Chcemy być w awangardzie?

Szczegół to doskonały pretekst, by utopić ważniejszą sprawę, a tą jest kwestia przyjmowania uchodźców w Polsce.

Chcemy być w awangardzie?

Dwie informacje zbiegły się w ostatni piątek. Pobyt premier Beaty Szydło na Malcie i jej wypowiedzi na temat problemu uchodźców oraz informacja o odpowiedzi MSWiA na pismo prezydenta Sopotu. W dyskusji bardzo szybko zaczął dominować szczegół: była czy nie była mowa o "dziesiątce dzieci". Szczegół to doskonały pretekst, by utopić ważniejszą sprawę, a tą jest kwestia przyjmowania uchodźców w Polsce.

Zatrzymajmy się przy problemie Syrii. Wojna trwa tam już 6 lat. Z 17 milionów Syryjczyków dziś 4 miliony znajdują się w obozach w Libanie i Turcji, kolejne 6 milionów uważa się za "wewnętrznie przemieszczone". To znaczy, żyją jak uchodźcy, tyle że na terytorium własnego kraju. Mieszkają w namiotach, grotach, ruinach. Uciekali tylko z tym, co mieli na sobie i w kieszeniach, więc brakuje im wszystkiego. Nie mają żywności, ubrań, leków, koców, namiotów. Do obozów wodę dowozi się cysternami. Za toalety służą latryny. Nie, to nie jest szczegół. Tzw. otwarta defekacja (tzn. każdy załatwia się tam, gdzie sobie znajdzie miejsce) w wielkich skupiskach ludzi groziłaby natychmiastowym wybuchem epidemii. Zwłaszcza tam, gdzie wodę trzeba oszczędzać.

W grudniu świat poruszyły wiadomości z bombardowanego Aleppo. Miasto atakowała armia syryjska. Pojawiały się w internecie informacje o mordowaniu ludności cywilnej. Z dużym trudem, dzięki społeczności międzynarodowej, wynegocjowano ewakuację. Chwilę później stanęła. W kolejnym dniu znów została zawieszona. Tak trwało niemal do Bożego Narodzenia. Uciekinierów kierowano do obozów w prowincji Idbil i na skraju prowincji Aleppo. Polska Akcja Humanitarna, działająca na tym terenie, przygotowywała się do ich przyjęcia. Na Syrię w grudniu wpłynęły na konta PAH 4 mln. zł. Od Polaków. Żeby dobrze zrozumieć skalę poruszenia sytuacją: to kwota równa łącznej sumie, jaką zebrano rok wcześniej na pomoc ofiarom klęski żywiołowej w Nepalu. W tej sytuacji została uchwalona rezolucja Rady Miasta Sopot (19 grudnia) i w tej sytuacji zostało wysłane pismo prezydenta Karnowskiego (21 grudnia).

Co w nim jest? Pytanie o możliwość przyjęcia z Aleppo osieroconych dzieci czy skrzywdzonych wojną rodzin. Informacja o możliwościach miasta, m.in. wymienia się domy dziecka. Deklarują zapewnienie schronienia, wyżywienia i kompleksowej opieki, w tym wsparcia psychologicznego, nauki języka etc. Proszą także o wyznaczenie osoby, która od strony formalnej poprowadziłaby proces sprowadzenia w trybie pilnym dzieci z Aleppo do Sopotu.

Odpowiedź datowana jest na 27 stycznia. Znajdujemy w niej przede wszystkim stwierdzenie, że nie ma możliwości prowadzenia ewakuacji z Aleppo, znajdującego się już pod kontrolą rządową. To zapewne jest prawda. Po pierwsze, walki ustały przed ponad miesiącem. Po drugie - o czym warto pamiętać - do Syrii od 2013 r. nie może wjechać żaden polski pracownik humanitarny. Potrzebowałby wizy wydanej przez rząd Asada, złapanie bez niej grozi więzieniem. Polska Akcja Humanitarna ma swoją bazę przy granicy syryjsko-tureckiej, na miejscu działają zatrudnieni przez nią Syryjczycy. Caritas Polska, której pomoc dociera do zrujnowanego Aleppo, działa przez Caritas Syria.

Dalej czytamy o korytarzach humanitarnych i trudnościach jakie generuje sprowadzanie uchodźców z krajów trzecich (jak przypomina to samo pismo chodzi o niewielkie grupy najbardziej potrzebujące pomocy). Ten fragment kończy stwierdzenie, że MSWiA za najwłaściwszą uważa pomoc na miejscu i przypomnienie o działalności Polski w tym obszarze.

Dalej zaznacza się, że w 2016 roku najliczniejszą grupą obywateli, którym przyznano status uchodźcy w Polsce to Syryjczycy. Czterdzieści osób. Przyznam, że w tym momencie opadają ręce, to rzeczywiście imponująca liczba, przekraczająca niemal możliwości polskiego państwa. Jak podejrzewam, chodzi o Syryjczyków sprowadzonych w drugiej połowie 2015 r. przez fundację Estera, jeszcze za poprzedniego rządu. Procedury mogły zakończyć się w 2016 r. List kończy propozycja, że Sopot może ewentualnie pomóc tym uchodźcom, którzy w Polsce już są.

Takiej treści listu nie da się zinterpretować inaczej, jak odmowy.

Tak, to prawda, sopocka propozycja była niemożliwa do realizacji w takiej formie. Jej autorzy zupełnie nie wzięli pod uwagę tamtejszych realiów, także kulturowych. O tym mówiła w ostatnich dniach Janina Ochojska (jej oświadczenie warto przeczytać, link znajduje się pod tekstem). Ale odpowiedź nie zostawiała żadnej furtki. Polska będzie pomagać na miejscu, o uchodźcach u nas mowy nie ma. Wystarczy tych, co już są.

Jest to odpowiedź spójna z wypowiedzią pani premier na Malcie. Cytuję: "Jesteśmy gotowi wspierać bardzo ambitną politykę migracyjną, która skupia się na rozwiązywaniu problemu poza granicami UE" - powiedziała. "Problem migracyjny nie przynosi bezpośrednich skutków w naszej części Europy, ale zgadzamy się, że państwa najbardziej narażone na humanitarne i polityczne skutki tego kryzysu muszą otrzymać europejskie wsparcie. To jest wyraz naszej europejskiej solidarności, Polska chce w tej solidarności europejskiej uczestniczyć. Powiem więcej: chcemy być w awangardzie europejskiej solidarności z tymi państwami, które tej współpracy humanitarnej i politycznej potrzebują".

Innymi słowy: zapłacimy, ale trzymajcie ich od nas z daleka.

Nie, nie wierzę, że polskie państwo nie ma możliwości sprawdzenia kilkunastu czy kilkudziesięciu osób: chorych, starszych, niepełnosprawnych czy dzieci, przebywających obecnie w Libanie czy Turcji. Jeśli by tak było oznaczałoby to skandaliczną i niedopuszczalną niewydolność państwa, znacznie bardziej zagrażającą jego bezpieczeństwu niż ewentualni uchodźcy. Procedur nie trzeba wymyślać, Włosi je opracowali i sprawdzili. Ich również dotyczą takie kwestie, jak wymogi strefy Schengen. Ostatnio po raz kolejny sprowadzili 40 osób. Są, jak widać, możliwości ich przyjęcia. Także lokalowe i finansowe. Problemem jest tylko "nie" rządu.

Na miejscu trzeba pomagać. Dziesięciu milionów ludzi Europa nie wchłonie, zresztą byłoby to absurdem. Niemniej: na miejscu nadal trwają walki. Po ostatnim rozejmie przede wszystkim z ISIS. Zaangażowana jest armia syryjska, Turcja, ostatnio pozycje ISIS na południu Syrii zniszczyła Jordania. Do pokoju tam jeszcze daleko. Obozy to prowizorka. Bardzo ciężkie warunki socjalne, brak możliwości leczenia, czasem brak leków już nie mówiąc o leczeniu bardziej zaawansowanym. Są ludzie, którzy na miejscu nie przeżyją. Tak po prostu.

Dla takich ludzi miały być korytarze humanitarne, o których mówiło jakiś czas temu Caritas Polska. Koncepcja utknęła na etapie rządowym, stąd kolejny pomysł - bardzo cenny - Rodzina Rodzinie. Ale pewnych rzeczy na miejscu się nie załatwi.

Od rządu, który powołuje się na wartości chrześcijańskie trzeba oczekiwać nie tylko gadania o wartościach, ale także działania w zgodzie z nimi.

Przeczytaj również: