Co można zrobić z cierpieniem?

ks. Tomasz Jaklewicz

publikacja 12.05.2017 06:00

„Z wszystkiego, co tylko możecie, zróbcie ofiarę jako zadośćuczynienie za grzechy, którymi On jest obrażany, i dla uproszenia nawrócenia grzeszników” – ta prośba anioła przekazana dzieciom z Fatimy dotyczy i nas.

Obóz dla uchodźców w Grecji. Matka z synem. VALDRIN XHEMAJ /EPA/pap Obóz dla uchodźców w Grecji. Matka z synem.

Powiedzmy to jasno na samym początku: cierpienie samo w sobie jest złem. Bóg nie chce cierpienia, zwłaszcza niewinnych. Bóg nie jest też powodem cierpienia. Dlaczego więc w Fatimie Maryja prosi dzieci o przyjęcie cierpienia? Już w pierwszym objawieniu 13 maja pyta: „Czy chcecie ofiarować się Bogu, aby znosić wszystkie cierpienia, które On wam ześle jako zadośćuczynienie za grzechy, którymi jest obrażany, i jako prośbę o nawrócenie grzeszników?”. Dzieci odpowiadają: „Tak, chcemy!”. I z ogromną gorliwością realizują to swoje „tak”.

Kluczem jest zwrot: „ofiarować się Bogu”. Tu kryje się sens przyjmowania cierpienia. Chodzi o zamienianie zła, jakim jest cierpienie, w dobro. W jakie dobro? W modlitwę, ofiarę, gest czystej bezinteresownej miłości, w akt oddania, zawierzenia siebie Bogu. Chodzi więc nie o cierpienie dla cierpienia, ale o miłość, która jest gotowa znosić cierpienie, o miłość, która w obliczu bólu nie wycofuje się, ale trwa wiernie, co więcej, rośnie. O miłość, która potrafi dać siebie do końca. Aż po śmierć.

Wszyscy jesteśmy „mięczakami”

Ten proces przemiany cierpienia w modlitwę, w miłość, można porównać do powstawania perły. Jak wiadomo, perła powstaje w ciele mięczaka, gdy do wnętrza skorupy, w której żyje, dostanie się ziarenko piasku, odprysk muszli lub jakieś inne obce ciało. Ten „intruz” dosłownie wbija się w organizm, zadaje stworzeniu ból. Wokół tego miejsca cierpienia zaczyna się stopniowo wytwarzać perła.

Wszyscy jesteśmy „mięczakami”, w tym sensie, że boimy się cierpienia. Nawet sam Jezus wołał do Ojca w Ogrójcu: „Oddal ode Mnie ten kielich”. Ale gdy dopada nas cierpienie, daje ono szansę na perłę, czyli na nową jakość, na coś pięknego, szlachetnego, cennego – na wzrost w wierze, w miłości, dojrzewanie w pięknym człowieczeństwie. Cierpienie daje taką szansę, ale bynajmniej „automatycznie” nie uszlachetnia. To tak nie działa. Cierpienie może człowieka niszczyć, degradować fizycznie i duchowo, prowadzić do bluźnierstwa, a nawet do zbrodni, do szaleństwa, do zadawania cierpienia innym w imię doznanej krzywdy itd. Zamienianie bólu w perłę zależy od naszej wolności. Zależy od tego, czy przyjmiemy cierpienie ze względu na miłość do człowieka i Boga, których kochamy. Jesteśmy „mięczakami”, które chronią się przed cierpieniem w ochronne skorupy, lecz gdy jakiś cierń wbije się w nasze ciała czy dusze, wtedy w wolności sami decydujemy, co z tym cierniem zrobimy.

Oczywiście nie chodzi o cierpiętnictwo. Należy robić wszystko, co w naszej mocy, aby cierpienie zmniejszyć, pokonać, ale całkowite usunięcie go ze świata nie leży w naszych możliwościach – podkreśla Benedykt XVI („Spe salvi”). Ale też „właśnie tam, gdzie ludzie, usiłując uniknąć wszelkiego cierpienia, starają się uchylić od wszystkiego, co może powodować ból, tam, gdzie chcą zaoszczędzić sobie wysiłku i bólu związanego z prawdą, miłością, dobrem, staczają się w życie puste, w którym być może już prawie nie ma bólu, ale coraz bardziej dominuje mroczne poczucie braku sensu i zagubienia. Nie unikanie cierpienia ani ucieczka od bólu uzdrawia człowieka, ale zdolność jego akceptacji, dojrzewania w nim, prowadzi do odnajdywania sensu przez zjednoczenie z Chrystusem, który cierpiał z nieskończoną miłością”. Powtórzmy: sens cierpienia odnajdujemy przez zjednoczenie z Ukrzyżowanym. Dlaczego?

