Zapomniany męczennik

Joanna Bątkiewicz-Brożek

publikacja 19.11.2016 06:00

Maria miała 5 lat, kiedy ugryzł ją jadowity wąż. Był 2007 rok, Wenezuela. Umierającą dziewczynkę ocalił br. Salomon Leclercq zasztyletowany w 1792 roku. Papież Franciszek właśnie ogłosił go świętym.

Zapomniany męczennik Vandeville Eric /ABACA/east news

Dlaczego o br. Salomonie dotąd mało kto mówił nad Sekwaną? – zapytał dziennikarz francuskiej telewizji katolickiej KTO przełożonego Zgromadzenia Braci Szkół Chrześcijańskich, do którego należał święty. – Z prostego powodu: bo mało kto mówi u nas w kontekście Wielkiej Rewolucji Francuskiej o męczennikach za wiarę – odparł br. Jean-Paul Aleth.

Prześladowania Kościoła w czasie Wielkiej Rewolucji Francuskiej, słynna rzeź wrześniowa z 1792 r. i rzeź w Wandei rok później, gdzie bestialsko mordowano głównie zakonników i księży, to fakt i jednocześnie wielki temat tabu nad Sekwaną od lat. Także w Kościele. Historycy, którzy przełamują milczenie, jak prof. Reynald Sécher, bywają szykanowani. Kiedy prof. Sécher po raz pierwszy w swojej pracy naukowej o wojnie w Wandei użył określeń „ludobójstwo” i „eksterminacja”, zwolniono go z Sorbony. Tymczasem w czasie rewolucji francuskiej w Paryżu i na północy Francji doszło do pierwszej na tak wielką skalę eksterminacji ludzi, głównie katolików. Francja tej prawdy nie chce przyjąć. Dlatego kiedy w 1926 r. Pius XI wyniósł na ołtarze 188 księży, męczenników rewolucji, Francja udawała, że sprawy nie ma. Kanonizacja bł. br. Salomona Leclercqa o wszystkim znowu przypomina.

Męczeństwo z Carmes

Jest 1792 rok. Na placu Rewolucji, czyli dzisiejszym słynnym Place de la Concorde, wizytówce Paryża, w miejscu, gdzie stoi najwyższy obelisk i dwie imponujące fontanny, gilotyny pracują od rana do wieczora. Strumieniami leje się tu krew. Jak twierdzi historyk, znawca wydarzeń Wielkiej Rewolucji Francuskiej, Andrzej Marceli Cisek, główny kat Paryża Charles Henri Sanson bije tu rekordy: w czasie 26 minut ścina 21 głów. W ciągu 4 dni na początku września w samym tylko Paryżu ginie w ten sposób 1614 osób, w tym 223 księży – podaje Cisek w „Kłamstwie Bastylii”. Mordowano wszystkich „wrogów rewolucji”, od starców po dzieci. Najkrwawsze zdarzenia mają miejsce w więzieniach i klasztorach. Wszystko na polecenie Dantona, jednej z ikon rewolucji. Trzeba temu zapobiec. Salomon Leclercq, podobnie jak prawie 200 innych księży męczenników, trafia do więzienia 15 sierpnia. – W tamtych czasach księża mieli dwa wyjścia – mówi ks. Gauthier Mornas, który opiekuje się Stowarzyszeniem Błogosławionych Męczenników z 1792 r. – podpisać tzw. przysięgę na konstytucję cywilną kleru albo jej nie podpisać. Ci, którzy podpisali, deklarowali swoje poparcie dla rewolucji i tym samym odmawiali posłuszeństwa papieżowi. Wielu tak robiło. Ci, którzy odmówili, jak bł. br. Salomon, byli gilotynowani lub ginęli od szabli.

W parafiach i klasztorach trwają aresztowania. 155 „nieposłusznych” rewolucji księży, wśród których jest br. Salomon, trafia na rue de Vaugirard, do kościoła St. Joseph des Carmes, w sercu Dzielnicy Łacińskiej Paryża. Przez kilkanaście dni są przetrzymywani w dramatycznych warunkach w dwóch kryptach kościoła. 2 września otrzymują tzw. ostatnią szansę.

Ksiądz Gautier Mornas: – Przed śmiercią każdy z księży i arcybiskupów tu więzionych był wywoływany przez sędziego, który w podziemiach urządził prowizoryczny szybki sąd. To miała być tzw. ostatnia szansa podpisania konstytucji kleru i wypowiedzenia posłuszeństwa Kościołowi. Ale każdy z więzionych tu księży, nawet w obliczu śmierci, odmawiał. Kilka kroków dalej, w bramie na dziedzińcu, czekało dwóch żołnierzy z szablami. Księża byli brutalnie popychani między nimi tak, że szable przecinały ich ciała na pół. 

Brat Salomon został wyprowadzony na dziedziniec. Zanim cios szabli odebrał mu życie, zdążył krzyknąć: „Niech żyje Jezus Chrystus!”.

Co ciekawe, ciała 30 zamordowanych wywieziono na cmentarz Vaugirard, pozostałe wrzucono do studni za kościołem karmelitów i zasypano wapnem. Ktoś odkrył szczątki przypadkiem w XIX wieku. W miejscu męczeństwa kapłanów postawiono niepozorny krzyż. Jest dziś zasłonięty przez drzewa i krzaki.

Mord z 2 września 1792 r. nazwano Męczeństwem z Carmes. Niestety, nie ma o nim wzmianki ani w podręcznikach, ani w opisach kościoła w przewodnikach. Milczy o dokonanej tu zbrodni nawet francuska Wikipedia. Pamięć przechowuje Episkopat Francji w dokumentach i sama krypta w des Carmes. Na jej ścianach wypisano nazwiska wszystkich męczenników. Do dziś za specjalnymi kratami przechowywane są tam czaszki i kości męczenników.

Cud w Wenezueli

Brat Salomon został ogłoszony świętym jako pierwszy z grupy duchownych, którzy zginęli przy kościele des Carmes w Paryżu. Dlaczego?

Ksiądz ten urodził się w 1745 r. w Boulogne-sur-Mer na północy Francji. Niewiele wiadomo o jego przeszłości, tyle tylko, że pochodził z pobożnej rodziny oraz że zanim przyjął święcenia kapłańskie, uczył w szkole, którą prowadzili tzw. lasalianie, czyli bracia z założonego przez św. Jana de la Salle Zgromadzenia Braci Szkół Chrześcijańskich. Brat Salomon był tu nauczycielem, dyrektorem jednej ze szkół, wreszcie mistrzem nowicjatu, a potem sekretarzem zgromadzenia. Ten mało znany, zatwierdzony przez papieża Benedykta XIII Instytut Braci tworzą wyłącznie tzw. zakonnicy laicy. W większości nie noszą habitów, żyją w czystości. Po dwóch latach postulatu, kolejnych nowicjatu i pięcioletnim okresie tzw. scholastyki, składają profesję wieczystą. Jednym z ich charyzmatów jest „radość życia dla dzieci i młodzieży oraz z nimi” i „entuzjazm do głoszenia Ewangelii” tam, gdzie jest to trudne. Bracia lasalianie są gorliwi. Patrząc na Chrystusa, mają „budować królestwo Boże” wśród najuboższych.

Sieć ich szkół rozsiana jest po całym świecie. W samej Francji prowadzą 138 tzw. dzieł edukacyjnych: szkoły inżynierów, przedszkola, centra integracyjne dla setek tysięcy uczniów. Na wszystkich kontynentach dzieł takich jest ponad tysiąc. Lasalianie przez lata prowadzili m.in. nowicjat w Wenezueli. To tutaj, w stolicy kraju, w 2007 r. wydarzył się cud za wstawiennictwem nikomu niemal nieznanego wtedy br. Salomona.

Maria Alejandra Hernandez uczyła się i mieszkała w szkole prowadzonej przez zakonnice w sercu Caracas (nazwa zakonu nadal jest utrzymywana w tajemnicy, podobnie jak szczegółowe informacje na temat dziś już 13-letniej dziewczyny). Pewnego dnia siostry znalazły 5-letnią dziewczynkę na wpół martwą w pobliżu budynku szkoły. Natychmiast zawiadomiły pogotowie. Lekarze stwierdzili ukąszenie przez jadowitego węża. Dziecko miało wysoką gorączkę i – jak powiedziano w szpitalu zakonnicom – było bez szans na życie. Trucizna przedostała się do całego organizmu dziewczynki. Siostry natychmiast pobiegły do swojej kaplicy – tam wisiał obraz bł. br. Salomona. Drobny szczegół jest tu ważny: obraz męczennika trafił do Caracas już w 1870 r., a więc dużo przed ogłoszeniem go błogosławionym i wisiał w centrum nowicjatu zgromadzenia lasalianów. Kiedy w XX w. nowicjat przenoszono, jeden z księży wenezuelskich poprosił lasalianów o obraz dla centrum, jakie chciał tu stworzyć dla dzieci z trudnych rodzin. W dniu konsekracji kaplicy, w obecności ubogich, ksiądz ten pomodlił się tak: „Przyjmujemy br. Salomona jako błogosławionego i chcemy, by został tu świętym”. Krótka modlitwa okazała się proroctwem. Kiedy w 2007 r. przez równe dwie godziny klęczały tu zakonnice oraz dzieci, intensywnie szturmując niebo i modląc się do bł. br. Salomona o uratowanie 5-letniej Marii Alejandry, w szpitalu umierająca dziewczynka nagle usiadła na łóżku i jak gdyby nigdy nic poprosiła o picie. W marcu tego roku Konsulta Medyczna przy Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych stwierdziła, że przypadek ten jest „niewytłumaczalny z medycznego punktu widzenia”. I że był to cud.

Brat Salomon przypomina o sobie w chwili, kiedy chrześcijanie są najbardziej prześladowaną grupą w świecie. I jak podkreśla przełożony jego zgromadzenia – to przykład odwagi i wierności Chrystusowi. Do końca mówił Mu „tak”. I o to dziś chodzi, czy to na Bliskim Wschodzie, czy w sercu Europy. 

TAGI: