Ostrość na człowieka

Są okulary „do bliży” i „do dali”. To kwestia punktu ostrości. W naszym spojrzeniu można nastawić ostrość na błoto, które człowieka pokrywa lub na niego samego.

Ostrość na człowieka

Życie człowieka nie jest jedynie aseptyczną kroniką wydarzeń, ale dziejami, historią oczekującą, że będzie opowiedziana poprzez wybór klucza interpretacyjnego, zdolnego wyselekcjonować i zebrać najważniejsze dane. Rzeczywistość jako taka nie jest jednoznaczna. Wszystko zależy od spojrzenia, jakim jest obejmowana, od „okularów”, przez które decydujemy się na nią patrzeć: gdy zmieniamy szkła, rzeczywistość również wygląda inaczej – napisał papież w orędziu na Światowy Dzień Środków Masowego Przekazu. To ważne słowa. Wskazują dobitnie, że każdy widzi to, co chce dostrzec. Opis rzeczywistości tylko po części zależy od samej rzeczywistości, w olbrzymim stopniu jest wynikiem naszego wyboru.

Papież mówi o „okularach”. To porównanie budzi nie najlepsze skojarzenia. Można włożyć okulary czarne, można też różowe. To okulary barwiące świat, fałszujące rzeczywistość. Nie o takie chodzi, ale o zwykłe okulary optyczne.

Są okulary „do bliży”, w których kiepsko widać na odległość, i „do dali”, w których zwykle nie da się czytać, choć przecież same litery widać. To kwestia nastawienia punktu ostrości. Tak i w naszym spojrzeniu na życie drugiego człowieka można nastawić ostrość na błoto, które go pokrywa, lub na człowieka, który zmaga się z życiem i dokonuje wyborów. Czasem dobrych, czasem złych. Jak każdy z nas.

Nikt z nas nie chciałby być widziany przez okulary z ostrością nastawioną na nasze błoto, nasze bagno, nasz brud. Nie patrzymy tak na bliskich i przyjaciół. Trzeba się nauczyć patrzeć w taki sposób także na każdego człowieka. Tylko takie spojrzenie jest uczciwe. Tylko takie wynika z Ewangelii. Tylko takie jest spojrzeniem Jezusa.

Spojrzenie, które widzi głębiej, niż brud czy piękne szaty.

Tydzień temu wszedł na ekrany film o Michalinie Wisłockiej. Miał przypomnieć tę postać i przypomniał, zapewne nie zawsze budząc reakcje takie, jak by chciał. Życie aktorki „Sztuki kochania” zdecydowanie nie było wzorcowe. I ona, i ludzie wokół niej dokonywali wyborów, które wielu osobom wyrządziły krzywdę. Czasem taką, z której ci się nie podnieśli. Tak, to prawda. Nie chcę niczego tutaj usprawiedliwiać czy wgłębiać się w jej osobiste cechy osobowości. Przypomnę tylko, że decyzje te zapadały w latach 50. i 60. XX w. Drobny przykład: mój ojciec, urodzony tuż po wojnie, opowiadał, że podróż do jego dziadków pod koniec lat 50. trwała dwa dni. Najpierw pociągiem, potem wozem. Chodzi o wieś, do której dziś dojeżdża się z Warszawy samochodem w niespełna 2 godziny. Nie wolno na czyjeś życie patrzeć z wyższości minionego półwiecza rozwoju i techniki, i wiedzy.

Czy osoba o powikłanym życiu osobistym może powiedzieć coś cennego w dziedzinie, z którą sama sobie nie radzi lub nie radziła? Owszem, jeśli tylko potrafiła swoje doświadczenie przemyśleć, poddać ocenie. Ma doświadczenie, którym może się podzielić, po to by inni jej błędów popełniać nie musieli. Jeśli oczywiście zechce to zrobić. Michalina Wisłocka chciała. Całe swoje życie, wiedzę i doświadczenie włożyła w książkę – dzieło życia. Dodajmy: książkę, która jest przede wszystkim napisanym popularnym językiem podręcznikiem seksuologii i która zapewne wielu ludziom wypełniła lukę spowodowaną przez brak rozmów o seksualności. Własnej i płci przeciwnej. Złamała tabu, ale to dobrze. Seks jest dziedziną życia o której trzeba nauczyć się rozmawiać. Jak żadna dziedzina wspólnego życia „sam z siebie” nie zagra.

Czy wszystkie jej rady były dobre? Z pewnością nie. Myślę też, że jej rady drukowane w popularnych pismach, zwłaszcza przy ówczesnym braku wiedzy, mogły spowodować wiele zamętu. Ale też zapewne wiele dobra. I przecież nie ma obowiązku traktowania „Sztuki kochania” jak Biblii. Można z niej wziąć to, co potrzebne i to, co dobre.

Warto natomiast spojrzeć na jej życie i wybory przez to, co z nim ostatecznie zrobiła. Część jego obszarów przegrała. Ale z tych przegranych potrafiła wyprowadzić jakiś sens. Przemienić na to, co uważała za cenne i ważne dla innych. Każdemu życzę takiej odwagi wyprowadzania dobra ze zła, które już się stało, i którego cofnąć żadną miarą nie jesteśmy w stanie.

 

PS. Film uważam za dobry. Scen z seksem nie jest więcej, niż w niektórych amerykańskich komediach. I nie da się ukryć, że dla samej fabuły są konieczne. Choć niekoniecznie łatwe do oglądania.