Odnowa Kościoła poprzez ubogich

gaudium.pl

publikacja 09.11.2016 05:00

Świadectwo Kiko Argüello o korzeniach, z jakich narodziła się Droga Neokatechumenalna. Fragment książki "Kerygmat. Z ubogimi w barakach" publikujemy za zgodą Wydawnictwa Archidiecezji Lubelskiej "Gaudium".

Odnowa Kościoła poprzez ubogich gaudium.pl Otoczenie grot i baraków, w których narodziła się Droga Neokatechumenalna (Palomeras Altas, Madryt). Fragment okładki książki.

  • Książkę można wygrać w naszym konkursie.

Należałem do grupy, z którą staraliśmy się pomagać prostytutkom, chłopcom sprzedającym się homoseksualistom itp. Miałem przyjaciela, który był pracownikiem socjalnym i pracował w barakach Palomeras. Powiedziałem mu: "Chciałbym zostawić wszystko i pójść żyć wśród ubogich". I on mi wskazał miejsce: dolinkę pełną grot, gdzie znajdowali się Cyganie, "żuleria, zwana w Hiszpanii quinquis: włóczędzy, kloszardzi, żebracy, stare prostytutki..., okropne miejsce. Powiedział mi: "Widzisz ten barak z brudnych desek? Mieszkała tam pewna rodzina, ale go zostawiła. Kopnij w drzwi i ładuj się do środka.

Odnowa Kościoła poprzez ubogich   www.gaudium.pl Kiko Argüello "Kerygmat z ubogimi w barakach" Poszedłem tam mieszkać – z gitarą i z Biblią. Na ziemi leżał materac. Pamiętam, że było okropnie zimno. Ten barak był schroniskiem dla psów i one mnie ogrzewały. Spałem z czterema lub pięcioma psami na sobie, inaczej umarłbym z zimna. Te psy wszędzie mi towarzyszyły! Gdzie się nie ruszyłem, szły za mną. To było niezwykłe, jak za mną chodziły!

Dawałem lekcje jako nauczyciel rysunku w szkole na peryferiach, bardzo daleko od baraków. Zawsze się spóźniałem z powodu chaosu w moim baraku. Pewnego razu sąsiad przyniósł mi jakiś piecyk, bo było pięć stopni mrozu. Sąsiedzi dopytywali się, kim jestem. Nosiłem brodę. Nie wiem, co sobie myśleli. Mój barak był blisko ścieżki, Cyganki chodziły nią, żeby nabierać wody ze źródła, które znajdowało się powyżej, między domkami Palomeras Altas. W baraku umieściłem krzyż. Kiedyś wszedł jakiś quinqui, zobaczył gitarę i zaczęliśmy rozmawiać. Powiedział mi: "Co mówi Chrystus na temat walki z wrogiem?

W takie środowisko zaprowadził mnie Chrystus, bo ja, szczerze mówiąc, nie poszedłbym tam nigdy. Nie byłem tam ani żeby uczyć, chociaż prawie wszyscy byli analfabetami, ani żeby prowadzić jakąś działalność socjalną. Absolutnie nie. Uważałem, że oni byli Jezusem Chrystusem, a ja biednym grzesznikiem, niegodnym, by tam żyć, w środku tego horroru cierpienia niewinnych, ofiar czyjegoś grzechu. Czułem się zatem niegodny, niegodny... Ale Pan mnie przymusił w tym otoczeniu do znalezienia pewnej syntezy katechetycznej, pewnego przepowiadania: bo oni chcieli, abym im mówił o Jezusie Chrystusie.

Temu quinqui na przykład odpowiedziałem, że Chrystus mówi, że trzeba kochać nieprzyjaciela. Był w poprawczaku, bo kradł. Uciekł, teraz miał żonę i kilkoro dzieci. Należał do jednego z klanów quinquis, którzy, tak jak Cyganie, mają swój kodeks, swoje prawo. W poprawczaku nauczył się czytać i pisać; był to dom prowadzony przez zakonników i kazali mu chodzić na mszę, odmawiać Różaniec, itd., miał więc jakieś religijne podstawy. Ponieważ umiał czytać, podarowałem mu Kwiatki św. Franciszka. Był hersztem klanu. Lektura św. Franciszka poruszyła go i zostaliśmy przyjaciółmi.

