To jest to!

Joanna Juroszek

publikacja 01.02.2017 06:00

Ona: Polka z Rydułtów, mocno wierząca katoliczka. On: Fin z Lahti, luteranin z dziada pradziada. Aj, to musi boleć…

Małżonkowie bardzo lubią podróżować. Tu w Centralnej Bibliotece w Seattle w USA  archiwum prywatne Małżonkowie bardzo lubią podróżować. Tu w Centralnej Bibliotece w Seattle w USA

Ale czy aby na pewno? Martyna i Markus Kainulainen to przesympatyczne małżeństwo. Uśmiechnięci, zakochani, mimo że różnią ich wyznanie, narodowość i wiek – Fin jest o 13 lat starszy od 30-letniej Polki. Połączył ich Bóg. I to On na co dzień uczy ich, czym jest prawdziwy ekumenizm.

Znak krzyża

To opowieść nadająca się na film. Wszystko zaczęło się od Erasmusa. Martyna, kończąc studia inżynierskie z budownictwa na Politechnice Śląskiej w Gliwicach, pojechała do Finlandii. Potem właśnie w tym kraju postanowiła dorobić sobie przed studiami magisterskimi. Na początku mowa była o trzech miesiącach, później – o roku. – Postanowiłam, że zostanę, jeżeli znajdę pracę w zawodzie. Zaczęłam rozsyłać CV i jedna z firm zaprosiła mnie na rozmowę kwalifikacyjną. Udało mi się zdobyć pracę w tym biurze. Od razu zaproponowali mi stały kontrakt. I pierwszego dnia poznałam tam Markusa – przyznaje.

– Mieliśmy pracować nad tym samym projektem, więc, wiadomo, dużo rozmawialiśmy. Na szyi nosiłam krzyżyk. Pewnego razu Markus podszedł do mojego biurka, zobaczył ten krzyżyk i zapytał, czy jestem chrześcijanką. Odpowiedziałam, że tak. Ale potem zadał jeszcze jedno pytanie: czy jestem wierzącą chrześcijanką. Kiedy ponownie usłyszał twierdzącą odpowiedź, sam przyznał się do swojej wiary. Tak zaczęły się ich długie rozmowy o Bogu. Bardzo szybko przyszedł też czas na miłość. – To był październik 2011 r. W styczniu 2012 r. zdecydowaliśmy, że warto byłoby być razem. Na początku maja się zaręczyliśmy i 29 grudnia 2012 r. odbył się nasz ślub. Oboje stwierdziliśmy, że to jest to. Już po dwóch miesiącach bycia razem czuliśmy, że Pan Bóg nam siebie zesłał. Jako wierzący nie chcieliśmy mieszkać razem bez ślubu. Wiedzieliśmy też, że bez Boga nie ma opcji czegokolwiek zaczynać – opowiada Martyna.

Broń się!

Ślub był w Polsce. – Chciałem uszanować rodzinę mojej narzeczonej – przyznaje Markus, dołączający się do naszej rozmowy na Skypie. – Gdybym to ja był na miejscu ojca Martyny i uświadomił sobie, że moja jedyna córka wyjeżdża za granicę, gdzie znajduje szalonego mężczyznę i planuje za niego wyjść, wziąłbym broń i zapytał go: „Serio, jesteś tego pewien?” – uśmiecha się. Później już całkiem poważnie dodaje, że ślub i wesele musiały być w Polsce, chociażby ze względu na naszą tradycję. Ślub odbył się w Kościele katolickim, błogosławieństwo z rąk duchownych luterańskich małżonkowie otrzymali w Finlandii.

Markus przedstawia też swoją wersję początków znajomości z Martyną. – Bardzo długo czekałem na odpowiednią kobietę, z którą mógłbym spędzić życie – wyjaśnia. – Dzięki mojej rodzinie wiedziałem, że ślub bierze się tylko raz i na zawsze. Dlatego nie chciałem zmarnować swojej szansy. Wolałem być sam niż z kimś, kto nie odpowiadałby mnie samemu i mojej wierze. Z jednej strony szukałem odpowiedniej osoby, z drugiej – pogodziłem się z myślą, że być może nigdy nie znajdę żony. Już planowałem samotne życie. I w tym momencie pojawiła się ona… – uśmiecha się. Markus, mieszkaniec zlaicyzowanej Finlandii, w której Kościół luterański (narodowy kościół Finlandii) godzi się na modlitwę w Kościele za pary homoseksualne czy aborcję w niektórych przypadkach, pochodzi z bardzo wierzącej i konserwatywnej rodziny. W jego domu wierzy się już od pokoleń.

– Mój ojciec w 1977 r. na nowo odkrył Boga. I od tej chwili wierzy w Niego naprawdę mocno. Nawrócił się, zostawił wszystko, co jego zdaniem nie podoba się Bogu. Do dziś mocno w tym trwa, codziennie czyta Pismo Święte, służy chorym – wyjaśnia jego syn. – Zawierzają Bogu wszystko. Gdy poznałam mojego teścia, bardzo mi to zaimponowało. I otwarło mi oczy na to, że na świecie świetni są nie tylko katolicy – przyznaje Martyna, dodając, że to właśnie w Finlandii w bardziej dojrzały sposób odkryła Boga.

Oazowiczka w akcji

W tym kraju jest tylko osiem kościołów katolickich. Małżonkowie mieszkają w rejonie Helsinek, gdzie na szczęście Martyna ma dwa kościoły. W jednym z nich posługuje trzech polskich księży. – Co tydzień (dawniej raz w miesiącu) odprawiane są tam Msze w języku polskim. Bez organisty. Gram na gitarze, więc podeszłam kiedyś do księdza i zaproponowałam, że mogę poprowadzić śpiew. Wyrosłam w Ruchu Światło–Życie, przez cztery lata byłam moderatorką w parafii – wyjaśnia Martyna. Dziś nie tylko zajmuje się oprawą muzyczną Mszy, ale też dwa razy w miesiącu dla polskich dzieci prowadzi katechezę. – Najczęściej sama chodzę do kościoła katolickiego, ale odkąd tylko się poznaliśmy, Markus wie, że w niedzielę muszę być na Mszy. Tak też układa nasz czas. W Finlandii moja wiara się umocniła. Musiałam opowiedzieć się za albo przeciw. Bo tu nie ma sensu być letnim.

Wystarczy księży na całe życie

– Nieważne, w jakim jesteś Kościele, najważniejsze, żebyś miał naprawdę konserwatywne poglądy. Biblia musi być na pierwszym miejscu, wszystko inne – na kolejnych – dodaje Markus, wyjaśniając, że w odpowiedzi na liberalizację Kościoła luterańskiego w Finlandii w tym kraju zrodziła się tzw. Fundacja Lutra. Nie jest ona zatwierdzona przez Kościół luterański, ale należą do niej wierzący o bardzo konserwatywnych poglądach. Ci, którzy wrócili do korzeni. Wśród nich jest rodzina Markusa i on sam. – Wam, katolikom, jest łatwiej, bo macie pewne granice narzucone przez Kościół. Nie musicie się zastanawiać nad tym, co jest dobre, a co złe. U nas jest „róbta, co chceta”. Kościół mówi, że aborcja, homoseksualizm są ok. A ten, kto chce wierzyć prawdziwie, ciągle musi płynąć pod prąd. Ja sam w pewnym momencie swojego życia stwierdziłem, że nie ma sensu się starać i zacząłem robić to, co mi się podobało. Później jednak wróciłem do korzeni – przyznaje Fin.

Dodaje, że dzięki Martynie wiele nauczył się od Kościoła katolickiego. Ważne dla niego jest na przykład nasze przeżywanie Triduum Paschalnego, w którym akcent kładziony jest nie tyle na Wielki Piątek, co na Niedzielę Zmartwychwstania. Są jednak rzeczy, które są mu obce. Wśród nich wymienia zbyt mocno udekorowane kościoły i bogactwo kapłańskich szat. – Gdy zaczęliśmy być razem, w marcu przylecieliśmy do Polski, żeby Markus mógł poznać moich rodziców. Kiedy przyjechaliśmy następnym razem, Dawid, mój brat, (ks. Dawid Sładek, wikary z katedry Chrystusa Króla w Katowicach – przyp. J.J.) miał święcenia i prymicje.

Markus stwierdził, że w przeciągu tygodnia spotkał tylu księży, że wystarczy mu na całe życie – uśmiecha się Martyna. Od męża luteranina uczy się ekumenizmu. – Mieszkając w Polsce i obracając się w kościelnych kręgach, nie czułam bogactwa Kościoła. Tego, że nie tylko my jako katolicy jesteśmy zbawieni. To Chrystus zbawia, nie Kościół… Od kiedy jesteśmy razem, mocno to we mnie rozbrzmiewa. Od tego momentu bardzo ważna stała się dla mnie indywidualna relacja z Panem Bogiem, przyjaźń z Nim. Oczywiście, nadal Eucharystia jest najważniejsza – wyjaśnia. Zaraz później dodaje, że nigdy żadna ze stron nie próbowała przeciągnąć drugiej połówki na swoje wyznanie. – To bogactwo naszej relacji – mówi.

Bóg w punkcie zero

Martyna ma trzech braci, Markus – jedną siostrę. Okazało się, że i jedni, i drudzy nie mieli większych problemów z akceptacją miłości ich bliskich. – Rodzice już pogodzili się z tym, że ich syn nigdy się nie ożeni. Fakt, że to się stało, okazał się jedną z najpiękniejszych niespodzianek w ich życiu – wyjaśnia Fin. – Od początku Bóg się nami zajął – mówi Ślązaczka. – Niemożliwe jest, żeby to, co nam się przydarzyło, przygotował świat – uzupełnia jej mąż. – Dokładnie 10 stycznia 2012 r. mieliśmy ważną rozmowę. Niewypowiedziane uczucia już się w nas „gotowały” – nie byliśmy jeszcze razem, ale czuliśmy, że Pan Bóg nas do siebie pcha. Stwierdziliśmy wówczas, że skoro ma to mieć sens, musimy zacząć w imię Boże. Od momentu zerowego, od rozpoczęcia naszego bycia razem, była modlitwa. Od kiedy jesteśmy małżeństwem, wspólnie modlimy się, zanim idziemy spać. Modlimy się też rano, kiedy jedziemy do pracy. W samochodzie zawierzamy jeszcze Panu Bogu cały dzień. Nie pracujemy już razem. Markus przeniósł się do innego biura – precyzuje Martyna.

Lubię to ciepło

W Finlandii Polkę zachwyciły przepiękna natura, spokój i kuchnia. – Finowie się nie spieszą, zawsze na wszystko mają czas. Urzekła mnie też ich bezpośredniość. Finowie nie owijają w bawełnę – wiesz, kiedy cię lubią, a kiedy nie – mówi. Nie ukrywa jednak, że brakuje jej rodziny. Na szczęście małżonkowie do Polski zjeżdżają dość często, jakieś 3, 4 razy w roku. – Brakuje mi też codziennej Mszy św. I wieczorów uwielbiania od czasu do czasu – uśmiecha się. Markus bardzo polubił swoją śląską rodzinę. – Lubię tam jeździć, tam mam spokój. I bardzo lubię ciepło, jakie mają w sobie Polacy. Naprawdę, spotkałem w Polsce bardzo przyjaznych ludzi, nawet jeśli nie potrafiliśmy się dogadać. Zawsze jest jeszcze język ciała – pomocny na przykład w sklepie – wyjaśnia. Bardzo polubił też najbardziej rozpoznawalną w kraju markę piwa. – To jedno z najlepszych piw na świecie – przyznaje zadowolony. Czy małżonkowie na zawsze zostaną w Finlandii? Tę kwestię, jak wszystko, zostawiają Bogu. 

TAGI: