Śpiew z Błot

Agata Puścikowska

publikacja 24.02.2017 06:00

Jaki może być chór parafialny? Rodzinny, przyjazny i… profesjonalny.

Dyrektor Zbigniew Siekierzyński prowadzi próbę chóru. jakub szymczuk /foto gość Dyrektor Zbigniew Siekierzyński prowadzi próbę chóru.

Salka jest niewielka, poobwieszana dyplomami. Przez 25 lat tych nagród się nazbierało. A jest to śpiewający fenomen – przez chór Schola Cantorum Maximilianum przewinęło się kilkuset śpiewaków. Małych i dużych. Tymczasem parafia św. Maksymiliana na podwarszawskich Błotach, przy której chór powstał, liczy sobie… 2 tys. dusz.

Na osiem głosów

Próba to wyjątkowa, bo niedługo jedna z chórzystek wychodzi za mąż i trzeba opracować odpowiednią oprawę muzyczną. Dyrygent i twórca chóru, Zbigniew Siekierzyński w garniturze i pod krawatem. Bo muzyka i wspólne śpiewanie wymagają eleganckiej oprawy i podkreślenia – nawet strojem – tego, co ważne. – Jeden tu rządzi. Reszta słucha – przypomina dyrygent tonem dość surowym. – Nie bawić się szalikiem na próbie – upomina kilkunastolatkę. – Zaczynamy. Raz, dwa, trzy…

Dziś wszystkie głosy śpiewają jednocześnie. Pierwszy i drugi sopran, pierwszy i drugi alt, podobnie tenory i basy. Niektóre utwory chór wykonuje na osiem głosów. „Ave, ave verum Corpus…” – nie ma możliwości, by Mozartowski utwór w małej salce wybrzmiał do końca. Głosy zlewają się, tłumią. Nie szkodzi. Ćwiczyć trzeba. A najmniejszy nawet fałsz wychwytuje maestro Siekierzyński. Dopiero na sali koncertowej 70-osobowy śpiew zaprezentuje się w całej krasie.

Teraz „Laudate Dominum” – również Mozarta. Poprzeczka wyższa. Solistka Agnieszka zaczyna, włączają się poszczególne głosy. Mała Anulka Skibińska wpatruje się w partyturę. Nie jest jeszcze pewna wszystkich dźwięków. Nadrabia zdolnościami i oparciem w mamie. A mama, Maria, jest obok. Obok jest też jej starsza siostra i 17-letni brat Józef. Bo tak to jest w Scholi Cantorum Maximilianum: zaczyna śpiewać jeden członek rodziny, a za chwilę dołączają inni. – Pan Zbigniew przyjął mnie do chóru, po czym okazało się, że dzieci są dużo zdolniejsze od matki. Śpiewamy więc wspólnie – śmieje się Maria Skibińska. – Cieszy, że śpiewa również Józef. Tu zyskał przyjaźnie, wydoroślał. Jest niezłym tenorem. Natomiast 13-letnia Marta to sopran.

Według Marii Skibińskiej obcowanie z muzyką, czy szerzej – kulturą, i to chrześcijańską, jest nieodzowne w dobrym wychowywaniu dzieci. Tym bardziej gdy repertuar chóru jest wyszukany: śpiewa klasykę XIX-wieczną, pieśni staropolskie czy też XX-wieczną awangardę.

Rodzinna sprawa

Tymczasem próba trwa. – Taki to pęd, że nie wszystko można idealnie opracować – tłumaczy między jednym a drugim utworem dyrygent, choć wszyscy, nie tylko na Błotach, wiedzą doskonale, że pan Siekierzyński niedoróbek nie toleruje. I wszystko musi brzmieć perfekcyjnie.

Chłopaków dzisiaj na próbie mało. Mało, czyli kilkunastu. Zwykle jest niemal połowa, i to w różnym wieku: od 11-latków do nawet 60-latka. I to jest wielki sukces pana Zbigniewa: – Dziewczynki czy kobiety zwykle garną się do chórów. Z panami, chłopakami, jest gorzej. U mnie natomiast mężczyźni czują się pewnie, są doceniani. Śpiewają u nas na przykład bracia: zaczyna jeden, potem drugi i trzeci. Bywa, że i tata w końcu dołącza. Zresztą także moja cała rodzina tu śpiewa. Dla nas, Siekierzyńskich, chór to dzieło życia.

Bo z tym chórem było tak, że 25 lat temu młody i pełen ideałów muzyk Zbigniew Siekierzyński postanowił: stworzę tu chór z prawdziwego zdarzenia. I nie przeszkadzało mu, że parafia maleńka, a więc i potencjalnych sopranów czy basów raczej wielu nie znajdzie. – Pomógł ówczesny proboszcz, bo uwierzył w ten plan. I tak to się kręci. Pracuję w szkołach (jestem nauczycielem muzyki), prowadzę inne chóry, ale 5 razy w tygodniu spotykamy się na Błotach i ćwiczymy. Chórzyści przychodzą dwa razy w tygodniu – na próbę własnego głosu i w piątki – na próby całości. Ja jestem codziennie.

A motywacja jest też rodzinna – pan Zbigniew w chórze poznał swoją żonę Agnieszkę. Pani Agnieszka jest jego prawą ręką w kwestiach organizacyjnych. Jako prawnik radzi sobie z papierkami, planowaniem… – Agnieszka jest ze mną zawsze. Wielkie wsparcie, talent i samozaparcie. Żona przez wszystkie trzy ciąże śpiewała. Tak więc trudno się dziwić, że teraz śpiewają także synowie. I choć jeden studiuje prawo, a drugi ekonomię, to równolegle studiują też muzykę kościelną. Najmłodszy syn natomiast gra na skrzypcach i fortepianie.

Obecnie w chórze śpiewa ok. 70 osób, a chętnych przybywa. Połowa mieszka na terenie parafii, połowa przybyła z ościennych wspólnot. W tym roku śpiewacy – mężczyźni uzbrojeni w radio internetowe, słuchawki na uszach i przenośne megafony – koordynowali śpiew na największym w Polsce, warszawskim Orszaku Trzech Króli. – Chodziło o to, by śpiew był wszędzie ten sam, by tłumom ludzi pomóc w śpiewaniu kolęd, by brzmiały dobrze i były zsynchronizowane – tłumaczy Zbigniew Siekierzyński. – Bo to nie sztuka śpiewać pięknie tylko w dobrym chórze. Sztuką jest wyjść z dobrym śpiewem i „wciągnąć” w dobre śpiewanie każdego, bez wyjątku. Ludzie naprawdę chcą śpiewać i chcą śpiewać pieśni religijne. Tylko coraz rzadziej mają ku temu sposobność…

Chór na wychowanie

Problem zaczyna się już w szkołach. Zbigniew Siekierzyński przypomina, że w latach 70. w większości szkół były chóry. I to dobre. Na przeglądach ogólnopolskich śpiewało nawet 200 zespołów. Obecnie takich przeglądów w zasadzie nie ma. Bo i dobrych chórów brak. A jak twierdzi dyrygent, wychowawcza rola śpiewania w chórze jest nie do przecenienia. – Tyle się obecnie mówi, że w karierze zawodowej potrzebna jest umiejętność pracy w zespole. Tymczasem współcześni młodzi ludzie to egocentrycy. Zaręczam: moi chórzyści świetnie pracują wspólnie. Bo wiedzą, że „nasze cenniejsze niż moje”.

A podporządkować się wspólnemu, śpiewaczemu dobru i wymagającemu, czasem nawet nieco apodyktycznemu dyrygentowi – trzeba. – Ależ ja muszę być wymagający! Chórzyści przychodzą na zajęcia, znają się i lubią. Więc i pogadać by chcieli, i pośmiać się. Na wszystko jest pora. Ale śpiew jest najważniejszy.

Schola Cantorum Maximilianum ma w repertuarze 40 kolęd (zebranych na świeżo wydanej płycie) i ponad 150 innych utworów – wielkie to bogactwo, wymagające pokory i pracy. – Tak naprawdę śpiewanie to styl życia. Jeśli wymagam od chórzystów, by pracowali na 30 proc., ja muszę pracować na 150 proc. możliwości. W przeciwnym wypadku chór dawno by się rozleciał…

Jakub Tomaszewski pracuje w banku, studiuje też grafikę. Jego przygoda z chórem rozpoczęła się jeszcze w podstawówce, w której uczył pan Siekierzyński. – To on wydobył mój talent i tak zachęcił do śpiewania, że nie wyobrażam sobie życia bez chóru. U nas śpiewają prawnicy, gospodynie domowe, technicy, dzieciaki z podstawówki, maturzyści czy osoby przed emeryturą. Jak widać, można stworzyć chór niemalże rodzinny, na poziomie bardzo wysokim, bo przecież wciąż jeździmy na koncerty, konkursy, w tym międzynarodowe. I zdobywamy laury – chwali się pan Jakub.

Teraz próba kolęd. Wielogłosowe „Anioł pasterzom mówił”. Potem „Bóg się rodzi” i „Cicha noc”. Aż tu nagle ciszę nocną przerywa dyrygenckie: – Będziesz tu śpiewać czy się rozpraszać? Jak się nie skupisz, to się nie nauczysz – dyrygent Siekierzyński, po krótkiej reprymendzie, jak gdyby nigdy nic wraca do dyrygowania.

Anulka Skibińska nadal dzielnie śpiewa. Mimo senności. Może za dwadzieścia lat mała śpiewaczka z Błot zaśpiewa w wielkiej filharmonii?