Wierzę w to, co robię

publikacja 26.01.2017 06:00

Jacek Wnuk, prezes Centrum Wolontariatu w Lublinie: – Coraz mniej osób chce pracować z uchodźcami. Wynika to ze strachu, jaki jest nieustannie podsycany wobec obcych.

Jacek Wnuk jest prezesem Centrum Wolontariatu w Lublinie od 16 lat. ks. Rafał Pastwa /Foto Gość Jacek Wnuk jest prezesem Centrum Wolontariatu w Lublinie od 16 lat.

Ks. Rafał Pastwa: Pomaganie słabszym, wykluczonym, w tym uchodźcom i imigrantom, to sposób na życie?

Jacek Wnuk: Dokładnie. Samo życie wskazywało, czym należy się zająć, wobec jakich wyzwań stanąć. Wszystkie nasze programy zaczynały się od spotkania z konkretnymi osobami i sytuacjami. Przypominam sobie pierwsze spotkanie z rodziną uchodźców czeczeńskich, którym groziła deportacja, szesnaście lat temu. Właśnie wtedy zaczęliśmy poznawać problemy tych osób, interesować się nimi. Nawiązaliśmy też współpracę z Urzędem ds. Cudzoziemców. Urzędnicy na początku nie bardzo chcieli, aby przychodzili tam wolontariusze, i patrzyli pracownikom na ręce. Trzeba było ciężko pracować i przekonać ówczesne władze, aby wpuścili organizację pozarządową.

Zapewne również dla Was była to nowa sytuacja, nie tylko dla urzędników…

Nawet wtedy nie wiedzieliśmy, że w Lublinie istnieje ośrodek dla cudzoziemców starających się o ochronę międzynarodową.

Wiele osób myśli, że działalność organizacji pozarządowej to łatwy kawałek chleba, że wystarczy napisać projekt i już.

Z pewnością nie mamy jakiejś stabilizacji, która dawałaby poczucie dużego bezpieczeństwa. Ciągle musimy walczyć o pieniądze, wolontariuszy, sponsorów, rzeczy. Poza tym ciężar problemów, jakie podejmujemy pracując z bezdomnymi, uchodźcami, dziećmi ulicy, z chorymi psychicznie, jest znaczny. Z drugiej strony musimy się starać normalnie żyć.

W sytuacji kulturowej, w jakiej się znajdujemy, należy podkreślać, że pomaganie nie toleruje podziałów.

W Centrum Wolontariatu nie pytamy wolontariuszy o ich poglądy polityczne, religijne, i nigdy nie spytamy też o to osób, którym chcemy pomagać, które przychodzą i proszą o pomoc.

Jednak niejednokrotnie stykacie się z taką, a nie inną postawą urzędników…

Na zaufanie do wolontariatu jako instytucji trzeba było długo pracować. Z jednej strony patrzyliśmy krytycznie na rozwój pomocy społecznej w kraju, na uzależnienie trzeciego sektora od władzy, ale oprócz krytyki trzeba było też działać. Stąd podejmowaliśmy prace w ministerstwie, które było przed laty odpowiedzialne za tworzenie i prowadzenie polskiej polityki migracyjnej. Na szczęście był to dobry czas, gdy władze chciały słuchać organizacji pozarządowych i brały pod uwagę nasze opinie. Teraz ta sytuacja nieco się zmieniła. Polityka dotycząca spraw migracji została zaostrzona. Polska z jednej strony nie wywiązuje się z wcześniejszych zobowiązań, jeśli chodzi o relokację uchodźców, po drugie ogranicza się organizacjom pozarządowym możliwość realizowania działań integracyjnych z tymi uchodźcami, którzy są. Nagle jakby temat przestaje istnieć, a mamy kilka tysięcy takich osób, które mieszkają w ośrodkach i potrzebują wsparcia. Choć istnieją środki z Europejskiego Funduszu Azylu, Migracji i Integracji, to decyzje związane z konkursami są wstrzymywane. Teraz czekamy na decyzje w sprawie wprowadzenia mentorów kulturowych w miejscowościach, gdzie są ośrodki dla uchodźców.

Na terenie Lubelszczyzny są cztery ośrodki dla uchodźców, Wy pracujecie w trzech.

W Bezwoli, Kolonii Horbów i w Białej Podlaskiej. Każde miejsce jest inne. Specyfiką ośrodka w Białej Podlaskiej jest to, że jest on ośrodkiem recepcyjnym, pierwszym miejscem, do którego po przekroczeniu granicy trafiają cudzoziemcy starający się o ochronę międzynarodową. Mamy tam do czynienia z osobami nie znającymi języka polskiego, polskich realiów, którzy po traumie dotarli do innego świata.

To Czeczeni?

Głównie, ale również osoby z Azerbejdżanu, Gruzji, Tadżykistanu, Ukrainy. Większość to Czeczeni czy Ingusze. Oni uciekają ze względu na sytuację polityczną. Jedni z obawy przed czystkami, inni z obawy przed służbą, bo nie chcą być wcieleni w wojska Kadyrowa i walczyć przeciwko swoim. Trzeba zawsze stawać naprzeciw człowieka, poznać go, poznać jego potrzeby i jego świat.

Ale ktoś może powiedzieć, że to ludzie obcy kulturowo, że muzułmanie…

Przez wszystkie lata naszej współpracy z uchodźcami nie mieliśmy sytuacji wskazującej na zagrożenie, więc budzenie lęku i strachu jest przesadne. To zwyczajni ludzie, potrzebujący pomocy i wsparcia. Mamy też program partnerstwa rodzin, kiedy rodziny polskie i czeczeńskie się spotykają i wzajemnie poznają. Są sytuacje, kiedy my możemy liczyć na ich pomoc. Powinniśmy pamiętać, że Lublin ma tradycje wielokulturowe. I nie jest to żaden slogan.

Liczba wolontariuszy spada?

Tak, mniej osób chce pracować z uchodźcami. Wynika to z podsycania strachu wobec obcych. Sporo wolontariuszy, którzy niegdyś pracowali z uchodźcami, odeszło i odcina się od tego. Choć nie rozumiem tego, wielu ludzi wstydzi się tego. Jest duża presja środowiska. Tymczasem integracja z obcokrajowcami jest możliwa, a my mamy na to dobre przykłady: mieszkają w Lublinie obcokrajowcy, którzy pracują, płacą podatki, a ich dzieci chodzą do szkoły.