Maryja odmawia Koronkę do Miłosierdzia

Maryja stojąca pod krzyżem uczy nas takiej właśnie postawy. Musi jeszcze raz wypowiedzieć swoje „fiat” – niech się stanie według Twojej woli, Boże. W sercu Maryi Bolesnej mieszka nieopisany ból – patrzy na śmierć Syna, na Jego całkowitą klęskę, gdy jest odrzucony przez naród, starszych, przyjaciół. Słyszy i widzi, że Jezus umierając, modli się do Ojca. Jej serce ufające Bogu rozumie więcej niż rozum. Wyczuwa większą tajemnicę. Maryja, stojąc pod krzyżem, z całą pewnością modli się. Nie znamy tej modlitwy, ale czy tej sytuacji nie odpowiadają idealnie słowa z Koronki do Bożego Miłosierdzia: „Ojcze Przedwieczny, ofiaruję Ci Ciało i Krew, Duszę i Bóstwo najmilszego Syna Twojego (i Syna mojego – może dodać Matka Najświętsza), a Pana naszego, na przebłaganie za grzechy nasze i całego świata”?

Na takie skojarzenie naprowadzają słowa anioła, który ukazywał się dzieciom fatimskim w 1916 roku, przygotowując ich na spotkanie z Maryją. Nauczył on dzieci krótkiej modlitwy: „Trójco Przenajświętsza, Ojcze, Synu, Duchu Święty, uwielbiam Cię ze czcią najgłębszą. Ofiaruję Ci przenajdroższe Ciało, Krew, Duszę i Bóstwo Pana naszego Jezusa Chrystusa, obecnego na wszystkich ołtarzach świata, na przebłaganie za zniewagi, świętokradztwa i zaniedbania, które Go obrażają. Przez niezmierzone zasługi Jego Najświętszego Serca i Niepokalanego Serca Maryi proszę Was o nawrócenie biednych grzeszników”. Uderza podobieństwo ze słowami koronki, o którą Jezus Miłosierny prosił s. Faustynę. Tej anielskiej modlitwie towarzyszyła wizja. Dzieci ujrzały anioła trzymającego kielich i Hostię, który udziela im Komunii św., mówiąc: „Przyjmijcie Ciało i Krew Jezusa Chrystusa, okropnie znieważanego przez niewdzięcznych ludzi. Wynagrodźcie ich grzechy i pocieszajcie waszego Boga!”.

Cierpienie ofiarowane i przemienione

Co to oznacza dla nas? Trzeba złożyć te różne elementy w całość.

Najpierw popatrzmy na krzyż Chrystusa. Jezus zbawia świat przez przyjęcie na siebie zła, cierpienia, niesprawiedliwości. Dokonuje aktu przebłagania, zadośćuczynienia, ekspiacji za grzechy całego świata. Jego Ciało jest za nas wydane, Krew za nas wylana. Czy to oznacza, że Bóg domaga się tej krwi? Że jest okrutnym Ojcem, który nieskończenie obrażony oczekuje wynagrodzenia za zniewagi w postaci śmierci swojego Syna? Nie. To nie jest tak! Logika Boga jest inna. Cierpienie, które pochodzi ostatecznie z grzechu, spotyka się na krzyżu z nieskończoną miłością Boga. W Bożym Synu konającym na drzewie dokonuje się pojednanie wszystkich synów marnotrawnych z Ojcem. Sam Bóg „pije kielich” zła, grzechu, cierpienia i śmierci, w zamian ofiarując nam łaskę przebaczenia, przemiany serc. W ten sposób miłość Boga zwycięża.

Popatrzmy teraz na Maryję stojącą pod krzyżem. Jej serce jest zestrojone z przebitym sercem Syna. Matka jednoczy swoje cierpienie z cierpieniem Jezusa i w ten sposób zamienia swój ból w modlitwę. Włącza swoje cierpienie w ofiarę Syna na krzyżu. Dokonuje aktu współofiarowania Syna Ojcu.

I raz jeszcze przytoczmy słowa Maryi do Hiacynty, Franciszka i Łucji: „Czy chcecie ofiarować się Bogu, aby znosić wszystkie cierpienia, które On wam ześle jako zadośćuczynienie za grzechy, którymi jest obrażany, i jako prośbę o nawrócenie grzeszników?”. Innymi słowy Maryja pyta dzieci (i pyta także nas): czy chcecie przyjmować cierpienie tak jak ja pod krzyżem, czyli włączać je w ofiarę ukrzyżowanego Zbawiciela?

Spójrzmy jeszcze na ołtarz. Każda Eucharystia jest uobecnieniem miłości Jezusa na krzyżu, Jego przebłagalnej modlitwy. W każdej Mszy św. ofiarujemy Ojcu na ołtarzu Ciało i Krew, Duszę i Bóstwo najmilszego Jego Syna jako przebłaganie za grzechy nasze i świata. Uczymy się czynić to, co sam Jezus uczynił na krzyżu. Nasze ja włączamy w Jego ja. Wraz z Maryją składamy na ołtarzu podczas każdej Mszy św. własne cierpienia, które Chrystus zamienia w modlitwę przebłagania za grzechy świata. Nasza mała ludzka miłość, którą kochamy Boga, zostaje „podłączona” do doskonałej miłości Syna do Ojca. I stąd czerpie siły, by sięgnąć nieba.

Pocieszyć Boga

To, co napisałem powyżej, może wydać się za trudne. Czy mali niepiśmienni pastuszkowie mieli w głowach tak wysoką teologię? Pewnie nie, ale z prostotą serca, intuicyjnie, wyczuwali jej sedno. Może najtrafniej ujmował to Franciszek, który lubił modlić się samotnie przed Najświętszym Sakramentem i miał naturalną skłonność do kontemplacji. Łucja wspomina, że Franek ukrywał się nawet przed nią i swoją siostrą. Dziewczynki odnajdywały go często, jak modlił się na kolanach lub rozmyślał. Powtarzał: „Pan Jezus jest taki smutny z powodu tylu grzechów”. Mówił, że chce przez swoje modlitwy i ofiary pocieszać Pana Jezusa. Kiedy zachorował, nie dawał po sobie poznać, jak bardzo cierpi. Nie narzekał, nie uskarżał się. Najwyżej na to, że nie ma siły odmówić całego Różańca. Kiedy Łucja zapytała go parę dni przed śmiercią, czy bardzo cierpi, odpowiedział: „Tak, ale znoszę wszystko z miłości do Pana Jezusa i Matki Boskiej”. Tuż przed śmiercią przyjął Pierwszą Komunię Świętą.

Cała trójka dzieci była mocno przejęta słowami anioła, który prosił: „Z wszystkiego, co tylko możecie, zróbcie ofiarę jako zadośćuczynienie za grzechy, którymi On jest obrażany, i dla uproszenia nawrócenia grzeszników”. Mężnie znosili to, że ludzie nie dawali im spokoju, wypytywali o szczegóły, domagali się przekazania tajemnicy fatimskiej. Te wizyty i natręctwo wielu były bardzo męczące. Przesłuchiwali ich także duchowni i władze świeckie. Jakby tego było mało, dzieci same szukały umartwienia: podejmowały głodówki, odmawiały picia wody, chwytały do ręki pokrzywy. A nawet ze znalezionego na drodze sznurka zrobiły sobie namiastkę włosiennicy.

Nawet jeśli w tej dziecięcej ascezie jest nieco przesady, to jednak fatimskie dzieci zawstydzają nas swoją gorliwością. I to jest istotne. Czy nie jest bowiem tak, że nawet w życiu duchowym koncentrujemy się głównie na sobie, na swoim własnym rozwoju, szukaniu harmonii, pociechy, wsparcia itd.? Czy nie gubimy wtedy gdzieś tej postawy, którą wyrażał Franciszek: „Chcę pocieszyć Boga, a potem nawracać grzeszników, żeby Go już nie obrażali”? Czy to pragnienie dziecka nie wyraża istoty miłości do Boga i bliźniego? Czy nie takie było pragnienie Dziecka Ojca i Dziecka Maryi, gdy umierało na krzyżu?