Nadzieja w modlitwie

ks. Tomasz Jaklewicz

publikacja 21.01.2017 06:45

Pierwszym miejscem uczenia się nadziei jest modlitwa, podkreśla Benedykt XVI. Ona bowiem poszerza nasze serca i oczyszcza je, aby były zdolne przyjąć dar Boga. Modlący się nigdy nie jest samotny.

Nadzieja w modlitwie canstockphoto

W szkole nadziei otwieramy raz jeszcze encyklikę „Spe salvi”. Benedykt XVI wprowadza w niej temat związku między modlitwą a nadzieją przepięknymi zdaniami: „Jeśli nikt mnie już więcej nie słucha, Bóg mnie jeszcze słucha. Jeśli już nie mogę z nikim rozmawiać, nikogo wzywać, zawsze mogę mówić do Boga. Jeśli nie ma już nikogo, kto mógłby mi pomóc… On może mi pomóc”.

Aż ciarki idą po plecach albo łzy cisną się do oczu. Bóg to przyjaciel, który nie zawiedzie mnie nigdy, zawsze dostępny. Nigdy nie usłyszysz od Niego komunikatu, który czasem pojawia się w telefonie (nawet do przyjaciół): „Przepraszamy, ale w tym momencie numer jest nieosiągalny”. Problem w tym, że Go nie widać, ale nadzieja mówi: „ON zawsze mnie słyszy”.

Nadzieja to określona postawa czy stała dyspozycja. W klasycznym katolickim nauczaniu to jedna z trzech, obok wiary i miłości, cnót teologalnych. Cnota, czyli określona sprawność; teologalna, czyli odnosząca się bezpośrednio do Boga. Działanie każdej cnoty przejawia się w konkretnych aktach, czynnościach. Jedną z głównych aktywności nadziei jest modlitwa (choć łączy się też z wiarą i miłością). Kiedy klękam przed Bogiem, by się modlić, wyrażam nadzieję, którą w Nim pokładam. Psalmista woła: „Boże mój, Ciebie szukam; Ciebie pragnie moja dusza, za Tobą tęskni moje ciało, jak ziemia zeschła, spragniona, bez wody” (Ps 62,2). I dusza, i ciało człowieka są spragnione miłości doskonałej, nieskończonej. Oszukujemy często ten głód namiastkami, ale prędzej czy później zawyjemy z bólu, z tęsknoty za Nieskończonym. Oczywiście to nie jest tak, że jak się troszkę pomodlę, to mi od razu przejdzie. „Mówię do Boga: Moja Skało, czemu zapominasz o mnie? Czemu chodzę smutny, gnębiony przez wroga? Kości we mnie się kruszą, gdy lżą mnie przeciwnicy, gdy cały dzień mówią do mnie: »Gdzie jest twój Bóg?«. Czemu jesteś zgnębiona, moja duszo, i czemu jęczysz we mnie? Ufaj Bogu, bo jeszcze Go będę wysławiać” (42,10-12). No właśnie. Wciąż słyszmy wokół nas to samo szyderstwo: „Gdzie jest wasz Bóg?”. Nadzieja pozwala przetrwać te ataki. Ufać i tęsknić za Skałą nawet na dnie rozpaczy.

Modlitwa w więzieniu

Wietnamski kard. François-Xavier Nguyen Van Thuan, prześladowany przez komunistów, spędził w więzieniu 13 lat, z tego 9 w całkowitej izolacji. W więzieniu napisał książkę „Modlitwy nadziei”, zbiór 90 medytacji. „Pragnąłem w ten sposób przekazać wszystkim ludziom łaskę płynącą z wyboru Jezusa”, pisze we wprowadzeniu. „W jaki sposób mogłem pisać w więzieniu? Pisałem na skrawkach szorstkiego papieru dostarczonego przez strażników. Ze starej gazety zrobiłem okładkę, na której napisałem: Ćwiczenia z języka obcego. Wszystkie teksty pozostawiłem w takiej postaci, w jakiej napisałem je w więzieniu, dzień po dniu, bez jakichkolwiek przeróbek. Drodzy przyjaciele, dzielę się z wami kroplami świeżej wody, którą Pan wylał, aby ożywić mnie w czasie mojego długiego pielgrzymowania przez pustynię”.

Benedykt XVI przywołuje tę książkę jako świadectwo głębokiego powiązania nadziei i modlitwy. „W sytuacji, wydawałoby się, totalnej desperacji słuchanie Boga, możliwość mówienia do Niego dawały mu rosnącą siłę nadziei, która po uwolnieniu pozwoliła mu stać się dla ludzi całego świata świadkiem nadziei – tej wielkiej nadziei, która nie gaśnie nawet podczas nocy samotności”.

Kardynał Van Thuan wspomina: „Były dni, w których wyczerpany zmęczeniem, chorobą nie byłem w stanie nawet odmówić modlitwy! Jednak prawdą jest to, że można nauczyć się wiele o modlit­wie, o nieskażonym duchu modlitwy właśnie wtedy, kiedy cierpi się z powodu niemożliwości modlenia się. Może być ona spowodowana słabością fizyczną, niemożliwością koncentracji, oschłością duchową, kiedy ma się wrażenie, że jest się opusz­czonym przez Boga i tak od Niego odległym, że nie jest się w stanie zwrócić do Niego nawet jednym słowem. I może to właśnie w takich chwilach odkrywa się istotę modlitwy i pojmuje, w jaki sposób można żyć zgodnie z przyka­zaniem Jezusa, który mówi »Trzeba się zawsze modlić«”. Im trudniejsza jest dla nas modlitwa, tym bardziej nie powinniśmy z niej rezygnować.

Stretching duszy

Święty Augustyn definiuje modlitwę jako ćwiczenie pragnienia. To ciekawa intuicja. Człowiek został stworzony przez Boga w taki sposób, że wciąż Go szuka, tęskni za Nim, pragnie Go. Nawet gdy przeczy Jego istnieniu, potwierdza ten podstawowy głód serca, rozumu, duszy. Nieskończoność, której pragniemy, może przyjść tylko od Boga. Problem w tym, że nasze serce jest za ciasne, za małe, by „pomieścić” ów dar, którym jest sam Bóg. Dlatego konieczne jest poszerzenie serca. I takiemu powiększeniu objętości serca służy właśnie modlitwa. Augustyn pisze: „Odkładając na później swój dar, Bóg rozszerza nasze pragnienie; poprzez pragnienie rozszerza ducha i powiększając go, sprawia, że może przyjąć Jego samego”.

Proszę wybaczyć nieco „odjechane” skojarzenie. Otóż modne dziś ćwiczenia fitnessowe zalecają tzw. stretching, czyli rozciąganie mięśni. Celem takich ćwiczeń jest rozciągnięcie i uelastycznienie mięśni, poprawa ukrwienia całego układu ruchu i smarowania stawów. Stretching pomaga utrzymać ciało w dobrej formie, polecany jest także w rehabilitacji po urazach. Nasze ciała za mało się ruszają, dlatego potrzebują ćwiczeń, aktywności. Dokładnie tak samo jest z duszą. Za mało się rusza, brakuje jej aktywności, za mało jest wysiłku, lektury, modlitwy, adoracji. Modlitwa jest takim codziennym stretchingiem duszy, aby nie tylko zachowała wiarę, ale by była gotowa pomieścić Boga. Chodzi o powiększenie swojego wnętrza (uczuć, wyobraźni, rozumu). O sięganie w górę, w niebo. Stań na palcach, wznieś dłonie w górę wysoko i trwaj tak przez kilka sekund…To dobre dla ciała. A dla duszy? Klęknij w ciszy przed Panem, zapal świece, patrz na ikonę lub na Najświętszy Sakrament. I powtarzaj: „Jezu, kocham, tęsknię, przyjdź, zmiłuj się nade mną, ratuj, pomóż”. Wytrwaj choć kilka minut w skupieniu, w ciszy. Jak Maria u stóp Pana.

Rozciąganie to nie wszystko. Konieczne jest także oczyszczenie. Po to właśnie jest Adwent. Zrobić miejsce dla Boga. Nasze serca bywają strasznie zagracone. Czym? Niepokojem o przyszłość, złymi wspomnieniami z przeszłości, pragnieniami bez sensu, kompleksami, pychą, nierealnymi scenariuszami na życie itd. Warto odgruzować swoje wnętrze. Raz jeszcze św. Augustyn: „Załóż, że Bóg chce cię napełnić miodem [symbol łagodności Boga i Jego dobroci]. Jeśli jednak ty jesteś pełen octu, gdzie zmieścisz miód?”. I komentarz Benedykta XVI: „Naczynie, to znaczy serce, musi być najpierw rozszerzone, a potem oczyszczone z octu i jego zapachu. To wymaga pracy, jest opłacone cierpieniami, ale jedynie w ten sposób przysposabiamy się do tego, do czego jesteśmy przeznaczeni”.

Karczowanie iluzji

Papież senior podkreśla, że modlitwa, choć skierowana na Boga, otwiera także na ludzi. Człowiek modlący się nie może być narcyzem. „Modlić się to nie znaczy chować się w prywatnym kącie własnego szczęścia”. „Prawidłowa modlitwa jest procesem oczyszczenia wewnętrznego, który czyni nas otwartymi na Boga i przez to właśnie otwartymi na ludzi”. To ważna uwaga. Aktywiści niektórych wspólnot czy ruchów tak zapamiętują się w dążeniu do własnej doskonałości, że czasem zaniedbują swój dom lub podstawowe obowiązki wynikające z powołania. Albo coraz agresywniej napominają innych, którzy „nie potrafią się modlić, jak należy”. Nie można się modlić przeciw bliźniemu.

„W modlitwie człowiek powinien uczyć się, o co prawdziwie powinien prosić Boga – co jest godne Boga”, podkreśla Benedykt XVI. Człowiek bowiem chciałby manipulować nawet samym Bogiem. Niepostrzeżenie możemy próbować wciągnąć Go w nasze małe nadzieje, które niekoniecznie są po myśli Bożej. Modlitwa jest miejscem oczyszczania tych naszych małych nadziei od tego, co jest w nich zwykłym egoizmem czy wygodą. Dorabiamy często pobożne teorie i usprawiedliwienia do złej praktyki. Zwodzimy siebie samych kłamstwami. Modlitwa musi być momentem konfrontacji z prawdą. „Kto jednak dostrzega swoje błędy? Oczyść mnie od tych, które są skryte przede mną” (Ps 19,13). Modlitwa psalmisty jest otrzeźwiająca.

„Brak uznania win, iluzja niewinności nie usprawiedliwia mnie i nie zbawia, ponieważ otępienie sumienia, niezdolność rozpoznania we mnie zła jako takiego, jest moją winą. Jeśli nie ma Boga, być może muszę uciekać się do takiego zafałszowania, bo nie ma nikogo, kto mógłby mi przebaczyć, nikogo, kto byłby prawdziwą miarą. Tymczasem spotkanie z Bogiem budzi moje sumienie, aby nie podsuwało mi już samousprawiedliwienia, nie było odbiciem mnie samego i moich współczesnych, którzy mają na mnie wpływ, ale by było zdolnością słuchania samego Dobra”. Ciekawe, że głosiciele tzw. autonomii sumienia powołują się na prymat sumienia zawsze wtedy, gdy chodzi o kwestie dotyczące wymogów etyki seksualnej. Jednak gdy chodzi np. o kwestię przyjmowania uchodźców czy etyki ekologicznej, autonomia sumienia nie ma już nic do rzeczy. Wtedy mówią już tylko o jednoznacznych wymaganiach etycznych, którym należy bezwzględnie się podporządkować. Jest w tym niekonsekwencja. Sumienie musi być leczone z subiektywizmu, nastawiane na precyzyjne pokazywanie obiektywnej prawdy przez szczerą modlitwę. Człowiek, otwierając się na Boga, poddaje swoje życie pod osąd nie własnych zachcianek, ale wiecznej, ponadczasowej prawdy Bożej.

Bóg da

Naszej modlitwie osobistej zagraża niebezpieczeństwo zbytniego polegania na sobie, na własnych opiniach, odczuciach, nawet formach. Dlatego osobista modlitwa musi być zasilana przez modlitwę Kościoła, przez jego tradycję liturgiczną, przez modlitwy świętych. Apostołowie prosili Pana: „Naucz nas się modlić”. Dostali wtedy „Ojcze nasz” jako wzór modlitwy, która ustala hierarchię spraw. Jest miarą każdej dobrej modlitwy. Zwłaszcza w chwilach trudności na osobistej modlitwie warto więc sięgnąć po sprawdzone wzory: „Ojcze nasz”, „Zdrowaś Maryjo”, Psalmy czy modlitwy liturgiczne.

Modląc się wiernie, wytrwale, na przekór trudnościom, stajemy się sługami nadziei. Otwierając siebie na Boga, otwieramy cały świat na Boga. Walczymy nie tylko o dobro dla siebie, ale także dla innych. Bo „nadzieja w sensie chrześcijańskim jest też zawsze nadzieją dla innych. I jest to nadzieja czynna, w której walczymy, aby rzeczy nie zmierzały ku »perwersyjnemu końcowi«”.

Wyczytałem w książce „Ziemia utracona”, że chrześcijanie na Bliskim Wschodzie, strasznie doświadczeni przez prześladowania, często powtarzają słowa „Bóg da…”. To zdanie wyraża ich nadzieję. Kiedy życie wciska nas w ziemię tak, że nie widzimy już przyszłości, powtarzajmy „Bóg da…”.