Wyszłam z dna piekła

Ewa K. Czaczkowska

publikacja 10.11.2016 06:00

– Jeśli Bóg zmienił moje życie, może zmienić wasze. To jest Boże miłosierdzie, doświadczyłam go – mówi Josephina Dalmoro.

Przez dwa lata do kaplicy w sierocińcu chodziła tylko po to, by bluźnić Jezusowi. – Myślałam, że Jezus jest odpowiedzialny za wszystkie nieszczęścia w moim życiu. Za to, że byłam sama, bita i psychicznie dręczona. Nie obchodziło mnie, czy za te bluźnierstwa spotka mnie kara. Byłam tak zdesperowana – Josephina Dalmoro mówi o odległej przeszłości, którą zamknęła w sercu Boga. Dziś usta, które złorzeczyły, chwalą Go i wielbią Jego miłosierdzie.

– Wyszłam z dna piekła, by stać się apostołką Bożego miłosierdzia – ciągnie opowieść Josephina, gdy zbliżamy się do apartamentowca na zamkniętym osiedlu na przedmieściach Mediolanu. Zdjęcia, obrazy i dywany o orientalnych wzorach zdradzają hinduskie pochodzenie pani domu. W salonie walizki, porozkładane ubrania. Josephina za kilka dni wylatuje do Indii. Przez ponad dwa miesiące będzie podróżować i opowiadać o Bogu bogatym w miłosierdzie.

Najbardziej grzeszne lata

Do domu dziecka trafiła, gdy miała trzy i pół roku. Była nieślubnym dzieckiem. Ojciec nie chciał, aby się urodziła, matka nie chciała wychowywać jej samotnie. W sierocińcu, prowadzonym przez siostry zakonne, matka odwiedziła ją dwa razy. Ojciec przyszedł raz. – Sierot było piętnaścioro. Inne dzieci mieszkały w zakładzie po to, by się uczyć w zakonnej szkole. Rodzice je odwiedzali, zabierali do domu na święta, przynosili prezenty. Widziałam, jak je przytulali, całowali, kochali. Marzyłam o tym samym – opowiada Josephina, dziś matka Delphiny, studentki literatury. – W sierocińcu przezywano mnie „Lucyfer” – mówi. Kiedy spoglądam na nią z niedowierzaniem, dodaje: – Pewnie byłam brzydka, czarna, nic niewarta, bezużyteczna – wylicza przymiotniki, które miały określać małą Josephinę.

Kiedy miała 15 lat, wprowadziła się do domu ojca. – Mieszkałam z jego licznymi krewnymi przez siedem i pół roku. Byłam bita, ciężko pracowałam, nie miałam czasu na naukę. Tam było prawdziwe piekło – Josephina opowiada o nieudanych staraniach zdobycia zawodu pielęgniarki, o próbach samobójczych i o najtrudniejszym okresie życia. – Wreszcie zostałam modelką. To były najbardziej grzeszne lata w moim życiu – wyznaje. – Bawiłam się w dyskotekach, podróżowałam, spałam w luksusowych hotelach. Mogło się wydawać, że jestem szczęśliwa, a ja każdego wieczoru przed snem płakałam, bo wewnątrz czułam pustkę – dodaje. Sześć lat prowadziła życie, które zostawiło w niej głębsze rany niż sierociniec i lata spędzone w domu ojca. Ale także wtedy nie przestała chodzić do kościoła, i nie było to tylko przyzwyczajenie wyniesione z domu dziecka. – Gdy szłam drogą grzechu, bałam się wejść przez święte drzwi kościoła, gdzie na ołtarzu wystawiony był Najświętszy Sakrament. Wtedy miałam w zwyczaju wchodzić do kościoła bocznymi drzwiami – opowiada.

On będzie kochał

W 1987 roku w Nowym Delhi Josephina trafiła na spotkanie modlitewne z charyzmatycznym pastorem jednego z Kościołów protestanckich. – Od pastora usłyszałam wiele proroctw dotyczących mojej przyszłości. Jedno z nich brzmiało: „Pan da ci męża, który będzie cię kochał tak, jak kocha cię Bóg”. Pomyślałam, że to żart. Nigdy przecież nie doświadczyłam miłości Boga. Śmiałam się, a pastor powtarzał, że Bóg mnie kocha. 

Josephina niby nie wierzyła słowom pastora, a jednak uczepiła się ich kurczowo. Pragnęła, aby Bóg odmienił jej życie. – Dałam Bogu rok. Powiedziałam: „Jeśli chcesz zrobić to szybciej, mogę Ci asystować przez modlitwę” – przypomina sobie słowa, które brzmiały jak wyzwanie. – Poświęcałam więcej czasu na modlitwę, pościłam w każdy piątek. Ale minął rok, dwa i trzy, a mój mąż nie nadchodził. Nadal jednak pościłam i modliłam się. Teraz wiem, że Bóg w tym czasie stawiał fundamenty mojego życia duchowego – mówi dojrzalsza o ten rodzaj wewnętrznego doświadczenia, którego nie mierzy się w latach.

Męża, Giuliana Dalmoro, Włocha, poznała w Nowym Delhi w 1991 roku. – Szybko zdałam sobie sprawę, że Giuliano bardzo mnie kocha – wyznaje Josephina. – Okazało się, że można mnie kochać. Wcześniej doświadczyłam tylko nienawiści. Jakbym miała wypisany na czole przekaz dla innych: „nienawidzić”. Może była to nienawiść, którą przekazała mi matka, kiedy zostałam poczęta, a może nienawiść ojca? Czułam nienawiść świata i wydawało mi się, że świat mnie nienawidzi tak samo jak Bóg – opowiada. Poznanie męża zmieniło umysł i serce Josephiny. – Kiedy doświadczyłam miłości męża, doświadczyłam miłości Jezusa. I od tamtej pory doświadczam jej każdego dnia, od ponad dwudziestu lat – zapewnia.

To wyznanie jest kluczowe dla zrozumienia historii Josephiny. Wierzy, że Bóg okazał jej miłosierdzie, przychodząc do niej w miłości drugiego człowieka. Miłości, która nie jest tak pełna i czysta jak ta, którą może dać tylko Bóg, ale jest piękna na ludzką miarę. – Jeszcze przed ślubem opowiedziałam mężowi całe moje życie. Doceniam, że Giuliano zaakceptował moją przeszłość. Mąż nie dba o to, w jakich okolicznościach się urodziłam ani jak żyłam. Ten rozdział mojego życia jest między nami zamknięty – opowiada Josephina z pewnością, którą daje miłość.

Bóg cię tu przysłał

W życiu Josephiny wypełniło się też inne proroctwo owego pastora, choć było jej jeszcze trudniej w nie uwierzyć niż w miłość mężczyzny. – Powiedział, że będę służyła Bogu w specjalny, duszpasterski sposób. Zaczęło się w 1998 roku w katedrze Najświętszego Serca Jezusa w Nowym Delhi, gdzie codziennie, w oczekiwaniu na córkę, którą odwoziła na dodatkowe zajęcia, adorowała Najświętszy Sakrament. Pewnego dnia wpadła jej w ręce ulotka z wizerunkiem Jezusa Miłosiernego. Jego twarz poruszyła ją. Niewiele później w tej samej katedrze zobaczyła niewielką broszurkę o miłosierdziu Bożym i s. Faustynie.

– Nosiłam ją w torebce, czytałam codziennie, nauczyłam się modlitw na pamięć – mówi o początkach swojego kultu Bożego Miłosierdzia. W 2000 roku w tej samej katedrze zaczepiła Josephinę siostra Mary Lobo ze zgromadzenia Matki Teresy i podarowała broszurkę o treści religijnej. Była to ta sama książeczka, którą nosiła w torebce. Od zakonnicy dowiedziała się, że 30 kwietnia będzie kanonizowana s. Faustyna. Siostra Mary zaproponowała, aby zebrać grupę osób i poprosić arcybiskupa Nowego Delhi, Alana de Lastica – tego samego, który w czerwcu 2000 roku zginął w wypadku samochodowym w Polsce – aby 30 kwietnia odprawił Mszę św. do Bożego Miłosierdzia. Po tej Mszy arcybiskup zaproponował s. Loby, aby do księży archidiecezji wygłosiła katechezę na temat Bożego miłosierdzia. Siostra Loby poprosiła o pomoc Josephinę. W dniu rekolekcji okazało się, że zakonnica nie może przyjechać. Josephina musiała ją zastąpić.

– Jezu, czy jesteś szalony? Dokąd mnie wysyłasz? – krzyknęła, gdy na nic się zdały wymówki, że nie może wystąpić, bo nigdy nie przemawiała publicznie.

A jednak wystąpiła

– Cała drżałam, gdy zaczęłam mówić: „Jesteście wszyscy księżmi i jesteście wszyscy mężczyznami. Pewnie się zastanawiacie, dlaczego kobieta stoi przed wami”. Był tam niewidomy ksiądz, Giorgio Panakas, który powiedział: „Jesteś tu, ponieważ Bóg cię tu przysłał”. To dodało mi odwagi. 

I to był początek apostolstwa Bożego miłosierdzia Josephiny Dalmoro. Świadectwo życia jest dla niej wstępem do głoszenia orędzia o Bogu bogatym w miłosierdzie. Najczęściej apostołuje w Indiach, ale także we Włoszech, gdzie mieszka, w USA, Australii, Niemczech, Hiszpanii. Kilkakrotnie była w Polsce. Na Światowym Kongresie Bożego Miłosierdzia w 2011 roku w Łagiewnikach mówiła o tym, jak Boże miłosierdzie dotknęło ją i uleczyło jej życie.

– To nie znaczy, że teraz już nie grzeszę, ale świadomość Bożego miłosierdzia daje odwagę, by podnieść się po każdym grzechu, spojrzeć w twarz Jezusa i powiedzieć: „Przepraszam, Panie, zgrzeszyłam. Przebacz mi” – słowa płyną szybciej i szybciej, z coraz większym zaangażowaniem. – Mówię ludziom na spotkaniach: „Nieważne, co zrobiliście w życiu. Nieważne, czy uprawiałeś prostytucję, czy jesteś narkomanem, nieważne, że wczoraj dokonałaś aborcji. Bóg wie, co zrobicie do końca waszego życia, więc nie bójcie się. Jeśli zgrzeszycie, idźcie i porozmawiajcie z Nim. Powiedzcie: »Panie, mam problem z seksem, narkotykami, mam problem, bo kradnę, kłamię... Proszę, wybacz mi«. I Bóg wybaczy. Ale nie powtarzaj grzechów. Jeśli popełniłeś grzech, a potem jeszcze dziesięć razy ten sam, ale spowiadasz się, Bóg ci pomoże. Pomoże odbudować twoją duchowość, twoją relację z Nim. Jeżeli więc przyszedłeś tu, ale masz wątpliwości, czy Bóg ci wybaczy i czy nadal cię kocha, to nie miej ich. Bóg przebaczy ci, ponieważ jest Miłosierdziem”.

Josephina uchyla drzwi do swojej niedużej sypialni. Na ścianie dostrzegam ołtarzyk – duży obraz Jezusa Miłosiernego, poniżej wizerunek św. Faustyny, kwiaty. Tu modli się, czyta Pismo Święte. – Bóg przez moje dawne życie przygotowywał mnie do tego, by iść przez świat i głosić Jego miłosierdzie. Dziś mogę mówić ludziom: „Jeśli Bóg zmienił moje życie, może zmienić wasze. To jest Boże miłosierdzie, doświadczyłam go”.