Był tak poruszony tym, co mu mówiłem o Jezusie Chrystusie, że chciał, abym nawrócił cały klan. Nalegał na to ciągle i mówił: "Chodź do mojego domu!, i ciągnął mnie ze sobą. Pamiętam, że kiedyś zaprowadził mnie do groty, całkiem ciemnej, pełnej Cyganów i quinquis. Nie było nic widać. Powiedział: "Mów im o Jezusie Chrystusie!. "Ja?. "Tak, mów o Jezusie Chrystusie!. "Ale ja nie umiem mówić o Jezusie Chrystusie! Co chcesz, żebym im powiedział? Katechezy z Cursillos?. Cyganie nie umieli ani czytać, ani pisać. Jeśli im się powie parę abstrakcyjnych słów, przestają słuchać, nie nadążają za tobą. Jak można mówić do Cyganów-analfabetów, którzy niczego nie wiedzą? Jak to możliwe? Ale on naciskał na mnie, żebym mówił. Pytałem sam siebie: "Jak przemówiliby Apostołowie? Jak przepowiadali Apostołowie?. Znajdowało się w tej jaskini wiele cygańskich kobiet, takich, co noszą długie kolorowe spódnice i proszą na ulicach o jałmużnę, sprzedają coś itp. Zacząłem mówić o Adamie i Ewie czy coś w tym rodzaju. Wstała jedna kobieta w głębi i mówi mi: "Pan to widział?. Była to matka tego przywódcy. On na to: "Cicho matka, spokój!. A ona dalej: "Widział pan umarłego, który wrócił z cmentarza? Ja wiem tylko jedno, że mój ojciec umarł i już więcej nie wrócił do domu. Jakaś "ręka" jest na niebie, ale ja nie wierzę ani w księży, ani w nikogo. Jeżeli pan widział umarłego, który wrócił z cmentarza, słucham dalej. Jeśli nie, koniec! Idziemy sobie!. I wszystkie kobiety wstały i zebranie się skończyło.

Ta kobieta dużo mnie nauczyła, bo w tamtej chwili zastanawiałem się, jak nauczaliby Apostołowie. Czytałem Pismo całymi dniami i znalazłem urywek w Dziejach, gdy namiestnik Festus mówi do króla Agryppy: "Mam tutaj bardzo interesującego więźnia, chciałbym, abyś go posłuchał. Opowiada o jakimś umarłym, który żyje, który zmarł, a teraz żyje (por. Dz 25,14-19). Z tego tekstu zrozumiałem, że ze wszystkich rozmów, jakie miał Festus z Pawłem, jedyna rzecz, którą ten poganin pojął, to ta, że Paweł mówi o jakimś zmarłym, który wrócił z cmentarza. Tamta kobieta powiedziała mi, że jedyna rzecz, o jakiej ona zgodziłaby się słuchać to właśnie to, czy ja widziałem powstałego z martwych, a więc coś, co by dowodziło, że po śmierci jest życie, co udowadniałoby to naprawdę. "Widziałeś powstałego z martwych? Jeśli nie, nie słucham cię, nie życzę sobie kazań.

Pan zaczął dawać nam pomału podstawy kerygmatu. W ten sposób zmusił nas do znalezienia wśród ubogich tego, co potem stało się katechezami takimi, jakie dzisiaj głosimy w parafiach.

***

Któregoś dnia zawołał mnie ten quinqui i powiedział: "Chodź, wyjdź na zewnątrz. Zwołałem wszystkich mężczyzn". Zobaczyłem siedzących na ziemi Cyganów. Mój barak, pamiętam, znajdował się na polu, które schodziło ku pustyni kastylijskiej i tam, na tym polu siedziało na ziemi, jak Indianie, ze trzydziestu Cyganów. "Dalej, mów im o Chrystusie, mów im o Bogu". "Ależ ja nie umiem mówić o Bogu. Co chcesz, żebym im powiedział". "No chodź, mów im tak, jak mówisz do mnie". Zatem pytam jednego Cygana o mocno ciemnej karnacji: "Wierzysz w Boga?". Odpowiada: "Tak". "O!, widziałeś Go?". "Nie". "To dlaczego wierzysz w Boga? Twój ojciec ci to powiedział?". "Nie". "Chodziłeś do szkoły?". "Nie, nigdy". "A więc dlaczego wierzysz w Boga? Widziałeś Go? Jakiego jest koloru? Niebieski? Jaki jest Bóg?". Siedział cicho. "Wierzysz w Boga. Dlaczego w Niego wierzysz?". I ten Cygan, jeden z tych, co jeżdżą wozem po wsiach i naprawiają rożne rzeczy – tak zarabiają na życie, ponieważ są nomadami – opowiada pewne zdarzenie. Mówi: "Jechałem raz wozem, byłem wtedy żonaty i miałem dziecko. Zatrzymałem wóz i szukałem miejsca, żeby coś zjeść i odpocząć. Usiadłem pod drzewem. W tym momencie niebo się zachmurzyło i niespodziewanie piorun uderzył w wóz. Byłem wtedy z moją żoną. Siedzieliśmy obok. Piorun uderzył w wóz i zapalił go. A w środku był mój syn!". Cyganie wierzą, że w niebie jest jakaś potężna ręka. On wtedy rzucił się na kolana i powiedział do Boga: "O Boże, ratuj moje dziecko! Jeśli uratujesz moje dziecko, obiecuję, że całe moje życie będzie dla Ciebie!". Tak się najpierw pomodlił, a potem pobiegł do wozu, który stał już w płomieniach. Dziecko było żywe, zdrowe i śmiało się. W tamtej chwili miał takie boskie oświecające doświadczenie. Uzyskał pewność: "Bóg jest. Nawet jeśli ktoś zechce mnie przekonać, że Boga nie ma, ja wiem, że Bóg istnieje".

Ten człowiek opowiedział zdarzenie, w którym zobaczył Bożą obecność. Biblia opowiada o wydarzeniach, faktach, w których interweniuje Bóg: wybiera jeden lud i poprzez swoje interwencje objawia się. Dlatego jedna z katechez, jakie robimy w parafiach, zaczyna się od pytań: "Wierzysz w Boga? Dlaczego wierzysz w Boga? Masz jakieś wydarzenie w swojej historii, w którym Bóg interweniował albo znasz te sprawy tylko ze słyszenia? Opowiedz o jakimś wydarzeniu w twojej historii". Tę katechezę wymyślili Cyganie, biedacy.

Jan XXIII powiedział przed Soborem, że odnowa Kościoła przyjdzie poprzez ubogich. I oto mogę powiedzieć, że na Drodze to się wypełniło.

Ten quinqui, przywódca swego klanu, przyszedł pewnego dnia na rozmowę ze mną, bo pokłócił się z hersztem innego klanu. Te klany zawsze wojują między sobą, jedno plemię przeciw drugiemu. W jednej z tych kłótni rozbił głowę matce herszta tego innego klanu i trzeba było jej założyć dwadzieścia szwów. U quinquis, i u innych Cyganów obowiązuje "prawo odwetu": jeśli mnie uderzysz i trzeba mi było założyć dwadzieścia szwów, wtedy i ja muszę rozbić głowę tobie, żeby ci założyli dwadzieścia szwów: takie jest między nimi prawo.

Ci dwaj przywódcy klanów zdecydowali się rozwiązać sprawę za pomocą walki między sobą. Zbliżał się dzień, kiedy mieli się zmierzyć. Wyzwali się do walki na kije. Cyganie noszą jako broń grube kije z żelaznym okuciem na końcu. Gdy cię uderzą, zabiją cię. Jeśli cię uderzą w głowę, rozwalą ci ją. Miał to być pojedynek na śmierć i życie. Ten quinqui przyszedł do mnie na rozmowę. Mówiłem mu: "Nie idź!". Ale on twierdził, że musi iść. Przeczytałem mu Kazanie na Górze, które mówi: "Nie opierajcie się złu" (por. Mt 5,39). A on: "Jak to? Jeśli nie będę opierał się złu, ten drugi mnie zabije!". "Dobrze, zróbmy tak: idź, ale bez broni i powiedz mu: Uderz mnie, jeśli chcesz". "Ależ, Kiko...!". "Wierzysz w Ewangelię?", mówiłem temu quinqui. A on: "Tak. Co mam robić?". "Idź bez broni, tylko tak ocalisz swoje życie. Ja tymczasem będę się modlił". To jest fakt historyczny!

Nie chciał mi podać miejsca walki, żebym tam nie poszedł. Powiedziałem mu tylko, że w tym czasie będę odmawiał różaniec. Zacząłem się modlić z rozkrzyżowanymi ramionami, myśląc: "Gdzie oni mogą być? Może już nie żyje". I kiedy się modliłem, słyszę hałas motocykla i widzę, jak nadjeżdżają na nim obaj: "Dobra, do zobaczenia!" i obejmują się. Co za cud! Co się stało?". A on mi mówi: "Wiesz, Kiko, nie dotrzymałem słowa". I opowiada, jak się stawił w barze – peryferie Madrytu były wtedy trochę jak Dziki Zachód – gdzie umówili spotkanie. Wszedł bez broni. Zostawił ją na zewnątrz, schowaną... Ten drugi, także pełen strachu, widząc, że się stawił bez kija, zaczął rozmawiać i na koniec zdecydowali rozstrzygnąć spor za pomocą pieniędzy: "Jeśli mi dasz tyle a tyle pieniędzy, zamykamy sprawę". Zapłacił i pozostali przyjaciółmi. Potem poszliśmy razem zabrać broń z miejsca, gdzie ją ukrył.

TAGI: