Na co jesteśmy gotowi?

Myślę, że gotowi jesteśmy na wiele, ale najważniejsze odkładamy na uroczystość świętej Juligdy. Czyli na nigdy.

Na co jesteśmy gotowi?

„Spodziewamy się kolejnych zamachów. Jesteśmy gotowi na męczeństwo”. I jeszcze:  „po prostu zgodziliśmy się na to, że my, Kopci, jesteśmy Kościołem męczenników” – stwierdził biskup katolickiego Kościoła koptyjskiego Kyrillos William mówiąc o nastrojach wśród chrześcijan po ostatnich zamachach w tym kraju. Zdaję sobie sprawę, że wypowiedź biskupa niekoniecznie odzwierciedla poglądy wszystkich Koptów. Ale nawet jeśli tylko części... Przyznaję, trochę zaskakujące. Świadoma zgoda na męczeństwo to postawa rzadko dziś spotykana. Zwłaszcza w naszym kręgu kulturowym. Raczej nastawieni jesteśmy na walkę o swoje prawa. Czuję się postawą chrześcijan z Egiptu nieco zawstydzony. Nie chodzi o to, że gotowy na męczeństwo nie jestem. Przecież śmierć za Chrystusa to w mojej sytuacji możliwość bardzo mało prawdopodobna, trudno więc teoretyzować. Zastanawiam się jednak, no co ja jestem dla Chrystusa gotowy? Na co my, polscy katolicy, jesteśmy dla Chrystusa gotowi?

Nie znam oczywiście odpowiedzi na to drugie pytanie. Z obserwacji mogę powiedzieć, że jesteśmy gotowi (lepiej czy gorzej) ewangelizować, jesteśmy gotowi katechizować, pomagać w pracy charytatywnej, jesteśmy gotowi modlić się, spowiadać, przystępować do Komunii, przychodzić w niedzielę do Kościoła, wziąć w Kościele ślub (coraz rzadziej), dać się pochować przez księdza... Ale nie wiem, czy jesteśmy gotowi na to, by w chrześcijańskim duchu przebudować nasze szeroko rozumiane relacje z bliźnimi.....

Piszę to trochę zainspirowany czytaniem z II niedzieli wielkanocnej, w którym mowa jest o idealnej wspólnocie pierwotnego Kościoła. Zadziwia ta inność pierwszych chrześcijan, ta gotowość na przebudowanie w swoim życiu wszystkiego. Wiadomo, nie za dobrze się ten jerozolimski eksperyment skończył, skoro potem Paweł prosił o zbiórkę na rzecz tego Kościoła. Ale wydaje mi się, że nie ma w nas ani krztyny tego entuzjazmu pierwszych chrześcijan. Nie przeszkadza nam, że życie wygląda inaczej niż to kreślił w „Kazaniu na górze” nasz Mistrz. Nie zauważamy, że te nasze codzienne układy bywają odległe od Ewangelii jak Merkury od Plutona. Nie, nie z winy „onych”, którzy nie chcą przyjąć zasad ewangelicznych. Z winy naszej, bo ewangeliczną hierarchię wartości zastępujemy własna, a ideały zamieniamy w frazesy. Ot, takie podejście do władzy rozumianej jako służba.... Słowa, słowa, słowa...

Chrześcijanie Egiptu gotowi są na męczeństwo. Nam niespecjalnie chce się choćby kiwnąć palcem, by przyjąć ewangeliczne wartościowanie. Trochę wstyd.