Nauka służy cudom

Barbara Gruszka-Zych

publikacja 07.04.2017 06:00

– Cud to spotkanie wiary i rozumu – mówi dr Alessandro de Franciscis, zajmujący się w Lourdes badaniem i oceną wiarygodności uzdrowień. Doktor de Franciscis uważa, że każdy nowy dzień to prawdziwy cud.

Alessandro de Franciscis uczestniczył 28 lutego w konferencji „Teologia i medycyna” na  Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Roman Koszowski /Foto Gość Alessandro de Franciscis uczestniczył 28 lutego w konferencji „Teologia i medycyna” na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach.

Jak opisać coś nie do opisania? Trudno ogarnąć umysłem wydarzenia, które według panującej w świecie logiki nie powinny zaistnieć. Kościół katolicki zachowuje duży sceptycyzm i ostrożność przy uznawaniu cudów. – Weryfikujemy ich prawdziwość, opierając się na nauce – podkreśla dr Alessandro de Franciscis, który jest zarazem lekarzem i teologiem.

Mieszka w Lourdes, gdzie sprawuje funkcję dyrektora Biura Potwierdzeń Medycznych przy sanktuarium i działa w Międzynarodowym Stowarzyszeniu Lekarzy Katolickich. Często obserwuje, jak rozpatrujący kolejny przypadek uzdrowienia koledzy lekarze, także niewierzący, dochodzą do granicy, której nie mogła przekroczyć medycyna, i muszą uznać, że niemożliwe stało się możliwe. Paradoksalnie do stwierdzenia, że Bóg działa, niezbędne im są instrumenty naukowe. – Każdy cud najpierw musi być uznany przez medycynę czy naukowców zajmujących się innymi dziedzinami wiedzy, a dopiero potem potwierdzony przez biskupa diecezji pochodzenia uzdrowionego – wyjaśnia. Przywołuje słowa Alberta Einsteina, że nauka bez religii jest kulawa, a religia bez nauki – ślepa.

Najwięcej domniemanych

– Do uznania cudu konieczne jest potwierdzenie, że jego przyczyną jest interwencja Boża – mówi ks. dr Bogusław Turek CSMA, podsekretarz Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych. Na co dzień zajmuje się procedurami orzekania o zaistnieniu cudu w procesach beatyfikacyjnych i kanonizacyjnych. Przyznaje, że w kongregacji na wiele niezwykłych wydarzeń, które miały miejsce w związku z osobą przyszłego świętego, przed ich medyczną i teologiczną weryfikacją używa się określenia „cud domniemany”. Do wyniesienia na ołtarze potrzebne jest stwierdzenie cudu, który traktowany jest jako znak od Boga.

– Za cud, oprócz uzdrowień, mogą być uznane nadzwyczajne przypadki, które zdarzyły się po modlitwach za wstawiennictwem przyszłego świętego – wyjaśnia ks. dr Turek. To także np. rozmnożenia żywności i wody, jak to się ostatnio zdarzyło z wodą święconą w chrzcielnicy jednego z kościołów. Ale też niezwykłe wydarzenia, które realnie nie powinny mieć miejsca, jak uratowanie załogi łodzi podwodnej znajdującej się na dnie z otwartym włazem. Albo uniknięcie jakichkolwiek następstw wypadku przez człowieka przejechanego przez ciężarówkę. Komisje badające prawdziwość cudu nie rozpatrują uzdrowień z chorób psychicznych czy doświadczenia przemian duchowych, gdyż nie można empirycznie udowodnić ich trwałości i pełności.

Porażka Lourdes?

Doktor Alessandro de Franciscis, pediatra i epidemiolog, posiadający dyplom z bioetyki i teologii, sam określa się jako medyk bez- użyteczny, bo pacjenci przychodzą do niego już po swoim wyzdrowieniu. – Gdy kończyłem teologię, mój promotor zwrócił mi uwagę, że Jezus na kartach Nowego Testamentu to uzdrowiciel, współczujący każdemu cierpiącemu – opowiada. – Cuda opisane w Ewangeliach to znaki Jego zbawczej obecności.

Prowokacyjnie mówi, że Lourdes jako miejsce, gdzie dzieją się cuda, to porażka: – Przyjeżdżają tam po uzdrowienie setki tysięcy chorych, a ostatecznie na 7 tys. uzdrowień, zgłoszonych jako domniemane cuda, uznano za autentyczne tylko 69. Niezmiennie pozostaje ono celem pielgrzymek, bo istotą tego miejsca jest, szczególnie tu widoczne, panowanie Jezusa Chrystusa i Niepokalanej. Na 10. stronie dokumentu założycielskiego sanktuarium widnieje informacja, że pierwszym kryterium jego powstania nie były dziejące się w tym miejscu cuda, których doświadczyli pątnicy, ale objawienie Maryi. Uzdrowieni w Lourdes świadczą o dobru, które otrzymali przez Maryję od Boga.

Ostatni cud w Lourdes został zatwierdzony w 2012 roku. Warto pamiętać, że potrzeba co najmniej 10 lat, by uznać uzdrowienie za trwałe, więc wszystkie uznane cudowne przypadki wydarzyły się co najmniej 10 lat wcześniej. W ubiegłym roku dr de Franciscis przyjął deklaracje 34 uzdrowień. Zgłosili je pątnicy pochodzący głównie z Francji, Włoch, USA, cierpiący na choroby onkologiczne, mięśniowo-szkieletowe i gastryczne.

Rzucił kule

– O cudach mówi się, wychodząc od konkretnej sytuacji przedstawionej przez lekarzy – opowiada dr Alessandro de Franciscis. – Dla wierzących ważne jest powiązanie uzdrowienia z aktami religijnymi: pielgrzymką, modlitwą, postem.

Pokazuje dokumentację cudownego uzdrowienia Vittorio Michelego, urodzonego w 1940 roku. Kiedy miał 22 lata, podczas służby wojskowej zaczął odczuwać bóle miednicy. Na zdjęciu rentgenowskim stwierdzono zmiany w stawie biodrowym. Biopsja wykazała, że to tzw. sarcona, nowotwór złośliwy. 24 maja 1963 r. włożono Michelemu nogę do gipsu, żeby mógł pojechać na pielgrzymkę do Lourdes. Jego biodro utrzymywały z nogą tylko mięśnie i gips. Od 24 maja do 6 czerwca 1963 był zanurzany w wodzie przy grocie. – Jego uzdrowienie nastąpiło gwałtownie i było widoczne – opowiada dr Franciscis. – Poczuł gwałtowny apetyt, a dotąd prawie nie jadł, przestał cierpieć bóle, miał pewność, że czuje kość uda połączoną z miednicą i odrzucił kule. Na zdjęciu rentgenowskim z 18 kwietnia 1964 r. widać, że w biodrze nastąpiła rekonstrukcja wszystkich tkanek. Tę diagnozę potwierdziło badanie tomografem komputerowym wykonane w 1971 roku. Micheli po wyzdrowieniu wielokrotnie przyjeżdżał do Lourdes, by służyć innym jako wolontariusz.

Prospero Lorenzo Lambertini, późniejszy papież Benedykt XIV, powiedział o cudzie: „to palec Boży”. Przez długie lata przy uznawaniu cudów posługiwano się napisanym przez niego kodeksem. Do najważniejszych przesłanek, które musiały być spełnione, należało stwierdzenie faktu, że choroba musiała być poważna i nieuleczalna, że żadne lekarstwa nie dawały pożądanych efektów, a uzdrowienie nastąpiło niespodziewanie, natychmiastowo i jest całkowite. Istotne było też, żeby w następnych latach nie pojawiły się nawroty choroby.

Realna droga

Do dziś za cudowny uznawany jest nagły, całkowity i niewyjaśnialny z medycznego punktu widzenia powrót do zdrowia. Ksiądz dr Turek opisuje proces konieczny, by osobę, która wykazuje znamiona świętości, wynieść na ołtarze. Pierwszym etapem jest postępowanie procesowe w diecezji, z którą był związany przyszły święty. – To prawdziwy proces z wnikliwie przygotowanym materiałem dowodowym – wyjaśnia. – Powołany zostaje trybunał, w posiedzeniach dużą rolę odgrywają naoczni świadkowie. Zwykle biegłym trybunału jest lekarz. W czasie drugiego etapu, tzw. rzymskiego, następuje ocena merytoryczna zgromadzonych dokumentów. W konsultacji lekarskiej cudownego uzdrowienia bierze udział siedmiu lekarzy ekspertów, a co ważne – są wśród nich także niewierzący. Wynik głosowania nie jest zbiorem ich poszczególnych opinii, ale kolegialną decyzją. Cud może być stwierdzony, kiedy uzna go więcej niż pięciu z siedmiu ekspertów. Całe postępowanie kończy się sesją, na której biskupi i kardynałowie ostatecznie decydują, czy to był cud, czy też nie.

Doktor de Franciscis przypomina, że nawet niewierzący dopuszczają możliwość uzdrawiającego działania Boga. Podaje przykład francuskiego neuropsychiatry dr. Davida Servana-Schreibera, który przez 20 lat cierpiał na glejaka mózgu. W swojej książce „Można żegnać się wiele razy” rozdział „Próba Lourdes” poświęcił cudownym uzdrowieniom w sanktuarium. – Pisze w nim wyraźnie, że żaden lekarz nie może odradzać chorym takiej możliwości szukania wyleczenia – mówi dr de Franciscis. – To na równi z innymi realna droga odzyskania zdrowia.