Tu mieszka Bóg

Joanna Juroszek

publikacja 08.12.2016 05:00

Bezręki Pan Jezus, poobijana, zawinięta w foliową torbę Maryja i święty Józef z aureolą. Wyszli ze strychów. Prawie tak samo, jak ich właściciele.

Boże Ciało na Kaufhausie. ks. Tomasz Koryciorz  Boże Ciało na Kaufhausie.

Jest jeszcze całkiem dobrze utrzymany Jezus Miłosierny i mała Matka Boża Częstochowska. Ale już wkrótce czeka ich kolejna przeprowadzka. Poniszczone i kalekie zdobić będą kaplicę na osiedlu Kaufhaus w Rudzie Śląskiej.

Śmiech na sali

Te święte figury i obrazy przypominają otaczające je zabytkowe XIX-wieczne familoki. Pięknie zaniedbane. W środku – mieszkania osób starszych, pamiętających, jak osiedle tętniło życiem, i młodych, którzy z lękiem myślą o przyszłości. To miejsce kontrastów: bieda, ciche dobro, alkohol, przemoc, kradzieże, narkotyki, uśmiechy, tęsknota za miłością... Także tu zamieszkał Pan Jezus. Moim przewodnikiem po Kauf- hausie jest ks. Tomasz Koryciorz. Znają i szanują go tu wszyscy. Jest „przepustką” do miejsc, gdzie samemu strach wchodzić nawet za dnia. Na osiedle prowadzi nas wyboista, nigdy nie remontowana droga. Jedziemy wolno, tak by mijać kałuże. Na szczęście to nie zima – przeszkód jest więc całkiem mało. Naokoło familoki, w środku – krzyż, przy którym raz do roku odprawiana jest Eucharystia oraz nabożeństwa majowe i różańcowe.

Idziemy do świetlicy. Przy wielkim stole, który dzień wcześniej służył za ołtarz podczas sprawowanej tu co tydzień Mszy, siedzi kilkunastu uśmiechniętych starszych ludzi. Znajduje się miejsce i dla naszej dwójki. – Nóm do szczyńścio niczego nie brakuje – przyznaje pani Róża, rzecznik prasowy całej grupy. –  Spokój móm, no, może ino zdrowio mi brakuje. – I szybkiego połączenia z internetem – dodaje pracownik świetlicy. Wszyscy na sali wybuchają śmiechem. Pani Róża, podobnie jak jej koleżanki, opanowała Facebooka. Wszyscy na świetlicę przyjdą też dnia następnego. Będzie to piątek i tradycyjna już modlitwa różańcowa. Po niej – kawa i ciastko.

– Wigilio nóm ks. Tomasz tu zrobił – chwalą kapłana mieszkańcy. – A kto stoły przyniósł? Kto piekł pierniki? Kto udekorował? – tłumaczy się zakłopotany. – Ale to ksiądz zaproponowoł. – A jak zaproponuję: jadymy do Honolulu? – To pojadymy. Bez niczego bych jechała. Ni ma takigo drugigo ksiyndza nigdzie. Zjednoczył ludzi na tym osiedlu. Wcześniej było nie bardzo. Nie było źle, ale nie było też dobrze – mówi pani Róża. Teraz i zajęcie jakieś mają, i do modlitwy są chętniejsi. A jak powstanie kaplica, to w ogóle będzie super – Msze odprawiane będą tu w każdą niedzielę. Mieszkańcy już typują ministrantów. Byle kogo do zbierania kolekty wysłać nie zechcą...

Na osiedlu obecnie mieszka ok. 1250 osób. Jakie jest najważniejsze dla nich miejsce? – No, świetlica – odpowiadają bez wahania. Jak było Boże Ciało, to panie przez dwa tygodnie właśnie tu na okna familoków własnoręcznie robiły emblematy. A potem chodziły od mieszkania do mieszkania i rozdawały je domownikom. Niektóre z ozdób wiszą tam do dziś. Na Boże Ciało na osiedlu powstały też dwa ołtarze. I przez całą noc nikt nie ukradł tworzących je desek... Pani Róża skarży się na serce i cukrzycę. – Jakby kto chcioł cukru, to moga sprzedać – uśmiecha się i cherla. Nie pali tylko pani Ewelina. Mimo to cherla jak cała reszta tego przesympatycznie radosnego towarzystwa.

To sie modla

Opuszczamy świetlicę. Nasz kolejny przystanek to mieszkanie dwóch starszych osób: 73-letniej pani Elżbiety i 67-letniego pana Czesława. Brakuje jeszcze Marka wędrowniczka. To 57-letni bezdomny, którym para opiekuje się za dnia. W nocy mieszka „w swoim domku” przy pobliskich ogródkach działkowych. – Jak jest zima, to jest u nas od rana. Potem kolacjo zje i pódzie. Herbaty mu narobia do termosu, żeby nie zmarzł. On tam mo chyba 6 kołdrów! – mówi pani Ela. Niepokoi ją tylko, że Mareczek nie pojawił się u nich już dwa dni. Postanawiamy sprawdzić, co się z nim dzieje. Prowadzi pan Czesiu. Wędrowniczek żyje. Nie wygląda jednak najlepiej... Na osiedlu przy pobliskiej hucie były kiedyś masarnia, piekarnia, piwiarnia. Swego czasu był i klub go-go, i fitness, ale po miesiącu go zamknęli. Zostały jedynie dwa sklepy.

W jednym z familoków mieszka pani Grażynka. Całymi dniami siedzi przed telewizorem i czeka na odwiedziny dobrych ludzi. Jest po udarze, ma prawostronny paraliż. Ma też syna, który przysparza jej dużo zmartwień. – Siedza tu choby osioł – komentuje, uśmiechnięta. Na stoliku, obok recept, na wykupienie których brakuje jej pieniędzy, jest obrazek św. Matki Teresy z Kalkuty. To ona opiekuje się tym domem. – Szczyńścia mi dodowo. Już ni móm takich kłopotów, jak miałach kiedyś – przyznaje. – Modli się Pani do Matki Teresy? – pytam. – Nie, jo się nie modla, ino nikiedy jak mnie coś wkur.., to sie modla.

Ksiądz Tomasz Koryciorz to jeden z czterech kapłanów nagrodzonych właśnie przez Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej. Razem z ks. Piotrem Wenzlem, ks. Mariuszem Dronszczykiem i ks. Krystianem Łagowskim w Rudzie Śl. realizuje duszpasterski program „Światło w familoku”. Program doceniono za nieustanną współpracę z instytucjami realizującymi działania z zakresu pomocy społecznej, zwłaszcza z Miejskim Ośrodkiem Pomocy Społecznej. W uzasadnieniu napisano, że kapłani „doskonale odnajdują się w lokalnej społeczności, m.in. uzupełniając ograniczone obowiązującymi przepisami prawa działania instytucjonalne. Tworzą doskonały zespół, niosąc wsparcie zarówno materialne, jak i duchowe, wkomponowując się ze swoją misją we wspieranie potrzebującego człowieka”. Księża pracują z ubogimi, wykluczonymi społecznie, bezdomnymi, więźniami, rodzinami, młodzieżą.

Nocne świętowanie

O nominacji do konkursu nie wiedzieli nic. Zgłosił ich MOPS i do końca trzymał to w tajemnicy. Duchowni o nagrodzie dowiedzieli się, kiedy otrzymali telefon z ministerstwa. – Jest to wielka radość dla mnie, że w Rudzie Śl. mamy takich takich dobrych i skromnych księży – przyznaje Krystian Morys, dyrektor MOPS. – W dwóch słowach: są wspaniali. Chwała Panu!

Z Kaufhausu nawigację nastawiam na parafię św. Andrzeja Boboli w Wirku. Tam spotykam pracujących przy kościele dwóch młodych mężczyzn: Roberta ze Świętochłowic i Dawida z Wirku. Chwalą proboszcza, ks. Piotra Wenzla. – Dla każdego ma czas. Może nie zdążyć zjeść kanapki, ale zawsze wysłucha. Jest bardzo dobrym księdzem – przyznają. Przy małej parafii liczącej 1700 osób, w której potrzebujących szczególnego wsparcia nie ma zbyt wielu, co tydzień dla 80 bezdomnych i ubogich schodzących się z całego miasta i okolic przygotowywany jest obiad. W jego organizację zaangażowani są zarówno parafanie, jak i rudzkie restauracje, siostry zakonne oraz inne organizacje. Posiłek po Eucharystii o 12.00 zwykle serwowany jest na zewnątrz. W razie niepogody bezdomni gromadzą się w dolnej kaplicy. Na co dzień trwa tam adoracja Jezusa ukrytego w białym chlebie. I to On gości swoich bezdomnych.

– Wielu z nich jest alkoholikami. Kiedyś namawiałem ich na terapię. Przekonywanie nie przynosiło jednak większych efektów. Teraz nie namawiam, tylko co niedzielę mówię, kto jest na terapii, komu się udało. I to oni sami dają świadectwo. Przez to inni decydują się na zmianę życia – wyjaśnia ks. Piotr Wenzel, dodając, że co roku ok. 30 osób odbywa 8-tygodniową terapię zamkniętą. Zaraz później przytacza historie niektórych spotykanych tu przez niego ludzi. Wśród nich jest Waldek – przebywający obecnie u Sióstr Misjonarek Miłości w Katowicach.

– Pierwszy raz przyszedł do nas z biało-czerwonym szalikiem i odorem alkoholu, dzień po wygranym sobotnim meczu siatkówki polskiej reprezentacji. Całą noc „świętował”. Dzięki wspólnocie poszedł na terapię, wrócił do życia, pomagał innym... a po pół roku wrócił znów do picia. I tak falowało jego życie. Raz trzeźwy i pomocny, raz – pijany i brudny. Ostatecznie upadł na samo dno –  przychodził już tylko pijany, obity, mając na sobie pełno robactwa, żył na śmietnikach. Nie potrafiłem pomóc. Zadzwoniłem do sióstr w Katowicach, poprosiłem, aby opatrzyły mu rany. Siostry nie tylko opatrzyły, ale pozwoliły u siebie zamieszkać. Został tam. Dziś jest czysty, schludny, co jakiś czas w niedzielę przyjeżdża – opowiada kapłan.

Ważne miejsce w życiu ks. Piotra zajmują również ludzie trafiający do więzienia, chociażby za niezapłacone rachunki. – Kilku z nich nie ma nikogo innego poza parafią. Przynajmniej raz w tygodniu ktoś z nich dzwoni, prosi, żeby pozdrowić wszystkich, czasem proszą o paczkę albo drobny pieniądz – wymienia. – Jedna z pań, która przychodzi tu od dwóch lat, na piątek ma wezwanie do więzienia. Powiedziała, że stawi się dopiero w poniedziałek, bo w niedzielę chce jeszcze przyjść na Mszę i ze wszystkimi się pożegnać. Obiecałem, że ją odwiozę. Jak ludzie idą za kraty, stają przed bramą więzienia i są sami, to gaśnie w nich nadzieja. A jak jest się z nimi, to w ich sercu pozostaje wiara: „Nie jestem sam. Jest ze mną Pan Bóg i jest ze mną wspólnota, z którą się modliłem. Jest dla kogo żyć i się zmieniać”.

Nagrodzeni księża pracują w noclegowni, zajmują się dystrybucją żywności, angażują dorosłych i młodzież w inicjatywy modlitewne i artystyczne. Latem dzieci zabierają na wakacje, dorosłych i rodziny – na piesze pielgrzymki. – W moim odczuciu nagroda ministerstwa to wyróżnienie nie tyle dla nas kapłanów, ale dla wszystkich, którzy współdziałają, okazując miłosierdzie. To wyróżnienie także dla samych ubogich, którzy obecnością przy Kościele i wiarą dają wsparcie innym. Łączenie działań z samorządami gmin, ośrodkami pomocy społecznej lub stowarzyszeniami i zakonami sprawia, że wraz z kromką chleba, węglem lub zasiłkiem przywracana jest godność, bo człowiek wraca do wspólnoty, bo człowiek potrzebuje Boga bardziej niż chleba. Wszak to Pan Bóg najskuteczniej pomaga – wyjaśnia ks. Wenzel.

TAGI: