Miłosierni, nie naiwni

Justyna Liptak

publikacja 13.01.2017 04:00

Oparli się delegalizacji. Sprytnie „zakamuflowali” Brata Alberta i w stanie wojennym patronował im Adam Chmielowski. Obecny rok będzie okazją do pokazania, kim był ów święty i tego, że nadal można pomagać tak jak on.

Od lewej: Dominik Kwiatkowski, Wojciech Bystry i Paweł Jaskulski. Podobnie jak ich patron zaangażowali się w pomoc bliźniemu. Justyna Liptak Od lewej: Dominik Kwiatkowski, Wojciech Bystry i Paweł Jaskulski. Podobnie jak ich patron zaangażowali się w pomoc bliźniemu.

Rok 2017 upłynie w polskich diecezjach pod znakiem św. Brata Alberta. Dla Towarzystwa Pomocy im św. Brata Alberta to okazja nie tyle do świętowania, co do jeszcze bardziej wytężonej pracy na rzecz potrzebujących. Oczywiście, zgodnie z wartościami, jakimi kierował się patron. – Jemu współcześni mogli go z powodzeniem nazwać rewolucjonistą, jeżeli chodzi o sposób niesienia pomocy – mówi Wojciech Bystry, ogólnopolski prezes Towarzystwa Pomocy im św. Brata Alberta, a także prezes koła gdańskiego.

– Jego działania były zupełną innowacją. Kompletnie zmienił myślenie o jałmużnie, która – według niego – nie jest wyłącznie dawaniem z tego, co nam zbywa, ale przede wszystkim ma być zaangażowaniem siebie w pomoc potrzebującym. Nasz patron bardzo dbał nie tylko o dach nad głową i jedzenie dla ubogich, ale także o przywracanie wartości i godność człowieka poprzez możliwość pracy i zarabiania pieniędzy – wyjaśnia W. Bystry.

Choć od śmierci świętego minęło 100 lat, te ideały są w pracy towarzystwa wciąż żywe. – Łapiemy się na tym, że myślimy i działamy tak samo jak on. Stąd nasza pomoc rozciąga się na tak wiele różnych form i akcji – dodaje prezes. Dominik Kwiatkowski z towarzystwa podkreśla, że w tej pracy nie ma mowy o rutynie. – Każdy dzień jest inny. To mnie fascynuje i motywuje do działania – tłumaczy. Mówi, że chociaż czasem bywa ciężko, pomoc innym nie wypala zawodowo. – Mam niesamowitą satysfakcję zarówno kiedy uda się zrealizować wielki projekt, jak i w momencie załatwienia pozornie błahej rzeczy. Bo za każdym razem chodzi o drugiego człowieka – dodaje.

Zaczynają na ulicy

W całej Polsce działa 68 kół Towarzystwa Pomocy im św. Brata Alberta. Najwięcej jest ich na południu kraju. – Przypuszczalnie dlatego, że tam działał Brat Albert – wyjaśnia prezes. Gdańskie koło działa prężnie od maja 1981 r. Powstało oddolnie, z potrzeby niesienia pomocy.

– Wolontariusze poświęcili swój czas i energię. W tamtych czasach głównie dbało się o zapewnienie dachu nad głową i posiłków. O aktywizacji zawodowej aż tak nie mogło być mowy, ze względu na duże bezrobocie panujące w kraju – wspomina prezes. Początkowo Urząd Miasta Gdańska przydzielił im lokal przeznaczony na schronisko w dawnej szkole w Gdańsku-Przegalinie. Niestety, budynek był w fatalnym stanie technicznym i dopiero po przeprowadzeniu kapitalnego remontu w 1991 r. mogli wprowadzić się tam podopieczni. Było to pierwsze schronisko dla bezdomnych na terenie Trójmiasta. Stopniowo poszerzano zakres działań. – Mamy ogrzewalnie, schroniska dla osób bezdomnych, noclegownie, prowadzimy różnego rodzaju systemy mieszkalnictwa służące wychodzeniu z bezdomności. Są centra integracji społecznej, pracujemy również z osobami eksmitowanymi – wylicza W. Bystry.

Działań jest bardzo dużo, a wszystkie odpowiadają na bieżące potrzeby. – Nasza pomoc zaczyna się już na ulicy. Dzięki streetworkingowi docieramy do miejsc, gdzie przebywają nasi potencjalni podopieczni. Są to najczęściej węzły ciepłownicze, zsypy i dworce – wyjaśnia prezes. Nie jest jednak regułą, że towarzystwo pomaga wyłącznie bezdomnym. – Wspieramy różne grupy, które potrzebują pomocy, począwszy od zagrożonych wykluczeniem, po już wykluczonych społecznie, aż do bezdomnych i bezrobotnych. Jeżeli w danym miejscu jest potrzeba wsparcia i pomocy, to po prostu to robimy – mówi W. Bystry.

Paweł Jaskulski w towarzystwie udziela się od 12 lat.  – Mam znajomych, którzy pracują w międzynarodowych korporacjach. Widzę, jak po kilkunastu latach wypalają się zawodowo, bo w pewnym momencie dociera do nich, że to, co robią, może nie mieć większego sensu. Ja nie mam takich rozterek – podkreśla.

