Dla uśmiechu dziecka

Joanna Bątkiewicz-Brożek

publikacja 04.11.2016 04:00

Mają po kilka lat. Bose, w podartych ubraniach, przeszukują śmietniki. Wyławiają, co się da, by sprzedać. I walczą ze szczurami o jedzenie.

Dla uśmiechu dziecka Zasoby internetu

„Kiedy coś takiego zobaczysz, nie możesz wrócić do domu i żyć spokojnie” – mówił Christian des Pallières. Razem z żoną Marie-France uratował w Kambodży ponad 10 tys. małych śmieciarzy.

24 września francuskie i kambodżańskie media obiegła wieść o śmierci Christiana des Pallières a. „Odszedł anioł z Phnom Penh” – pisał „Le Figaro”. „Nasz Papi już w niebie” – napisały dzieci, tzw. gałganiarze, z przedmieść stolicy Kambodży. Miasto musiało stanąć, kiedy wieziono otwartą trumnę z obsypanym kwiatami ciałem Christiana. Francuza żegnały nawet władze Kambodży.

Jego życie to jedna z tych historii, które pozostawiają człowieka bez słów. On i ona, Christian i Marie-France, byli tzw. kultowym małżeństwem we Francji. Objechali dwukrotnie kulę ziemską z przyczepą kampingową i czwórką dzieci. W czasie jednej z wypraw, w Afganistanie, adoptowali piąte dziecko. Ich dziennik z podróży pt. „Quatre enfant et un rêve” (Czwórka dzieci i marzenie) sprzedał się nad Sekwaną w 300 tys. egzemplarzy. „Sympatyczni szaleńcy, którzy zmienią twoje życie” – pisano o małżeństwie des Pallières.

Jedyną motywacją ich półtorarocznej tułaczki po krajach Azji, Afryki i Ameryki było „zacieśnianie więzi rodzinnych”, „pokazanie dzieciom, że istnieje coś więcej niż ich wygodny paryski zakątek” oraz „danie świadectwa o Chrystusie innym rodzinom świata”. Małżonkowie zostawili dobrą pracę (on był dyrektorem znanego przedsiębiorstwa), sprzedali dom i wyruszyli w drogę. Nie przeczuwali, że za kilkanaście lat wyruszą znowu. By wyciągnąć z piekła na ziemi aż 10 tys. dzieci! I że na wysypisku śmieci, na drugim krańcu świata, zbudują miasto nadziei.

A wszystko zaczęło się od kilku słów, powiedzianych prosto z serca Bogu.

To się nigdy nie skończy

– Był wiosenny wieczór 1995 roku. Następnego dnia miałem iść na emeryturę, choć jako szefowi IBM w Paryżu zaproponowano mi dalszą fantastycznie płatną pracę – opowiadał Christian. – Uklękliśmy z Marie i powiedzieliśmy Bogu: „Jesteśmy do Twojej dyspozycji”. Rankiem następnego dnia w ich domu zadzwonił telefon. „Hallo, Christian, potrzebujemy wsparcia w misji humanitarnej w Phnom Penh w Kambodży. Trzeba poobserwować, porobić notatki. Pojedziecie?” Pojechali.

Christian relacjonował tę opowieść dziesiątki razy: – Wywieźli nas za miasto, na Stung Meanchey, mniej więcej o piątej rano – wtedy jeszcze upał nie daje się we znaki. Rozmawialiśmy z ludźmi ze szmacianych baraków. Nagle poczułem, jak ktoś chwyta mnie za rękę. „Pokażę ci, gdzie pracujemy” – powiedziała mała czarnooka dziewczynka. Z początku nieufnie, ale poszedłem za nią. Na wzgórzu wyłoniło się przed nami morze śmieci. Aż po horyzont, ciemne, grząskie i cuchnące wysypiska. A w nich, jak mrówki, dzieci. Brudne, bose, przeszukiwały sterty zgniłych odpadków jedzenia, zbierały puszki, plastiki. „Niektóre da się sprzedać. Będzie za to pół dolara, rodzice kupią ryż i zjedzą” – tłumaczyła mi dziewczynka. „Najgorsze zaczyna się po 9 rano – podszedł do mnie jakiś chłopczyk. – Wtedy słońce pali. Tu nie ma czego się napić, ani gdzie schować. To jest nasze życie. Nigdy się nie skończy”. Podbiegła do mnie żona. Z trudem łapaliśmy powietrze – wszędzie unosił się nieznośny fetor.

Małżonkowie byli wstrząśnięci widokiem: cztero-, pięcio- i najwyżej ośmiolatki walczą ze szczurami o coś świeżego. Łapczywie wkładają zdobycze do buzi. Christian: – Staliśmy jak sparaliżowani. Dzieci były wszędzie. Dziesiątki, setki małych dzieci. Spojrzeliśmy na siebie – coś trzeba zrobić. Już, teraz!

Marie-France i Christian wyławiają ze śmietniska kilkoro dzieci. Zabierają do hotelu, myją, karmią. Następnego dnia wykupują w pobliskich sklepach ryż, gotują jarzyny. – Zanieśliśmy to na wysypisko. Ale nie wystarczyło.

Christian chwyta więc za słuchawkę, obdzwania przyjaciół. Potrzeba rąk do pracy i pieniędzy. Mobilizacja jest tak wielka, że po roku des Pallièresowie mogą już nakarmić i ubrać 120 gałganiarzy, budują pierwszą szkołę. Wydają też posiłki na ulicy. Szybko powstaje fundacja „Pour un sourire d enfant” (Dla uśmiechu dziecka), pierwsze chyba miejsce w Kambodży, gdzie po latach dramatu, jakim żył ten kraj, kwitnie nadzieja.

Piekło Kambodży

– Mieliśmy po 60 lat, ale siła rażenia tego, co zobaczyliśmy, była tak wielka, że nie dało się ot tak wrócić do domu i żyć swoim spokojnym wygodnym życiem w Paryżu. To było niemożliwe – mówił Christian. Z żoną dotąd angażowali się w różnych ruchach, a to we Wspólnocie Błogosławieństw, a to w Chemin Neuf. Mieli solidny kręgosłup moralny. – Zobaczyliśmy, jaki efekt miała nasza modlitwa. Bo w Kambodży Bóg postawił przed nami wyzwanie: w kraju buddyzmu dać świadectwo o Chrystusie i przywrócić dzieciom uśmiech – mówił Christian. I to wszystko na ziemi, gdzie jeszcze niedawno strumieniami lała się krew.

Kontekst historyczny jest tu bardzo ważny, by zobaczyć, na jakich zgliszczach udało się francuskim katolikom odbudować nadzieję. W latach 70. XX wieku rządy w Kambodży przejął komunistyczny reżim Czerwonych Khmerów. Ich polityka terroru zaczęła się od masowego zamykania szkół, szpitali, banków (zlikwidowali pieniądze), wprowadzili zakaz kultu religijnego. Pierwszy budynek, który Khmerzy zrównali z ziemią, to był kościół katolicki – wybudowana w XIX w. na wzór katedry w Reims katedra w Phnom Penh. Zaorali też cmentarz i posadzili w jego miejscu plantację bananów. Mordowali księży, zakonnice, misjonarzy. Mieszkańców miast Khmerzy wywozili rzekomo na wieś, a trafiali oni do obozów pracy. Tym, którzy mieli czyste i zadbane dłonie, ucinano je. Na tzw. polach śmierci podrzynano gardła wszystkim, którzy nosili okulary.

Utopijna i rasistowska wizja świata Khmerów – państwo mogli tworzyć jedynie robotnicy, ludzie bez wykształcenia – skończyła się ludobójstwem. Khmerowie wymordowali prawie 30 proc. ludności kraju. Szacuje się, że w latach 1975–1979 reżim Pol Pota (dyktator kambodżański jest porównywany do Stalina, który zaraz po Tito był jego idolem) zamordował od 1,7 do 3,3 mln osób z 10-milionowego wtedy narodu.

O tej zbrodni świat długo nic nie wiedział (Khmerzy zamknęli wjazd do kraju dla zagranicznych gości. Utrzymywali dyplomatyczne kontakty jedynie z Chinami i swoim sąsiadem – Tajlandią). Dopiero kiedy w latach 80. na antenie Radia Watykańskiego ks. François Ponchaud opowiedział o działaniach Pol Pota, apelując o szybkie osądzenie go, sprawą zainteresował się Watykan i ruszył lawinę międzynarodową. Francuski kapłan już w 1978 r. pisał listy w tej sprawie do Amnesty International. Nie było żadnej reakcji. Zbrodnię Czerwonych Khmerów osądzono dopiero na początku XXI wieku, a dyktatorzy zostali skazani na dożywotnie więzienie. Ale Kambodża odczuwa skutki ich demonicznej władzy do dziś.

– To jest widoczne gołym okiem – nędza, intelektualne ubóstwo, analfabetyzm. Dramatem Kambodży jest fakt, że na 15 mln mieszkańców dzisiaj połowa to dzieci około 7. roku życia – mówił Christian des Pallières. Te dzieci muszą pracować, a niejednokrotnie utrzymać rodzinę. Wiele z nich pada ofiarą prostytucji. Bogaci, wynaturzeni turyści z Zachodu nieraz wykorzystują tu seksualnie nieletnie dzieci, sowicie płacąc im za „usługi”. Rodzice zmuszają je więc do pracy przemocą.

Des Pallièresowie: – Odkryliśmy też, że dzieci są bite w domach. Traktowane jak przedmioty, niewolnicy. Przemoc jest tam wpisana w naród. To jest pokłosie wojny domowej. To trzeba zobaczyć: małe rączki wyszukujące puszki, plastiki, żeby dostać za nie kilka centów na ryż dla rodziców! A same wyjadały zgniłe resztki ze śmietniska. Mieliśmy wrażenie, że stoimy w przedsionku piekła.

Christian i Marie-France każdy dzień zaczynają od wycieczki na wysypiska śmieci. Nie tylko żeby karmić, ale zachęcać małych śmieciarzy do nauki. Wielu rodziców nie zgadza się na edukację dzieci, bo tracą źródło utrzymania. – Gdy coś powierzaliśmy Bogu, rozplątywały się węzły, mijały trudności. Pamiętam dobrze jedną datę: 28 października 1997 r. – opowiadał Christian. Z Marie-France patrzą na morze dzieci. Tym razem nie na wysypisku śmieci, a na placu przed szkołą, którą właśnie postawili. Przed nimi 350 maluchów w biało-granatowych mundurkach. Uśmiechają się do swoich przybranych europejskich rodziców. „Papi” i „Mamie” ocierają łzy szczęścia – udało się! Prasa pisze: „Postawili pierwszy kamień do rekonstrukcji zrujnowanej Kambodży”.

Jezus nie bił

Christian: – Pamiętam pierwszy wspólny posiłek z tymi dziećmi w nowej stołówce. Siedziały przy długich drewnianych stołach wpatrzone w małe talerzyki. Na każdym leżał kawałek ryby. Zanim zaczęły jeść, długo je oglądały. Dziwiły się, że każde ma cały kawałek tylko dla siebie!

Pallièresowie musieli zmierzyć się nie tylko z głodem i analfabetyzmem gałganiarzy. Christian: – Najgorszy przeciwnik to była przemoc. Rodzice tych dzieci doznali jej w swoim dzieciństwie, żyli w strachu i napięciu i tylko tak potrafili funkcjonować. Dzieci, które ze szkoły wracały na noc do domu, następnego dnia przychodziły nie tylko głodne i brudne, ale pobite. Nie byłem w stanie tego znieść.

Potrzebna była praca psychologów i pedagogów. Ale nie oni odnosili najlepsze skutki – Dzieci przychodziły z pytaniem, czemu ich nie bijemy. Mówiłem, że Jezus Chrystus, w którego wierzę, nie bił dzieci. I że je kocha, tak jak mnie. A one pytały, czy mogą Go też poznać. Przyjmowały Go pełnym sercem! – opowiadał Christian w jednym z wywiadów. – Sami nie wiedzieliśmy, jak się to wszystko dzieje. Prowadził nas Bóg. Już w pierwszym dniu otwarliśmy to zdanie w Piśmie Świętym: „Z pyłu podnosi biedaka, z barłogu dźwiga nędzarza” (1 Sm 2,8 – po francusku jest tu mowa o „śmietnisku”).

Dziś „Pour un sourir d enfant” to gigantyczna fundacja (ma swoje filie np. w Libanie, biura we Francji). Utrzymuje się w 92 proc. z datków prywatnych osób, przyjaciół i rodziny des Pallières ów. Każdego dnia, od 20 lat, wydają ponad 9 tys. posiłków (np. ok. 14 ton ryżu tygodniowo) i pomagają 1,5 tys. rodzin. W ośrodku pracuje ponad 300 wolontariuszy i kilka tysięcy wykwalifikowanych osób. W 2011 r. władze Kambodży zarejestrowały szkoły, gdzie dzięki francuskim małżonkom byli gałganiarze mogą przygotować się do 28 zawodów.

4 października Christian des Pallières miał być z żoną na światowej premierze filmu o ich małżeństwie i fundacji. Zamiast niego Marie-France będą towarzyszyć dzieci. Te rodzone – każde z nich działa dla innych – jak rodzice – w różnych zakątkach świata. Caroline, najstarsza córka, pracuje z upośledzonymi intelektualnie w l Arche we Francji, Isabelle z mężem założyli filię organizacji Jeane a Vaniera w Austrii. Eric jest obserwatorem organizacji humanitarnych w Bośni, a Bertrand pomaga w Londynie. Na premierze będą też gałganiarze, którym Christian z Marie-France podarowali nadzieję, zwrócili życie i uśmiech.

TAGI: