Bez taryfy ulgowej

Marcin Jakimowicz

publikacja 13.01.2017 04:00

Żyłem pod okupacją. Od imprezy do imprezy. Jako pięciolatek zetknąłem się z pornografią, która na dobre zagnieździła się w mojej głowie.

Bez taryfy ulgowej Tomasz Gołąb /Foto Gość

Mama posyłała mnie do kościoła. Chodziłem co tydzień. Umiałem odmówić paciorek. Powiem więcej: jako dzieciak miałem naprawdę dobrą relację z Bogiem – opowiada Krzysiek Sowiński (24 lata, pracuje w branży finansowej i w Fundacji 24/7). – Problem polegał na tym, że zbyt szybko odkryłem wiele niebezpiecznych „zabawek”. W wieku pięciu lat zetknąłem się z pornografią, która odtąd przez wiele lat okupowała moje myśli. Starsi koledzy podzielili się z nami pisemkami z rozebranymi paniami. Bardzo destrukcyjne doświadczenie. Pamiętam rozmowy z przedszkola: my – sześciolatki staliśmy obok plakatów gwiazd popu i snuliśmy marzenia, z którą chcielibyśmy się kochać.

Poza kontrolą

Między moimi rodzicami było sporo niezgody. W efekcie gdy miałem siedem lat, rodzina się rozsypała. Mama musiała dużo pracować, żeby nas utrzymać. W gimnazjum wyjechała za chlebem do Włoch, a moja kłamliwa natura jedynie się z tego cieszyła. Wreszcie miałem ciągle wolną chatę i duże pole manewru. Wiesz, co to znaczy dla takiego dzieciaka? Przed rodzicami i opiekunkami ukrywałem wszystko, co robiłem.

Szybko dorosłem. Zacząłem sam gotować, dbać o dom. W piątej klasie po raz pierwszy napiłem się wódki. Znów pomocni okazali się starsi koledzy. Upiłem się i spodobało mi się to doświadczenie. Na chwilę zapomniałem o tym, co mnie wewnętrznie rozwalało. Byłem grubym chłopakiem, miałem z tego powodu ogromne kompleksy. Koledzy wyśmiewali mnie, niszczyli. Często się biłem. Po szkole robiliśmy „ustawki”. Zazwyczaj przegrywałem, ale nie odpuszczałem. Byłem uparty. Nie można mi było nic powiedzieć. Wiedziałem swoje i szedłem w zaparte. To nie ułatwiało życia.

W szóstej klasie zajarałem marihuanę. Byłem na haju. Polubiłem to. Weszło mi to w krew na długie, długie lata. Ugrzązłem w nieczystości. Wśród moich znajomych w gimnazjum to była absolutna norma. Wszyscy opowiadali o takich rzeczach. Uzależniłem się od komputera. Potrafiłem siedzieć przed ekranem non stop przez 40 godzin. Wracałem ze szkoły i odpalałem kompa. Gry, internet, filmy. Spędzałem tak całe dni. Z przerwą na imprezy. Dostałem od rodziców kasę na jedzenie. Jadłem dużo i bardzo niezdrowo. Tyłem w oczach, a moje kompleksy rosły wraz w wagą.

Na moich warunkach

Starałem się modlić, ale raczej załatwiałem interesy w Bogiem. Prosiłem Go o pomoc. Na moich warunkach. Wiele razy patrzyłem na ekran i czułem, jak bardzo to, co robię, jest beznadziejne. Nie potrafiłem jednak z tego wyjść, zagłuszałem głos sumienia i wracałem do kompa.

W szkole byłem prześladowany. Taki grubasek, z którego można się pośmiać. Kiedyś kumple dorwali mnie w szatni i szturchali tak mocno, że na ręce zrobił mi się ogromny krwiak. Od wczesnego dzieciństwa miałem myśli samobójcze. Często myślałem o śmierci. Czułem się odrzucony, niepotrzebny. Budowałem relacje z kumplami i gdy wszystko już szło dobrze, zawsze coś pękało, a ludzie, którym ufałem, gdy natrafiła się okazja do zabawy, zaczynali ze mnie szydzić. Wiesz, jak to bolało? Wiedziałem, że na nikim nie mogę polegać, że zawsze ktoś mnie zdradzi. Nie potrafiłem nawiązać relacji z dziewczynami. Kilka razy zostałem zraniony, miałem wykrzywiony obraz kobiety, bo ugrzązłem w pornografii. Zacząłem słuchać ostrej, drapieżnej muzyki i śpiewać w metalowej kapeli. Wszedłem w świat buntu.

Ponieważ byłem często raniony, przeszedłem na drugi biegun. Teraz to ja zaczynałem odpychać i ranić. Nie pozwalałem się do siebie zbliżyć. Miałem opinię strasznego chama, który nie przebiera w słowach. Potrafiłem zrugać nieznaną dziewczynę. To był mój pancerz.

Impreza za imprezą

Liceum. Miałem metr siedemdziesiąt, a ważyłem sto kilo. Dramat. Pewnego dnia obudziłem się i postanowiłem pójść na basen. Byłem konsekwentny i chodziłem tam przez pół roku. Wszystko, co robiłem w życiu, robiłem na sto procent. Bez taryfy ulgowej. W ciągu kilku miesięcy schudłem 23 kilo. Wszedłem na maksa w sport. Zacząłem chodzić na siłownię, trenować sztuki walki – MMA. Byłem w tym coraz lepszy. Z jednej strony jarało mnie to, ale nie było w stanie zastąpić ogromnej pustki, którą nosiłem w sercu. Schudłem, nabrałem siły. I wtedy dopiero zaczęły się imprezy!

Piłem na sto procent. Do upadłego. Prosto z ostrego treningu szliśmy na imprezę. Często pamiętałem tylko moment wejścia do klubu, a potem pobudkę w domu. Imprezowałem weekend w weekend.

Zdałem na logistykę na Akademii Obrony Narodowej. Naczytałem się książek na temat neurolingwistycznego programowania, manipulacji i zacząłem wykorzystywać tę wiedzę. Ze znakomitym skutkiem. Przyciągałem do siebie dziewczyny, by je potem zranić, zrugać, odepchnąć. Straszne rzeczy… Wyzywałem je od kurtyzan, a one i tak do mnie wracały. Nie miałem do nich żadnego szacunku.

Alkohol i marihuana były zestawem obowiązkowym. Doszły twardsze narkotyki. Kwasy, amfetamina. Wchodziłem do klubów z ostrą elektroniczną muzyką i tańczyłem po kilka godzin. Na parkiecie wpadałem w trans. Żyłem od imprezy do imprezy. Gdy ich brakowało, były brud, smród, dno, pustka. Tylko treningi i imprezy zabijały poczucie bezsensu, które mnie zżerało.

Patrzyłem na świat i nie widziałem w nim dla siebie miejsca. Nie wiedziałem, dokąd zmierzam. Nie miałem pasji, dla której chciałbym się spalać. Zrobiłem kurs trenera personalnego na siłowni, ale to też nie dało mi satysfakcji. Podskórnie czułem, że odpowiedzią na moje pragnienia jest powrót do Boga. Rodzice dali mi kasę, ale wybrałem pieniądze z lokaty. Przepuściłem z pięćdziesiąt tysięcy. Na imprezy, dragi, ciuchy.

Dostałem pracę. Jedną, drugą. Dobrze zarabiałem. Pracowałem jak szalony siedem dni w tygodniu. Studia, praca, trening, impreza – wszedłem w taki rytm. I wtedy zaczęły dręczyć mnie sny. Przez pół roku miałem każdej nocy sen. Raz przyśnił mi się Bóg. Stałem na placu Defilad i czułem, że na całej ziemi żyję tylko ja. Nie ma nikogo innego. Nagle pod Pałacem Kultury zjawił się jasny obłok, z którego odezwał się głos: „Krzysiek, dlaczego zapomniałeś o Bogu?”. Oj, ten sen mocno zapadł mi w pamięć. Śniły mi się też demony. Goniły mnie i syczały: „I tak zabierzemy ci wszystko”.

Wszystko się rozsypało

Coraz częściej myślałem o Bogu. O tym, że tylko On może wyrwać mnie z tej matni. Mama ciągle gadała mi o Nim i modliła się za mnie, co też zaczęło we mnie owocować. Na przełomie roku 2013/14 pojechaliśmy z kumplami do Wrocławia na sylwestra. Powiedziałem: „Wracam do Boga. Własnymi siłami. Chcę być lepszym człowiekiem. Odrzucam alkohol, narkotyki, pornografię”. Wytrzymałem ze dwa dni. Wszystko się rozsypało. Wszedłem w jeszcze gorsze świństwa.

Kumpel rzucił: „Krzysiek, byłeś w spowiedzi?”. Powiedziałem: „Poradzę sobie bez Kościoła”. Dziewięć miesięcy później siedziałem w pracy. Lekko skacowany, po imprezie. To był 25 września 2014 roku. I wtedy nagle… zstąpił na mnie Duch Święty. Wiem, co mówię. Poczułem ogromną błogość, pokój, ciepło, które ogarnęło całe ciało; miłość tak wielką, że nie potrafiłem ukryć łez. Przebaczenie, przytulenie, żywą obecność. Zobaczyłem też jak na dłoni cały syf mojego życia (baaardzo oczyszczające doświadczenie) i usłyszałem: „To nie jest to, do czego Cię przeznaczyłem”. To mnie złamało. Schowałem się w ubikacji i płakałem chyba z pół godziny. „Przepraszam, wybacz mi!” – szlochałem. Wyszedłem z tego doświadczenia jak nowo narodzony. Wiedziałem, co mam zrobić: biec do spowiedzi. Zwolniłem się z pracy, wróciłem z Warszawy do rodzinnych Skierniewic i wpadłem do swojej parafii. Konfesjonał był pusty. Euforia zaczęła opadać. Przyszły wątpliwości: „Poczekaj, wyluzuj, wyspowiadasz się w niedzielę”. I w tym momencie ktoś usiadł w ławce. Patrzę: Marcin Zieliński – chłopak, który wcześniej kilka razy głosił mi Ewangelię. Widziałem go kiedyś w akcji, gdy modlił się w szpitalu za mojego kumpla, który na imprezie został dotkliwie pobity. „Marcin, muszę się wyspowiadać!” – zawołałem. „To idź do zakrystii!”. Gdyby nie jego wskazówka, zdezerterowałbym.

Ksiądz powiedział: „Dobrze, za dziesięć minut”. Chciałem już zwiać, ale przyszedł po dwóch minutach. {BODY:BBC} (śmiech){/BODY:BBC} Wyrzuciłem z siebie wszytko. Znów zostałem złamany i zacząłem ryczeć. Ksiądz zadał mi pytanie: „Zastanów się, czy ta spowiedź jest po to, byś poczuł się na chwilę lepiej, czy ma zmienić twoje życie?”. To zdanie towarzyszy mi przez cały czas. Ta spowiedź zmieniła moje życie. Zostałem uwolniony z narkotyków, wulgaryzmów, pornografii, masturbacji, alkoholu. Poszedłem za Jezusem. Jak zwykle na sto procent. Zaangażowałem się w pracę Domu Modlitwy, modlitwę uwielbienia, w życie wspólnoty Głos Pana.

Kumple zgłupieli. Nie wiedzieli, co się dzieje. Do dziś są zszokowani. Widać to po komentarzach na Facebooku. Kilku z nich oddało życie Jezusowi i poszło radykalnie Jego drogą.

Nie mam oporu, by podchodzić do ludzi na ulicy i opowiadać o Bogu. Wiem, jaką moc ma Jezus. Niedawno w czasie ulicznej ewangelizacji w centrum Warszawy zobaczyłem chłopaka, który szedł ulicą, kulejąc. Miał chore kolano. Biegłem na miejsce zbiórki i nie miałem czasu, by się nim zająć. Powiedziałem: „Duchu Święty, jeśli chcesz, bym się za niego pomodlił, proszę Cię, bym go jeszcze raz dziś spotkał”. Pobiegłem na spotkanie w Złotych Tarasach. Na placu Defilad opowiadałem ludziom o Jezusie. Dokoła tłum. Miliard ludzi. {BODY:BBC} (śmiech){/BODY:BBC} Kończyła się ewangelizacja, gdy spostrzegłem: idzie ten kulejący chłopak. Z koleżką. Hip-hopowcy. Podszedłem do nich: „Wierzę w to, że Jezus uzdrawia. Czy mogę pomodlić się za twoją nogę”. Zgodził się. Czułem, że pod wpływem krótkiej modlitwy coś przestawia się w tym kolanie. „Wow! Nic mnie nie boli – był zszokowany. Spytałem: „Czy na podstawie tego, czego doświadczyłeś, możesz stwierdzić, że Jezus jest Panem?”. „Tak”. „Wierzysz w Niego?” „Tak”. „Chcesz oddać Mu życie?” „Tak”.

Mam doświadczenie, że Bóg dał mi wszystko – oddał swego jedynego Syna. 100 proc. tego, co miał do dania. Jaką mam wymówkę, by dać Mu choć jeden procent mniej, niż Sam mi ofiarował? Albo wszystko, albo nic...