Nie ta kolejność

Błędna teologia prowadzi do błędnej praktyki życia chrześcijańskiego. Zapominane, ale prawdziwe.

Nie ta kolejność

Zdenerwował się jeden z naszych czytelników na ilustracje do tekstów o Chrystusie Królu. Jezus w koronie cierniowej? Wiszący na krzyżu? To bluźniercze szyderstwo z prawdziwego Króla! Przyznaję, kiedy to przeczytałem, trochę mnie zatkało. Bo do głowy mi nie przyszło, że do tego stopnia można nie rozumieć prawdy o królowaniu Chrystusa.  Przecież nawet liturgia uroczystości Chrystusa Króla Wszechświata w Ewangelii wskazuje na krzyż. Tak, prawda, w roku A przypomniana jest scena sądu ostatecznego (byłem głodny, a daliście mi jeść), ale w tym roku (C) jest to scena wyszydzenia Jezusa na krzyżu i skrucha „dobrego łotra”,  a w roku B scena, gdy Jezus wyjawia swą królewską godność przed sądem Piłata.

To nie jakaś aberracja. Jak by pewnie ktoś chciał powiedzieć: „posoborowa”. Wręcz przeciwnie. W bardzo starej pieśni wielkopiątkowej „Króla wznoszą się znamiona” śpiewamy o „Bogu królującym z drzewa”, a Jezus wiszący na krzyżu w szatach i królewskiej koronie jest bardzo częstym motywem we wcale nie nowoczesnej sztuce.  To obrazowe przedstawienie głębokiej myśli, najpełniej przedstawionej chyba w Liście świętego Pawła do Filipian:  Chrystus się uniża i przez posłuszeństwo aż do śmierci zyskuje „imię ponad wszelkie imię”, przed którym „zgina się każde kolano”.

Może się wydawać, że to spór o nic. Tymczasem to bardzo istotna prawda także dla nas, uczniów Jezusa z Nazaretu. Bo z błędnej teologii biorą się też niewłaściwe wizje chrześcijańskiego życia. Jeśli zapominamy, że drogą Chrystusa do królowania był krzyż łatwo możemy ulec pokusie zaprowadzania Bożych porządków na siłę. Tak jak to robią ziemscy królowie. A to przecież zaprzeczenie tego wszystkiego, czego uczył Chrystus. On nie zmusił swoich przeciwników do uległości, ale dał się im ukrzyżować. Bo Jego celem nie było zwyciężanie ziemskich przeciwników, ludzi, ale posłuszeństwo Ojcu w każdym calu. I przez to pokorne posłuszeństwo pokonał przeciwników duchowych: grzech, śmierć i szatana. I  właśnie owo pokorne posłuszeństwo Bogu jest drogą, która powinni kroczyć Jego uczniowie...

Skąd się wzięło to nieporozumienie? Ano z pewnego zamieszania w porządku poznania Ewangelii. Chrystus Królem? Super. I  w swoje wyobrażenia na temat królowania wciskamy Jezusa - Króla, odsuwając to wszystko z Ewangelii, co do tych wyobrażeń nie pasuje. A trzeba dokładnie na odwrót: swoje rozumienie królewskości Jezusa budować na tym, co jest w Ewangeliach czy pozostałych pismach Nowego Testamentu.

Kwestia królewskości Jezusa nie jest jedynym tego rodzaju nieporozumieniem dotyczącym rozumienia kim jest, jaki jest Bóg. Jest Ojcem? Tak, jest. Ale jest tym, jest taki, jakim Go przedstawia Objawienie (Pismo Święte), nie takim, jakim kazałoby widzieć Go  nasze prywatne, często naznaczone jakimiś osobistymi ranami, rozumienie ojcostwa. Bóg jest miłością? Oczywiście. Tyle że Bóg nie jest taki, jak nasze, nie zawsze właściwe rozumienie miłości. Bóg jest taki, jakim przedstawia Go Objawienie, zwłaszcza Jego Jednorodzony Syn, Jezus Chrystus. I to do tego jakim jest Bóg powinniśmy dostosowywać nasze wyobrażenia o prawdziwej miłości, nie odwrotnie.

Podobnych problemów na linii teologia – potoczne rozumienie równych słów jest znacznie więcej. Pomińmy już nawet pojęcie „osoba”, które ciut zmieniło się od czasów, gdy dogmatem stało się, że Bóg jest jeden w trzech Osobach. Ot, rozumienie słów z Modlitwy Pańskiej „nie wódź nas na pokuszenie”. Dziś może się nam wydawać, że znaczy to, iż Bóg nas namawia  do złego. Tymczasem chodzi o to, by Ojciec nie pozwolił, byśmy byli kuszeni. Dosłownie, w tłumaczeniu Pisma z greki „i nie wprowadzaj nas w doświadczenie/pokusę”. I tak to pewnie rozumieli nasi ojcowie, gdy tak, a nie inaczej, ale już bardzo dawno, przetłumaczyli łacińskie „ne nos inducas (słowo „indukcja znamy, prawda?) in tentationem”.

Albo rozumienie słowa „zgorszenie”. Dla wielu z nas „gorszy się” ten, kto jest przez bliźniego pobudzany do gniewu. Tymczasem w Katechizmie Kościoła katolickiego (2284) czytamy: „Zgorszenie jest postawą lub zachowaniem, które prowadzi drugiego człowieka do popełnienia zła”. I w następnym zdaniu wyjaśniono: „Ten, kto dopuszcza się zgorszenia, staje się kusicielem swego bliźniego”. W teologii moralnej słowo „gorszyć” jest więc rozumiane inaczej niż w rozumieniu potocznym. I – koniecznie dodajmy – jest to rozumienie zgodne z źródłosłowem, więc i najpewniej z pierwotnym rozumieniem tego słowa: gorszyć czyli uczynić człowieka gorszym. To niejako uwiedzenie człowieka do złego. A uczynienie człowieka gorszym przez pobudzenie go do gniewu jest tylko jedną z wielu możliwości prawdziwego zgorszenia. Nie mówiąc już o tym, że na pewno nie jest gorszycielem ten, kto zdenerwował kogoś, kto się ciągle na wszystko i wszystkich denerwuje uważając to za wyznacznik swojej chrześcijańskiej prawości.

Cóż, nie od dziś wiadomo, że błędna teologia prowadzi do błędnej praktyki życia chrześcijańskiego. Prawdziwe, ale najczęściej przykryte kurzem zapomnienia.