnicy, chociaż on nie był ich duszpasterzem. Ale nie uchylał się od tego. Nawet do pracy przy remoncie najął dwóch alkoholików i codziennie po pracy odmawiał z nimi „Wierzę w Boga”. Tłumaczył im po kolei tę modlitwę. Na koniec wszystkich remontów i pracy nad nimi odmówił z nimi „Wierzę…” przed Najświętszym Sakramentem. Dzięki tej całej trosce i okazanemu sercu oni z czasem wyszli z nałogu.

Mury dzisiejszego katolickiego liceum pamiętają obydwu błogosławionych ojców.

Mamy różnych absolwentów i profesorów, i biskupa, ale najwięcej dumy przynoszą nam bł. Michał, absolwent, i bł. Zbigniew, wicerektor. Dzisiaj w szkole młodzież codziennie się modli. Czujemy tu ich obecność. Nasze dobre wyniki wychowawcze to na pewno ich robota. W kaplicy szkolnej mamy ikonę ojców, która tak się spodobała prowincjałowi, że poprosił o wykonanie drugiej, by zawieźć ją na beatyfikację i ofiarować podczas Eucharystii. O kolejne prosili biskup Chimbote, a także parafia Pariacoto, w której pracowali. Mamy ich wizerunki na sztandarze szkolnym i – tu ciekawostka – powstał on kilka lat przed beatyfikacją, ale pani, która go robiła, już umieściła ich w aureolach. Ludzie mówili już wcześniej, że są pewni ich beatyfikacji. No i w Legnicy jest jedyna w Polsce ulica ich imienia. To przy niej znajdują się nasza szkoła i nasz klasztor.