Niezapomniana Noc

zebrała Agnieszka Gieroba

publikacja 26.12.2016 06:00

Święta Bożego Narodzenia. Co nam utkwiło w pamięci, jakie przeżycia z tego czasu wspominamy, jak świętujemy narodzenie Zbawiciela?

Święta Bożego Narodzenia niosą ze sobą wiele dobrych wspomnień. Agnieszka Gieroba /Foto Gość Święta Bożego Narodzenia niosą ze sobą wiele dobrych wspomnień.

Iwona Agacińska, bibliotekarka

– Na początku stycznia miał się urodzić nasz syn. Przygotowania do świąt Bożego Narodzenia miały więc wyjątkowy charakter. Mogłam wczuć się w sytuację Maryi, która przecież też oczekiwała na narodziny syna. Ponieważ nasz Janek miał się urodzić w styczniu, święta planowaliśmy spędzić jak zwykle w rodzinnym gronie. Pan Bóg miał jednak dla nas inny plan. W nocy z 20 na 21 grudnia zaczął się poród. Był dla nas niespodzianką, do której nie byliśmy przygotowani.

Pojechałam do szpitala sama, bo mąż musiał być z naszą dwuletnią córeczką, której samej w nocy nie mogliśmy zostawić, a nikogo do pomocy z nami jeszcze nie było. Nad ranem urodził się nasz syn. Byliśmy niesamowicie szczęśliwi i przejęci. Okazało się, że nie mamy szans wyjść na święta do domu. Jaś miał żółtaczkę, musiał leżeć pod specjalnymi lampami i nie było mowy o wypisie ze szpitala. Ponieważ poród zaskoczył nas podczas przygotowań do świąt, nie byliśmy przygotowani na taką sytuację. Mąż musiał zostać z córeczką w domu, ja z synkiem w szpitalu. Bardzo przeżyliśmy tamte święta. Z jednej strony trochę smutno, bo nie mogliśmy spędzić ich wspólnie, z drugiej bardzo głęboko. Na własnej skórze poczułam, jak mogła czuć się Maryja, zaskoczona przez narodziny w obcym miejscu, nieprzygotowana na wydarzenia, które nastąpiły. Z jednej strony rozpierała mnie radość z narodzenia dziecka, z drugiej uczyłam się ufności, że właśnie narodzony Jezus zaopiekuje się zarówno mną, jak i moimi bliskimi. To było 20 lat temu, kiedy w szpitalu były inne zasady niż dziś. Nie można było tak swobodnie odwiedzać położnic, ale mąż uprosił w Wigilię panią doktor, by mógł się ze mną zobaczyć, zabierając do szpitala naszą córeczkę. To była krótka wizyta, podczas której mogliśmy tylko wszyscy się uściskać. Po wyjściu ze szpitala mąż z córką poszli na wigilię do naszych przyjaciół, a ja zostałam na oddziale. To było niesamowite doświadczenie bliskości z Matką Bożą i nowo narodzonym Jezusem. Kiedy w końcu, po chyba dwóch tygodniach, wypuszczono mnie z synem do domu, czekała na nas wielka niespodzianka. Mąż przygotował spóźnioną wigilię. Stół zastawiony był tym, co sam zdołał przygotować, opłatek, prezenty i my wszyscy w komplecie. Te święta będę pewnie pamiętać do końca życia.

Jarosław Agaciński, katecheta

– Odkąd pamiętam, święta Bożego Narodzenia wprowadzały w nasze rodzinne życie pewien porządek. Sprawiały, że czuliśmy się wyjątkowo blisko, połączeni niewidzialnymi więzami miłości, o której na co dzień w domu raczej się nie rozmawiało. Były utarte zwyczaje powtarzane każdego roku, które dawały nam, dzieciom, poczucie bezpieczeństwa i stabilizacji. W każdą Wigilię rano mama zwracała się do ojca tymi samymi słowami: „Idź, Broneczku, do piwnicy i zobacz, czy z naszej choinki coś jeszcze zostało, byśmy mogli ją udekorować”. Ojciec schodził na dół, gdzie oczywiście już od kilku dni miał przygotowaną choinkę i przynosił ją na górę. Zaczynaliśmy jej strojenie od zawieszania lampek, które tradycyjnie co roku nie chciały świecić. To były takie lampki z wielkimi żarówkami, które lubiły „kopać”. Tata je naprawiał, sprawdzał, czy są bezpieczne, i w końcu zawieszał na choince. Ważną rolę odgrywała w czasie przygotowań do świąt i samej wieczerzy babcia. Ona dawała znać, kiedy trzeba piec karpia i w jakiej kolejności spożywać potrawy. U nas w domu wieczerza odbywała się w ciemności. Wszystkie światła w domu były pogaszone, tylko świece na stole rozjaśniały mrok. Dlatego kiedy szliśmy na Pasterkę i słyszeliśmy słowa: „Zwiastuję wam radość wielką, gdyż nad mieszkańcami krainy mroku rozbłysło światło, narodził się Zbawiciel”, dla mnie było to takie namacalne. Wychodziliśmy z ciemnego domu do kościoła, który też pogrążony był w mroku, i nagle zapalały się światła. Czułem, że dzieje się coś wielkiego. A tak dla żartu to święta lubiłem też dlatego, że kilka dni wcześniej w naszej wannie pływał karp i nie trzeba było się kąpać. Karmiliśmy go i zaprzyjaźnialiśmy się z nim, tak że szkoda było go potem zjadać.

Agnieszka Fudalej, nauczyciel w świetlicy

– Święta są dla mnie czasem zatrzymania, kiedy cały zgiełk towarzyszący przygotowaniom do Bożego Narodzenia zamiera. Pracując w szkole z dziećmi, dużo wcześniej podczas zajęć w świetlicy przygotowujemy różne ozdoby świąteczne, kartki, stroiki, stajenkę. Dzieci ćwiczą teksty jasełek, potem jest wielki występ przed rodzicami. To wszystko sprawia, że czas do świąt wręcz pędzi. Kiedy wreszcie nadchodzi Wigilia, wszystko cichnie, zatrzymuje się, jakby zadziwia tym, co się wydarza. Bardzo lubię ten czas. To także okazja do bycia z bliskimi, spotkań rodzinnych, kultywowania tradycji. Zwykle święta spędzamy u mojej lub męża mamy. To taki powrót do dzieciństwa, do barszczu, który tak smakuje tylko raz w roku i który chyba nigdy nie wyjdzie mi tak pyszny jak mojej mamie.

Renata Ferenc, przedszkolanka

– Każde święta są podobne, a zarazem inne. Myślę, że z wiekiem zmienia się moje podejście do nich i choć może teraz jest głębsze, to i tak z sentymentem wracam pamięcią do czasów dzieciństwa i tradycji rodzinnych. To były całkiem inne czasy, kiedy trudno było coś w sklepach kupić, więc święta były pod tym względem wyjątkowe. Zwykle spędzaliśmy je u dziadków, którzy na Boże Narodzenie ubijali świnię i robili prawdziwe rarytasy. Pachniało kiełbasami, siankiem, choinką. Zjeżdżaliśmy się do mojej babci, gdzie spotykaliśmy się z rodzeństwem mojej mamy i kuzynostwem. Miejsca było mało, więc spaliśmy pokotem na podłodze na porozkładanych kołdrach. Przy wigilijnym stole było ciasno i gwarno, a jednocześnie tak podniośle. Babcia uważała, że w Boże Narodzenie nie można podejmować żadnych prac domowych, tylko świętować. Nie zmywało się nawet talerzy, których przy takiej ilości osób rosła wielka sterta. Wspólnie szliśmy na Pasterkę, a po powrocie zaglądaliśmy do lodówki, by skosztować pyszności, bo, rzecz jasna, w Wigilię się pościło i o próbowaniu szynek nie mogło być mowy.

Małgorzata Serafinko, urszulanka szara SJK

– Przeżywanie świąt z jednej strony zmienia się wraz z naszym dorastaniem, z drugiej jest niezmienne w swojej wymowie, zachowaniu tradycji i wielkiej radości z narodzenia Zbawiciela. Pamiętam święta z mojego dzieciństwa, gdy zasiadaliśmy do wieczerzy całą rodziną. Nie była ona zbyt wielka, bo tylko ja, moja siostra, rodzice i dziadkowie, ale była wyjątkowa. Moi dziadkowie ze strony mamy pochodzili ze Lwowa i często wówczas wspominali, jak to kiedyś było, a mój tato pochodził z Wilna. Rodzina łączyła różne tradycje, które mnie zachwycały. Gdy byłam mała, czekałam na odwiedziny kolędników, którzy zawsze w Wigilię rano odwiedzali domy. To musieli być chłopcy lub mężczyźni. Przychodzili, śpiewali kolędę, dostawali ciasto lub pieniądze. Potem przychodził czas wypatrywania pierwszej gwiazdy i wieczerza, którą rozpoczynał dziadek modlitwą. Pamiętam też prezenty, które dostawały tylko dzieci. Był to zazwyczaj owinięty w sreberko orzech lub jabłko, czasem ozdobiona koperta z pieniędzmi na buty czy książki. Było skromnie, ale ciepło, serdecznie, z miłością. Pamiętam też pierwsze święta we wspólnocie zakonnej, które spędzałam w Pniewach. To była ogromna wspólnota sióstr, może jakieś 100 osób. Dla mnie to było niesamowite doświadczenie po świętach w domu, gdzie było nas tak mało. Życzenia trwały bardzo długo, było podniośle i tak radośnie. W Lublinie też jest zwyczaj, że urszulanki ze wszystkich trzech domów, jakie tutaj mamy, spotykają się na wieczerzy na Poczekajce. Zapraszamy też do wspólnego stołu osoby samotne i studentki, które nie mogły pojechać do domu na święta. W ubiegłym roku świętowały z nami studentki z Kazachstanu, Chin, Ghany. Kolędy więc śpiewane były we wszystkich językach. W naszych domach urszulańskich jest też taki zwyczaj, że dzień przed Wigilią przepraszamy się i wybaczamy wszelkie urazy, tak by zasiadając do wieczerzy, móc mieć serce pełne pokoju i radości.