Nauka pływania

publikacja 03.05.2017 06:00

O tym, czy Bóg uzdrawia przy kluskach i roladach, opowiada Michał Świderski.

Nauka pływania Henryk Przondziono /foto gość

Marcin Jakimowicz: „Błogosławię Michała Świderskiego”. Wypowiadam takie słowa. Co się wtedy dzieje?

Michał Świderski: Uwalniasz nade mną Ducha Świętego i mobilizujesz anioły, by wykonały to, co głośno powiedziałeś.

Nie pamiętam, bym słyszał takie rzeczy na religii.

Muszę ze wstydem przyznać, że moim głównym zadaniem na religii było drażnienie księdza, stąd nie do końca wiem, co było na tych lekcjach. Gdy jako 18-latek przyjąłem Jezusa jako Pana i Zbawiciela, długo pokutowałem za to, co robiłem wcześniej. Pytasz: dlaczego, gdy wypowiadam błogosławieństwo, aniołowie śpieszą, by je wprowadzić w życie? Bo tak jak mamy prawa fizyczne, naturalne, mamy też prawa duchowe. Już w pierwszych wersetach Biblii czytamy, że Bóg stwarza świat, wypowiadając słowa. A chwilę później jest mowa o tym, że to Duch Boży stworzył świat. Masz Ducha Bożego? To jeśli wypowiadasz słowa zgodne z Jego wolą, On czuwa nad tym, by się to słowo wypełniło. Gdy wypowiadasz przekleństwo, od razu chcą się do tego przykleić złe siły.

I mówi to doktor logiki matematycznej?

Widziałem to wielokrotnie. Modliliśmy się nad ludźmi, którzy usłyszeli kiedyś: „Jesteś głupi”, „Do niczego się nie nadajesz”, „Umrzesz w wieku trzydziestu lat”, a słowa te zadziałały nie tylko na poziomie psychosomatycznym czy w sferze jakiegoś programowania, ale i w rzeczywistości duchowej.

„Jeśli to będzie zgodne z Jego wolą” – mówisz. A skąd mam o tym wiedzieć?

Po pierwsze, musi być to całkowicie zgodne z Bożym słowem. Jeśli widzę Jezusa, którego jednym z podstawowych zajęć było uzdrawianie chorych, wiem, że modląc się nad nimi, nie robię niczego na własną rękę. Po drugie, Jezus powiedział wyraźnie: poznasz po owocach. To konkretne kryterium rozeznania. A to już jest „mierzalne”. Zazwyczaj myślimy, że absolutnym szczytem, na jaki nas stać, jest chodzenie w łasce uświęcającej. A to poziom zero. To nie jest szczyt marzeń, ale opisane przez Ezechiela brodzenie po kostki. Punkt wyjścia do chodzenia z Bogiem. Następnym poziomem jest chodzenie w Bożej obecności, świadomość, że jesteś Nim napełniony. Ale to nie koniec! To brodzenie po kolana. Kolejnym etapem jest realizacja słów: „Otrzymacie moją moc i dopiero wtedy będziecie moimi świadkami”. Przez kilkanaście lat rozgryzałem, co to znaczy „chodzenie w Jego mocy”. To przykład cierpiącej na upływ krwi kobiety, która dotyka Jezusa i natychmiast czuje Jego moc. Pomostem między „obecnością” a „mocą” jest wiara.

To już pełne zanurzenie?

Nie. Jezus powiedział do apostołów: daję wam moc i władzę. Władza, chodzenie w Bożym autorytecie, to kolejny poziom.

To wszystko brzmi jak wyższa szkoła jazdy.

Nie. Każdy, kto ma Bożego Ducha, może dokonywać Jego dzieł. To nie jest zakres możliwości Jana Kowalskiego, ale Ducha, który w nim mieszka. Na tym polega zanurzanie się w Bogu. To lekcja pływania. Nie zdajemy sobie sprawy z tego, jaki autorytet, jaką władzę mamy. Rezydują one w Duchu Bożym. Ciało i krew tych rzeczy nie robi. To robi Duch Boży we mnie.

Scena z dokumentu „Ojciec światłości”: chrześcijanin przychodzi do szamana, który sieje grozę w południowych Indiach, i przekraczając próg jego domu, rzuca: „W imieniu Jezusa przejmuję twoją ziemię”. Szaman nie ma odwagi wyjść z chatki.

