Odwaga do (za) bardzo ludzkiego kościoła

gaudium.pl

publikacja 28.10.2016 04:00

Cierpienie z powodu Kościoła jest jedną z najbardziej kreatywnych sił, jakie można sobie w ogóle wyobrazić, aby jutro Kościół zakwitł. Fragment książki kard. Kurta Kocha "Kościele dokąd zmierzasz" publikujemy za zgodą Wydawnictwa Archidiecezji Lubelskiej Gaudium.

Odwaga do (za) bardzo ludzkiego kościoła Jakub Szymczuk /Foto Gość Cierpienie z powodu Kościoła jest jedną z najbardziej kreatywnych sił, jakie można sobie w ogóle wyobrazić, aby jutro Kościół zakwitł.

Odwaga do (za) bardzo ludzkiego kościoła   www.gaudium.pl kard. Kurt Koch: "Kościele dokąd zmierzasz?" Bardzo stara legenda opowiada o tym, jak Szatan chciał przechytrzyć Jezusa, sugerując mu, że nie powinien umierać na krzyżu, bo „Kościół potrzebuje cię na ziemi” i z jeszcze większą mocą rozsiewał wątpliwości: „Któż będzie głosił kazania, uzdrawiał i przewodził wspólnocie, jeśli ciebie zabraknie na ziemi?”. Jezus odpowiedział na te pokusy takimi słowy: „Wybrałem już do tego zadania mężczyzny i kobiety”. Diabeł nie dawał jednak za wygraną i odpowiedział: „Ale przecież twoi uczniowie i uczennice nie poradzą sobie z tym wszystkim!”. „Nie – odpowiedział Jezus – ale znajdą innych, którzy im pomogą, a ci znajdą znów innych”. Ale diabeł dalej nie dawał za wygraną: „A jeśli tego nie uczynią, jeśli stracą do tego ochotę i zaczną się między sobą sprzeczać? Czy zatem twój plan użycia ludzi, nie jest zbyt ryzykowny? Jezus odpowiedział mu ostatecznie: „Mój plan jest nawet bardzo ryzykowny. Ale nawet gdyby Kościołowi mogłoby się nie powieść, ja nie mam żadnego innego planu”.

Zaiste, Jezus nie ma żadnego innego planu względem Kościoła. On chce przekazać dalsze prowadzenie swojej misji w ręce ludzi i w ten sposób w ręce Kościoła. Tak bardzo ufa ludziom, że powierza im nawet swoją własną misję. Jednak dzisiaj wielu chrześcijan zdaje się pozwalać sobie na ten luksus, żeby być bardziej „pobożnym” niż sam Jezus. Dlatego nie chcą się zadowolić jedynie ludzkim Kościołem, a jeszcze mniej radzą sobie z tym za bardzo ludzkim Kościołem. Tęsknią oni dlatego wiele bardziej za doskonałym i dlatego niejako boskim Kościołem. Ta tęsknota zafascynowała teologów takich jak Eugen Drewermann, który w wciąż nowych próbach domagał się innego Kościoła, Kościoła, któremu „z oczu patrzy świętość, mądrość i miłość”. Takie stanowisko Drewermanna słusznie analizuje monachijski psychoanalityk Albert Görres, uznając je za niebezpieczną iluzję, ponieważ chrześcijanie wcale nie potrzebują promieniującego Kościoła, lecz mogą postrzegać blask świętości nawet przez „zabrudzoną czarną sadzą szybę”. Dlatego Görres formułuje w swojej wcześniejszej polemice z Drewermannem główny zarzut wobec niego, który również dzisiaj nie stracił na znaczeniu: „Kościół jest jak słońce, dla wszystkich. Dla sprawiedliwych i niesprawiedliwych, dla sympatycznych i niesympatycznych, dla głupich i mądrych, zarówno dla sentymentalnych jak i dla chłodnych, dla neurotyków, psychopatów, odmieńców, dla obłudników i takich jak Natanael, »w którym nie ma podstępu« (J 1,47), dla tchórzy i bohaterów, dla wielkodusznych i małostkowych. Dla przymuszających legalistów, histerycznie opuszczonych, infantylnych, uzależnionych i perwersyjnych. Również dla biurokratów bez serca i bez głowy, dla fanatyków, jak również dla mniejszości zdrowych, ułożonych, dojrzałych, duchowo i intelektualnie utalentowanych odznaczających się zdolną do miłości naturą. Ta długa lista jest konieczna, by wyjaśnić czego właściwie można oczekiwać od Kościoła, który jest zwołany z ludzi wszelakiego sortu bez względu na osoby, zwołany bez selekcji z uliczek i opłotków i którego personel kierowniczy pochodzi z tego kolorowego zbioru. Czego można oczekiwać od takiego Kościoła, jeśli nie ciągle cudów oczarowania, których nikt nam nie obiecywał. Święci, oświeceni i świecący są nam obiecani. Kto ich szuka może ich znaleźć, kto ich nie szuka, nie odkryje ich ani razu, choć chodzą latami obok niego, ponieważ być może nie chce, albo nie umie ich dostrzec”.

Do tego zdecydowanego wystąpienia przeciwko doskonałemu i za ludzkim Kościołem chciałoby się tylko dopowiedzieć: Bogu dzięki! i to w dosłownym tego słowa znaczeniu. Ponieważ sam Bóg nie chce boskiego Kościoła, lecz ludzki i liczy się też najwyraźniej z tym, że wspólnota chrześcijan prezentuje się wciąż jako być może zbyt ludzki Kościół. W historii Kościoła jest prawie namacalne rękami, jak bardzo Bóg sam zawierzył ludziom swoją misję w tym świecie, że nawet kryje się w tym bez wątpienia jeden z najbardziej przekonujących dowodów na istnienie Boga.

W tym sensie w każdym razie zwykł ciągle podkreślać zmarły już kardynał Kolonii Joseph Höffner: „Kościół musi być czymś nieskończenie więcej niż tylko ludzką wielkością, ponieważ wtedy my, biskupi i kardynałowie już dawno zagospodarowalibyśmy go na śmierć”. Nie może to oczywiście być pomyślane jako jakieś tanie umniejszanie Kościoła. Spojrzenie w historię Kościoła umożliwia bowiem raczej nie tylko uwalniającą relatywizację obecnego kryzysu Kościoła, ale – jak zauważa były biskup Rottenburga kardynał Walter Kasper – do chrześcijańskiej odwagi tego ludzkiego i dlatego czasami może nawet za bardzo ludzkiego Kościoła należy również wyznanie swojej własnej grzeszności: „Bez wątpienia nie wszystko, czym jest Kościół w swojej empirycznej postaci, jest wyrazem Ewangelii. W Kościele jest też wiele tego, co niechrześcijańskie a nawet antychrześcijańskie, co nie jest świadectwem za Ewangelią lecz nawet antyświadectwem” . Należy zrozumieć, że ludzki i dlatego również za bardzo ludzki Kościół prowokuje u swoich członków cierpienie: „cierpienie z powodu Kościoła”. Ale takie właśnie cierpienie nie zawsze musi i nie koniecznie musi paraliżować, wręcz przeciwnie może być bardzo produktywne, jak to słusznie zauważa Paul Michael Zulehner: „Cierpienie z powodu Kościoła jest jedną z najbardziej kreatywnych sił, jakie można sobie w ogóle wyobrazić, aby jutro Kościół zakwitł. Cierpienie z powodu Kościoła jest dlatego kreatywne, ponieważ dzięki temu wizje w ludziach zyskują nową siłę”.

Czyż nie mogłoby tak być, że obecna z pewnością nie łatwa sytuacja Kościoła katolickiego, mogłaby stać się bólami porodowymi nowego Kościoła, który oczywiście mógłby się narodzić tylko ze starego? W tym kontekście przychodzi na myśl, aby przypomnieć sobie historię Sary i Abrahama (historię starej i bezpłodnej kobiety, która mimo tego oczekuje na nowe życie i otrzymuje je w osobie Izaaka; zob. Rdz 18) i odnieść ją do współczesnego Kościoła. Wtedy w każdym razie można sobie wyobrazić, że dzisiaj jest koniecznie potrzebne swoiste kościelne położnictwo i że taka eklezjalna gimnastyka ciążowa powinna być uprawiana przez wszystkich chrześcijan. Decydujące znaczenie będzie w tym miała praktyka owego eklezjalnego USG, które pozwala ujawnić właściwości Kościoła jutra, które jednak genetycznie są już zapodane: „ze starego Kościoła Sary wyjdzie postać Izaaka i obydwie postacie będą miały za wspólne, że jak dobre drzewo mają korzenie głęboko zapuszczone w Bogu, w misterium Boga są jak u siebie w domu i w ten sposób zasługują na to, by zostać nazwanymi i to słusznie mistycznym Kościołem. Wszędzie tam, gdzie ta mistyka jest mocna, „drzewo” Kościoła może przynieść owoce. Między ludźmi może się pojawić nowa forma bycia ze sobą i dla siebie. W kręgu prawdziwej mistyki wzrasta koinonia i diakonia. Wszędzie, gdzie ludzie zamieszkują tajemnicę Boga, stają się córkami i synami Boga, co czyni ich między sobą siostrami i braćmi”.

Kościół, dokąd on zmierza? Kościół idzie w każdym razie dobrą drogą ku swojej przyszłości, jeśli zakorzenia się mistycznie w Bogu, jeśli w kręgu tej mistyki wzrasta braterstwo i jeśli będzie owocny w niezamierzonej diakonii na rzecz życia ludzi i całego stworzenia. Wtedy właśnie ludzkiemu i również czasami nawet za bardzo ludzkiemu Kościołowi jest obiecana dobra przyszłość, której jutrzenka może wzejść już dzisiaj, pod warunkiem, że chrześcijanie i chrześcijanki będą mieli wystarczającą wiarę, aby ją dostrzec i uznać za prawdę.