Obrona Blachnickiego

publikacja 27.02.2017 06:00

Troje ludzi, trzy historie – jeden wizjoner. Oto jak wczoraj i dziś działa założyciel oazy.

Obrona Blachnickiego Roman Koszowski /Foto Gość

Obrona Blachnickiego   Henryk Przondziono /Foto Gość Ks. Henryk Bolczyk, pochodzący z Rudy Śl. kapłan archidiecezji katowickiej, dawniej moderator krajowy i generalny Ruchu Światło–Życie oraz postulator diecezjalny procesu beatyfikacyjnego ks. Franciszka Blachnickiego, obecnie na emeryturze w Carlsbergu

Zawsze najbardziej podpadały mi jego oczy. Wydawało mi się, że ma w nich ogień. Ale nie taki, który niszczy, a rozpala. Siedzę na kanapie. Choć nie wiem, czy o świętym człowieku można mówić na kanapie. Może trzeba na klęcząco albo przed krzyżem… – naszą telefoniczną rozmowę o ks. Franciszku rozpoczyna bardzo radośnie.

Założyciela oazy znał osobiście. Później poszedł w jego ślady.

– Dzieło, które stworzył ks. Blachnicki, najlepiej świadczy o tym, że jest dziełem Ducha Świętego. Był dla mnie przykładem pokornego, chociaż nie prostego człowieka. Przykładem męstwa, żywej wiary, wytrwałości i znoszenia największych trudności ze swoistym poczuciem humoru, które wypływa z wiary. „Wiem, z Kim jestem w spółce” – powiedział w swoim świadectwie. To dawało mu pokój serca, potrafił kupować, nie mając pieniędzy.

Po raz pierwszy z ks. Blachnickim spotkał się na dwudniowej pielgrzymce ministrantów w Piekarach Śląskich. Był wtedy w siódmej klasie szkoły podstawowej. Szczupły, wysoki Blachnicki dyrygował blisko 100-osobowym chórem ministranckim z Tychów. Już wtedy zrobił na ministrancie z Halemby spore wrażenie. Później, jako kleryk, spotkał go w Tarnowskich Górach i w seminarium w Krakowie. W 1957 r. z ks. Franciszkiem pojechał na ministrancką Oazę Dzieci Bożych do Koniakowa.

– Kończył się wieczór, podchodzą panie z kuchni i mówią: „Proszę księdza, my na jutro nie mamy już ani chleba, ani pieniędzy”. Na to Blachnicki: „Ach, to jeszcze mamy całą noc do myślenia”.

Ks. Bolczyk wyświęcony został jeszcze przed Soborem Watykańskim II. – Wszystko, co nowe, przychodziło do mnie przez ks. Blachnickiego – mówi. To „nowe” to odnowa Kościoła poprzez liturgię, zamiłowanie do Pisma Świętego, świadectwo drugiego człowieka, rola małych wspólnot i świeckich w Kościele. Nigdy nie spodziewał się, że zostanie następcą ks. Blachnickiego. 

– Mój poprzednik, ks. Wojciech Danielski, moderatorem krajowym był niecałe 4 lata. Przy jego trumnie powiedziałem: „Na pewno jako moderator tyle nie przeżyję”. Taki byłem przerażony. A potem okazało się, że byłem nim prawie 16 lat. Teraz 15. rok mija na emeryturze. A więc te moje rachuby w łeb wzięły. Pan Bóg miał inne zamiary. Bycie moderatorem i postulatorem to były dzieła, których nigdy w życiu nie przyjąłbym bez wiary. Na pewno od Blachnickiego nauczyłem się pewnej odwagi wiary…

Obrona Blachnickiego   Roman Koszowski /Foto Gość Anna Teister, pochodząca z Katowic żona Wojciecha i mama Jakuba, związana z Centrum Duchowości Ruchu Światło–Życie w Tychach, dawniej moderatorka diecezjalna oazy

Spotkanie męża jest dla mnie takim cudem Pana Boga i jednym z ogromnych uśmiechów w moją stronę. Ks. Franciszka Blachnickiego poznała dzięki oazie. Poprzez wspólnotę zrodziła się jej żywa więź z Chrystusem, nauczyła się służby i odkryła swoje powołanie.

– Ruch Światło–Życie to dla mnie dar poznania Kościoła jako wspólnoty tętniącej życiem i będącej w sercu Pana Boga. Tam poznałam Boga jako Ojca Kościoła, do którego nieustannie mówi.

Oazie zawdzięcza także spotkanie swojego męża. – Na jednych rekolekcjach mówiłam świadectwo o tym, że powoli zgadzam się na to, że zostanę sama. Wojtek był wtedy ze mną w diakonii. Rok później na rekolekcjach w tym samym miejscu byłam już jego narzeczoną. Pamiętam, że rok wcześniej powiedziałam, że Pan Bóg, owszem, bardzo mnie kocha, ale jest dla mnie bardziej jak taki typowy facet, który chcąc udowodnić, że mnie kocha, naprawia mi samochód, idzie na zakupy. Nie pozwala jednak doświadczyć mi swojej ogromnie czułej miłości. I chyba Pan Bóg w tym momencie poczuł się urażony. Dziś jestem bardzo szczęśliwą żoną i mamą. I bardzo jestem za to wdzięczna Panu Bogu.

Na oazie nauczyła się też służby drugiemu człowiekowi. Posługa pokazała jej, jakim zaufaniem obdarzył ją Bóg i jak bardzo chce z nią współpracować. – Kiedy człowiek bierze odpowiedzialność za drugiego, zwłaszcza jeśli jest to odpowiedzialność za jego serce, to sam siebie musi przemienić. Musi dbać o swoją relację z Bogiem. Dzięki oazie zdecydowała się także na podpisanie Krucjaty Wyzwolenia Człowieka. Modlitwa i abstynencja od alkoholu pomogły jej samej uwolnić się od różnych lęków.

Ogromnym darem ruchu są dla niej także rekolekcje wakacyjne. Zarówno te, które przeżyła jako uczestnik, jak i te, które spędziła jako animatorka czy moderatorka. – Te moje własne nie były łatwe, ale z perspektywy czasu widzę, jak dużo mi dały. Mam jednak wrażenie, że jeszcze więcej dostałam na tych, na których posługiwałam. Niesamowite jest widzieć, jak uczestnicy zachwycają się Panem Bogiem, jak zaczynają Go poznawać, jak oddają Mu swoje życie…

Obrona Blachnickiego   Roman Koszowski /Foto Gość Bp Adam Wodarczyk, pochodzący z Tarnowskich Gór biskup pomocniczy archidiecezji katowickiej, wcześniej postulator procesu beatyfikacyjnego ks. Franciszka Blachnickiego w Rzymie oraz moderator generalny oazy

To było niezwykłe. Ksiądz Franciszek już wtedy nie żył, a ciągle do nas przemawiał… Nie ma na świecie drugiej osoby, która tak dobrze znałaby ks. Franciszka Blachnickiego jak on. I to pomimo że nigdy fizycznie się nie spotkali.

Przygodę z oazą rozpoczął jako 14-letni chłopak. Nie zrezygnował z niej do dziś, co widać chociażby w jego biskupim zawołaniu: „Światło–Życie”. – Gdybym wybrał cokolwiek innego, nie wyraziłoby tego, co mam w sercu za sprawą ks. Blachnickiego.

Do dziś pamięta dzień śmierci ks. Franciszka. W piątek 27 lutego 1987 r. 19-letni Adam po raz pierwszy w swoim życiu był na Kongregacji Ruchu Światło–Życie na Jasnej Górze. – Ks. Franciszek umarł w piątek po południu. Miał zwyczaj, że zawsze przygotowywał słowo dla kongregacji. Pisał i nagrywał je na taśmie. W sobotę w czasie Mszy część przeczytano, część puszczono z taśmy. To było niezwykłe.

Założycielowi oazy poświęcił swoje prace: magisterską i doktorską. – 25 czerwca 2000 r., czyli w 50. rocznicę święceń kapłańskich ks. Blachnickiego, abp Zimoń wezwał mnie do siebie i powiedział: „Ty pójdziesz do Rzymu i będziesz postulatorem ks. Blachnickiego” – opowiada.

Do kraju wrócił w 2007 r. i parę dni później został moderatorem generalnym Ruchu Światło–Życie. Jeszcze w Rzymie w 2002 r. udało mu się zjeść kolację z Janem Pawłem II. Do stołu z papieżem zaproszony był też m.in. ks. Bolczyk. Ojciec Święty badał wiedzę przyszłego biskupa na temat ks. Franciszka. Na koniec zdradził mu pewien sekret. – Często na konferencjach Episkopatu Polski były debaty na temat ks. Blachnickiego. Niekoniecznie, żeby go chwalić. Papież powiedział mi: „A ja od początku wiedziałem, że to jest święty człowiek, i zawsze razem z bp. Tadeuszem Błaszkiewiczem (delegatem ds. Ruchu Światło–Życie) go broniłem. Gdy czuliśmy, że na konferencji będzie sprawa ks. Blachnickiego, tośmy się z biskupem umawiali wcześniej w Warszawie i ustalali strategię, jak Blachnickiego będziemy bronić. Robiliśmy to tak, żeby biskupi myśleli, że mówimy spontanicznie. I tak żeśmy go wybronili, że dzisiaj dzieje się jego proces beatyfikacyjny”. Jak skończył to mówić, zaczął się serdecznie śmiać. Tak sobie myślę, że to była przedziwna lekcja świętego dla przyszłego biskupa!

Moderatorem generalnym ruchu był 8 lat. Wtedy oaza wyszła poza granice Polski i Europy – na przykład do Chin, Filipin i Australii. Później został mianowany biskupem. Szczęśliwi oazowicze uznali to za cud ks. Blachnickiego.

oprac. Joanna Juroszek