Ile razy w czasie modlitwy o uwolnienie mówiłem osobie zniewolonej: spójrz na tę rękę. Jest w niej Duch Boga. Te osoby wpadały w panikę, wiły się, bym tylko ich nie dotknął. Czy uciekały przed Michałem Świderskim? Nie! Przed Tym, który jest we mnie. A „większy jest Ten, który jest w was, od tego, który jest na świecie” (1 J 4,4). Bóg w Trójcy Jedyny jest o niebo większy od upadłego anioła, który kuli się przed Nim ze strachu. Badam tę rzeczywistość od 22 lat. Rzuciłem wszystko na jedną szalę. Jestem informatykiem, człowiekiem do bólu logicznym. Zrobiłem doktorat z logiki matematycznej i nie przyjmuję argumentów, że Bóg działa w sposób niezrozumiały. Działa wedle praw, które ustanowił. Ale kiedy nie znasz tych biblijnych praw, wydaje ci się, że Bóg robi „dziwne rzeczy”. W Biblii są pewne konkretne zasady. Jeśli je wypełnisz, musi „zadziałać”. Dlaczego? Bo On jest zawsze wierny.

Kwestia portfela: „Daj, a będzie ci dane”. „Hojnie siej, a hojnie zbierzesz”.

Doskonały przykład. Jeżeli czysto teoretycznie podchodzisz do tych obietnic i nie jesteś hojny w dawaniu, to nie masz prawa dziwić się, że coś „nie działa”. Zadziała, jeśli wejdziesz w zasady panujące w Królestwie.

Gdy ruszaliście na YouTubie z kanałem „Dotyk Boga”, liczyliście na to, że niektóre filmy będą miały kilkadziesiąt tysięcy odsłon?

Co to jest kilkadziesiąt tysięcy odsłon? Prawdziwa ewangelizacja w mediach jest przed nami. Na razie raczkujemy. Jechałem kiedyś przez Gliwice i zobaczyłem billboardy „Ateiści są boscy”. Poczułem gniew Boga. Nie na ateistów, którzy sponsorowali te trzy bill­boardy. Poczułem, że Bóg się gniewa, że nie mam na to odpowiedzi. Ateiści rzucili mi rękawicę. I to w mieście, gdzie od lat głoszę Ewangelię! Odpowiedziałem dziesięcioma billboardami z Ewangelią.

Wynik 10:3. Tak pomyślałeś?

Na początku. Ale potem zrozumieliśmy we wspólnocie: to za mało. Zaczęliśmy ewangelizować przez jedną z rozgłośni radiowych, a potem kręcić filmy ze świadectwami ludzi, którzy zostali dotknięci przez Boga.

Dlaczego Bóg uzdrawia w czasie modlitwy uwielbienia, a nie w czasie obiadu przy roladzie i kluskach?

Nie uzdrawia przy roladzie? Przecież taka wczesnochrześcijańska agapa jest idealnym miejscem do uzdrowienia. Niepotrzebnie dzielimy świat na sacrum (Msza, nabożeństwo, modlitwa) i profanum (zakupy, basen, praca). Nie zgadzam się z takim podziałem. Jasne, Bóg udziela innych darów w chwili, gdy modlę się za chorych (tu przejawia się moc Boża), a innych, gdy zarządzam firmami (tu potrzebne są dary mądrości, roztropności, rozumu). Ale to jest ten sam Duch! Działa w tobie i przy obiedzie, i na modlitwie o uzdrowienie. Jeśli komuś rozjeżdżają się te światy, to po co błogosławi posiłek? Nie możemy żyć w schizofrenii. Nie ma dwóch światów. Jest jeden i nie należy on wcale do diabła. Należy do Stwórcy. A my jesteśmy po to, by krok po kroku wprowadzać Jego rządy i zabierać to, co demon sobie przywłaszczył. Przez Boży wzrost moich firm chcę mieć coraz większy wpływ na miasto. Nie dla siebie. Dla Jezusa. Nie jest to nic nowego w Kościele: zajmując się sprawami świeckimi, mamy kierować nimi po myśli Bożej (Konstytucja dogmatyczna o Kościele nr 31).

Ktoś cię posłucha i powie: „Bezczelność!”. A inny doda „To pycha!”. Kim Ty, chłopie, jesteś?

Kim jestem? Już ci daję wizytówkę. Mam ją schowaną w liście do…

…gliwiczan.

Do Galatów, czyli również do gliwiczan: „Tylko ci, którzy polegają na wierze, mają uczestnictwo w błogosławieństwie wraz z Abrahamem, który dał posłuch wierze”. I kilka wersów dalej: „Z tego przekleństwa Prawa Chrystus nas wykupił (…), aby błogosławieństwo Abrahama stało się w Chrystusie Jezusie udziałem pogan i abyśmy przez wiarę otrzymali obiecanego Ducha” (Gal 3,9-13). Rozumiesz? Będąc w Chrystusie, wchodzę przez wiarę w buty Abrahama. Mam udział w dziedzictwie jego błogosławieństw. Przylgnąłem do tych słów. Powiedziałem: „Biorę to! Zgłaszam się do odpowiedzi!”. Buduję dom na skale Słowa. À propos wpływu na miasta… Czytałem fragment Listu do Rzymian (4,13): „Albowiem nie od wypełnienia Prawa została uzależniona obietnica dana Abrahamowi i jego potomstwu, że będzie dziedzicem świata, ale od usprawiedliwienia z wiary”. Jestem dziedzicem świata, bo dzięki śmierci Jezusa jestem usprawiedliwiony. Co to znaczy? Jako katolik z Gliwic mam brać moje miasto przez wiarę jako dziedzictwo. Ono ma się stać całkowicie poddane Bogu. Mam pieniądze na życie, nie muszę się już rozrastać. Nie robię tego dla siebie, bo Bóg w Jezusie zaspokaja wszelkie moje potrzeby. Moje wspólnoty czy cztery firmy rosną po to, by królestwo Boże zwiększało w tym mieście strefę wpływu.

Nie boisz się, że po takich deklaracjach ludzie uznają Cię za idiotę?

A jakie to ma znaczenie? Kiedyś myślałem, że jeżeli coś głoszę, a ludzie w to wierzą, to znaczy, że jest to prawda. Ale dotarło do mnie, że to ślepa uliczka. Jeżeli coś jest prawdą, to pozostaje nią niezależnie od reakcji czy nastawienia tłumu. Niezależnie od tego, czy ktoś w to wierzy, czy nie. Jeśli „wchodzę w prawdę”, to zaczynam wydawać jej owoce. A to pierwsza zasada rozeznania w królestwie niebieskim. Ludzie przychodzą do naszych wspólnot, bo widzą owoce. Słyszę od znajomych: „Obserwujemy was, widzimy, co się wokół was dzieje. Chcemy załapać się pod parasol ochronny, który nad wami rozpostarto”. Bóg chce przejmować władzę nad światem, za który oddał Syna.

Skąd wziął się sukces Waszej wspólnoty? Dwa tysiące osób, filie, wspólnoty sfederowane, ciągły rozwój, media…

Zaczęło się od czterech osób. A dziś samych animatorów jest tylu, że nie znam ich po imieniu. Ludzie mają codzienną formację, którą napisał ks. Artur Sepioło. Przez kilkanaście lat ganialiśmy za ludźmi. Po parkach, kościołach. Organizowaliśmy mnóstwo kursów. Wypruwaliśmy sobie żyły, a potem padaliśmy ze zmęczenia na twarz. W ciągu jednego weekendu potrafiliśmy zorganizować do pięciu kursów jednocześnie. W tym czasie dwie wspólnoty miały po sto osób, a jedna trzydzieści. I stały w miejscu. Wtedy Bóg pokazał nam, czym jest ewangelizacja w mocy, uczynienie kroku wiary i zaproszenie Go do działania – na przykład w sferze uzdrowień. Zobaczyliśmy, że forma ewangelizacji, którą tak pielęgnowaliśmy, nie jest tak ważna jak doświadczenie głoszenia w mocy. Okazało się, że nie muszę mówić długich konferencji. Wystarczy kilka słów. Zmieniliśmy taktykę. Zapraszamy kilka osób, które głoszą świadectwo, a potem wychodzę i mówię: „Widzicie? Taki właśnie jest Jezus”. I pytam: „Chcesz się nawrócić? Ale tak na serio. Chcesz radykalnie zerwać z każdym grzechem? Jeśli nie, to możesz już wyjść z kościoła, bo to nie jest czas na zabawę”. Ludzie traktują to serio. Ustawiają się długie kolejki do konfesjonałów, a spowiedź trwa do późnego wieczora. Dlaczego? Bo ludzie widzą Boga działającego w mocy i wreszcie zaczynają traktować Go serio.