Trochę siebie

W kole gdańskim obowiązuje zasada „małych kroczków”. – Bezdomność była, jest i będzie. Nie mamy możliwości zupełnie jej zniwelować, chociaż bardzo byśmy chcieli. W naszej pracy najtrudniej sprawić, żeby człowiekowi chciało się chcieć zmienić życie. Bez tego nieważne, co i jak byśmy robili, pomoc się nie uda – mówi prezes. Wbrew pozorom, mieszkanie nie jest panaceum na bezdomność. Musi być mądrze „podane”, w przeciwnym razie może stać się źródłem lęku, z którym osoba długotrwale pozostająca na ulicy sobie nie poradzi. – Bezdomność niektórzy teoretycy określają jako uzależnienie, a nasze praktyki to potwierdzają. Bo kiedy zaczynamy pracować z człowiekiem, bardzo często okazuje się, że gdy dochodzi do kwestii mieszkaniowych, ta osoba zaczyna robić jakieś dziwne uniki. Boi się przejścia ze schroniska, gdzie ma wszystko poukładane – jest godzina posiłku, jest czas sprzątania, a teraz musi wejść w coś, co sama powinna sobie poukładać. Musi wziąć odpowiedzialność za siebie – wyjaśnia prezes.

– Przechodząc do mieszania, dotychczasowy bezdomny musi nauczyć się gospodarowania. Bo znajduje pracę, zaczyna zarabiać i nagle okazuje się, że może sobie pozwolić na rzeczy, o których mógł tylko pomarzyć, jak np. przejazdy taksówką. Po tygodniu okazuje się, że nie ma już wypłaty i co wtedy? – mówi W. Bystry. Aby takim sytuacjom zapobiegać, w wychodzenie z bezdomności zaangażowani są ludzie, którzy uczą daną osobę życia w nowych realiach. – Zatrudniamy m.in. doradców zawodowych, opiekunów, asystentów, psychologów, którzy są przygotowani do niesienia pomocy i mają determinację – podkreśla W. Bystry.

Koło gdańskie odnotowuje swoje małe wielkie sukcesy. W roku 2015 udało się usamodzielnić aż 60 osób. – Wychodzenie z bezdomności to proces bardzo indywidualny. Nie ma jednego szablonu, do którego wystarczy przyłożyć człowieka i reszta ułoży się sama. Ci ludzie są często uzależnieni od swojego sposobu życia – podkreśla W. Bystry. Stąd też apel, żeby nie dawać pieniędzy na ulicy. – Jest to zmora osób, które profesjonalnie zajmują się wsparciem wychodzenia z bezdomności. Bo jak mamy taką osobę zachęcić, żeby zaczęła zmieniać swoje życie, skoro na ulicy ma swoich kolegów, może sobie wypić, a do tego jeszcze „zarabia”? Co my możemy takiej osobie zagwarantować? To, że będzie musiała przestać pić czy to, że będzie musiała iść regularnie do pracy? – pyta W. Bystry.

Prezes podkreśla, że dawanie pieniędzy na ulicy nie rozwiązuje problemu osób żebrzących. Przeciwnie – zapewnia im dłuższy „pobyt” w takim stanie. – Kiedy ktoś nas zaczepia o przysłowiową „złotóweczkę”, lepiej dajmy mu adres, gdzie może przyjść, aby otrzymać wsparcie. Pieniądze są najprostszą rzeczą, którą możemy ofiarować, i mamy sumienie czyste. Jeżeli naprawdę chcemy pomóc, włączmy się w wolontariat. Poświęćmy swój czas, umiejętności i dajmy trochę siebie – podkreśla prezes.

Stereotypy i życie

Pomoc w towarzystwie zaczyna się bez pytań. – Dla nas najważniejszy jest człowiek. Nie oceniamy go i zawsze podchodzimy z szacunkiem, chociaż przyznam, że bywa to trudne, kiedy w naszą stronę leci wiązanka niewybrednych słów – mówi prezes. W. Bystry podkreśla, że miłosierdzia nie należy mylić z naiwnością. – W tej pierwszej fazie pomagamy bez ograniczeń – potrzebujesz noclegu, potrzebujesz jedzenia, potrzebujesz ogrzania się – nie ma sprawy, ale jeżeli zaczynamy ci pomagać, to chcemy, żebyś ty też chciał pomóc sobie – dodaje prezes.

W społeczeństwie funkcjonuje stereotyp osoby bezdomnej. Jest to ktoś, kogo spotkać można na dworcach bądź ulicach. – Jakieś 10 proc. wszystkich bezdomnych to właśnie takie osoby. Na taki stan używamy określenia „wegetacja uliczna” – wyjaśnia W. Bystry. Stereotypowe jest również myślenie:„Bezdomni są sami sobie winni, bo przecież gdyby nie pili, toby nie byli bezdomni”. – Często alkohol jest wynikiem bezdomności. Te osoby są załamane i dlatego zaczynają pić. Stąd tak ważna jest profilaktyka, która musi prowadzić do tego, aby zapobiegać, zanim człowiek wyląduje na ulicy – wyjaśnia prezes. Zaznacza jednak, że bezdomność wiąże się z próbą zmiany – walką, aby życie wyglądało inaczej.

Ile osób bezdomnych, tyle historii. Na ulicy spotkać można tych, którzy do niedawna prowadzili poukładane życie. – Wystarczy, że coś burzy nasz dotychczasowy świat – choroba bliskiej osoby albo utrata pracy. Zaczynają się długi, a następnie „unikanie” problemu: „Nie odbieram poleconego, bo wiem, co w nim jest”. A wystarczy choćby znaleźć radcę prawnego, który porad udziela za darmo i można zaoszczędzić sobie późniejszego życia na ulicy – podkreśla prezes.

Wojciech Bystry zapowiada, że ten rok to dla towarzystwa nowe wyzwania. – Otwieramy kolejne Centrum Integracji Społecznej, tym razem w Gdyni. Chcielibyśmy wyremontować kilka naszych placówek, a także wybudować nową w Przegalinie. Mimo że jesteśmy organizacją żebraczą, wierzę, że to wszystko się uda – mówi.