Baw się dobrze

Marcin Jakimowicz

publikacja 03.11.2016 04:00

– Dzieciak skoczył z dziesiątego piętra. Kumple poszli na jego pogrzeb, a potem znów ruszyli na imprezę. Pomyślałem: „To chore. Nie chcę tak skończyć” - opowiada „Bęsiu”, raper, który dotarł do 250 tys. młodych ludzi.

Łukasz Bęś „Bęsiu” – jeden z najlepszych raperów rodzimej sceny chrześcijańskiej.  Ojciec dwojga dzieci,  mieszka w Warszawie. jakub szymczuk /foto gość Łukasz Bęś „Bęsiu” – jeden z najlepszych raperów rodzimej sceny chrześcijańskiej. Ojciec dwojga dzieci, mieszka w Warszawie.

Melanż za melanżem. Impreza za imprezą. I tak dzień w dzień. Zacząłem wcześnie. Jako trzynastolatek. Zostałem przyjęty przez ekipę z otwartymi ramionami – miałem starszego brata. Moi rówieśnicy bali się jeszcze imprezować, ja szedłem na całego. Pamiętam pierwszą imprezę. Podeszli kumple brata i rzucili krótkie: „Ooo, młody Bęś! Choć z nami na melanż!”. Wszedłem i zamurowało mnie. Było wszystko. Usłyszałem: „Nie przejmuj się pijanymi ludźmi na ziemi, bierz, co chcesz”. Upiłem się pierwszy raz w życiu „na grubo”. Coraz częściej wracałem do domu pijany. Jak reagowała mama? Bała się o mnie. Płakała. Wiele razy słyszałem: „Łukasz, niszczysz swoje życie, zdrowie”. Bawiło mnie to. Bóg był dla mnie jedną wielką abstrakcją. Mama, która wcześniej radykalnie się nawróciła, nieustannie o Nim opowiadała, ale dla mnie były to puste słowa: nie doświadczałem Jego miłości. Nie chciałem mieć z Kościołem nic wspólnego.

Ogarnij się!

Byłem zbuntowanym dzieciakiem. Łatwo wszedłem w środowisko. Poznałem dilerów. Wszystko było na stole. Powiedzieli: „Weź, co chcesz, baw się dobrze”. Usłyszałem: „My cię będziemy bronić”. Ooo, to zrobiło na mnie wrażenie. Moi kumple z klasy mogą się zawijać! Mam ochronę, plecy, nikt mi nie podskoczy. Towar leżał na tacy.

Poznałem najważniejsze osoby na dzielnicy, w Jeleniej Górze. W głośnikach non stop leciał hip-hop, zacząłem jeździć na koncerty. Frajda na maksa. Pomyślałem: „A dlaczego nie spróbować czegoś kolejnego?”. Zacząłem uzależniać się od amfetaminy, kokainy. Kumple byli hojni, mieli gest. Często nie musiałem płacić. Jak znasz dilerów, pożyjesz przy nich na maksa. Zacząłem olewać szkołę. Czasami szedłem, czasami nie. Kumple brata już pracowali, więc nie przejmowali się moimi szkolnymi nieobecnościami. Kiedyś jeden z dilerów nie mógł sprzedawać towaru i wysłał z nim mnie. Po trzech godzinach dorwał mnie wtedy mój brat i ostro objechał: „Ogarnij się, gówniarzu!”. Czuł, że wchodzę na bardzo niebezpieczny teren.

Mama cały czas się modliła. Widziałem, że ona naprawdę wierzy. Walczyła o mnie. Nawróciła się tak naprawdę po uzdrowieniu babci. Lekarze dawali jej kilka miesięcy życia, mama za namową znajomych pojechała do Medjugorja. Gdy wróciła, babcia została uzdrowiona i żyła jeszcze osiem lat. Mama nigdy nie była letnia. Zaczęła chodzić na spotkania Odnowy w Duchu Świętym. Nieustannie opowiadała o Bogu. Chciała mnie przekonać, że idę złą drogą, ale byłem bardzo oporny. Jej gadanie tylko utwierdzało mnie w buncie.

Upadek

Pierwsze pęknięcie? Trzęsienie ziemi? Sygnał, że coś jest nie tak? Zawinęli mojego kumpla, dilera. Aresztowali go na ulicy. Ktoś do mnie zadzwonił, że zniknął, ale mam się nie martwić. Jak to zniknął? zdziwiłem się. Pojechałem pod Wrocław na imprezę. Siedziałem na melanżu i zadzwonili kumple z Jeleniej Góry. Na ich imprezę przyszedł małolat, dwunastolatek. Nie znali go. Na „nieświadomce” dali mu „kwasa” i spadł z dziesiątego piętra. Zginął na miejscu.

Coś we mnie pękło. Dzieciak skoczył z dziesiątego piętra, a kumple poszli na jego pogrzeb i potem znów ruszyli na imprezę.

Gdy zbliżała się moja osiemnastka, mama załatwiła po cichu wyjazd do Medjugorja. Powiedziała mi, że jedziemy do Chorwacji. Ale jazda! Adriatyk, plaża, wodospady. Biorę to. Wiedziałem, że zahaczymy o Medjugorje, ale nie przejmowałem się tym. Wakacje to wakacje. W autobusie siedziały babcie. „Synku, może Różaniec?” usłyszałem. Jaki Różaniec? Jadę wylegiwać się na piaseczku!

Wysiadłem w Medjugorju zły. Nie chciałem się modlić, wkurzał mnie program. Trwał Festiwal Młodych. Przedostatniego dnia poszedłem na adorację. Czułem się źle, widząc tłum młodych, którzy wielbili Boga, tańczyli, wznosili ręce (mnóstwo ludzi w moim wieku, sporo pięknych dziewczyn, jakich nie było na dzielnicy!). Wiedziałem, że nie udawali, ale nie mogłem włączyć się w ten rytm. Miałem jakąś blokadę i źle się z tym czułem. W pewnym momencie zacząłem wołać: „Boże, jeśli istniejesz, udowodnij mi to!”. Padłem na kolana. Z oczu strumieniami popłynęły mi łzy, nie mogłem tego opanować. Czułem, że kamień spada mi z serca. Moja mama zaczęła się cieszyć, że wreszcie coś „zadziałało”. (śmiech)

Hamuj już!

Poszedłem do spowiedzi. Wszędzie gigantyczne kolejki. „Trudno, nie załapię się” – pomyślałem. I wtedy tuż przede mną usiadł ksiądz. Podszedłem. „Witam cię serdecznie” – zaczął. Co za gość? Przecież się nie znamy Byłem zdenerwowany. Powiedziałem pierwszy, drugi, trzeci grzech, a on milczał. O co chodzi? Nie będę się więcej produkował. I nagle mi przerwał: „No dobra, hamuj już”. Zatkało mnie. Nikt tak do mnie w konfesjonale jeszcze nie mówił. „Po co we mnie strzelasz grzechami? Opowiedz mi o twoim życiu, bo wnioskuję, że jest ciekawe”. „Nikomu nie opowiadam o swoim życiu” – odparowałem. A on na to: „Nie przejmuj się, dajesz Ja ci opowiem o sobie”. I zaczęliśmy rozmawiać. Ta spowiedź trwała półtorej godziny! Usłyszałem: „Ja odpuszczam tobie grzechy w imię Ojca ” i poczułem się nowo narodzony. Patrzyłem na 60 tys. ludzi na festiwalu i czułem, że nie ma we mnie żadnego balastu, ciężaru. Chciało mi się nawet śpiewać piosenkę, która pulsowała w głośnikach. I wtedy przyszła refleksja: „Stary, ale będzie na dzielnicy beka, jak zobaczą, że »Bęsiu« się nawrócił. Co powiesz swoim kumplom: Jezus? Alleluja?”.

To co? Już ci przeszło?

Przyszedł lęk. Naprawdę się wystraszyłem. Za drugim razem pewien ksiądz w czasie konferencji rzucił: „Słuchaj, ile będziesz żył? Piętnaście lat? Trzydzieści? Pięćdziesiąt? I co potem? A Jezus daje ci wieczność. Tam nie ma limitu lat”. Uderzyło mnie to. Jest coś więcej. Nie ma końca. I wtedy, myślę, otrzymałem łaskę wiary. Boże, ja tak chcę!

Wróciłem do Polski, do Jeleniej Góry. Minąłem się na ulicy z kumplami. „»Bęsiu«, dawaj na melanż”. „Dobra, jakoś się zdzwonimy”. Wróciłem do domu. Zadzwonił kumpel: „Wbijaj na bibę!”. „Nie wiem ” zacząłem się wykręcać. I wtedy on do mnie przyszedł. „Co się dzieje”? – zdziwił się. „Wszystko jest. Od A do Z. Jest więcej wódki, niż mają w spożywczym, więcej prochów niż na cmentarzu”. „Nie idę. Idę na 17 do kościoła”. „Po co?” – nie pojmował. Ksiądz idzie z nami na imprezę?”. I słuchaj, ten kumpel poszedł ze mną na Mszę. Wychodzimy, a on: „To co? Już ci przeszło?”. A ja twardo: „Nie”. Przypomniał mi się ten dzieciak, który skoczył z bloku. Pomyślałem: „Nie chcę tak. Nie chcę być tu jedynie na chwilę!”.

Zacząłem chodzić do kościoła. Codziennie. Proboszcz nie wiedział, co się dzieje. Wszedłem kiedyś, siedziały dwie kobieciny. Usiadłem za nimi, a te ostentacyjnie wzięły torebki i przeszły na drugą stronę kościoła. „Idziemy stąd!” – usłyszałem.

Wyszliśmy z kościoła. Nie wytrzymałem, podszedłem do tych kobiet. „Dlaczego panie się przesiadły?”. „Bo nie wiemy, kim pan jest. Dlaczego usiadł pan za nami? Przecież w kościele jest tyle miejsca”. Mówię: „Nie wiem. Usiadłem spontanicznie Mogą mnie panie nie znać; jestem Łukasz, syn Ireny”. Na to jedna z kobiet zawołała: „Ty jesteś synem Irenki? To ja za ciebie od roku Różaniec odmawiam!”. A druga: „A ja od pół roku koronkę”. (śmiech) I moja błyskotliwa refleksja: „Straszne, wszystkie babcie wiedzą, że ćpałem. Jestem naznaczony”. (śmiech)

Wszedłem do wspólnoty Odnowy w Duchu Świętym, gdzie oddałem życie Jezusowi i przeżyłem chrzest w Duchu Świętym. Zacząłem opowiadać o swoim nawróceniu językiem hip-hopu. Nagrałem pierwsze utwory. W 2008 roku wyszedłem na scenę i zagrałem pierwszy koncert. Spotkałem raperów, którzy bez owijania w bawełnę opowiadali o swojej fascynacji Bogiem. Znaleźliśmy wspólny język. Poznałem DJ-a Yonasa, z którym gram do dziś. To on pokazał mi, jak wgląda świat chrześcijańskich raperów w Stanach. Byłem zdumiony, że ta scena jest tak gigantyczna. Nagrałem dotąd cztery płyty. Przeprowadziłem się do Warszawy. Z Jonatanem gramy cały czas jako Rymcerze.

Na śmierć i życie

Wchodzimy do szkół. Z projektem „Nie zmarnuj swojego życia” odwiedziliśmy już 345 szkół (gimnazjów, liceum, ośrodków wychowawczych). Gramy w Polsce i za granicą (USA, Kanada, Belgia, Anglia, Francja). Graliśmy w dużych miastach i na wioskach. Z opowieścią o miłości Ojca dotarliśmy do 250 tys. uczniów. Nieustannie jesteśmy w trasie. Czy jest szyderka? Ironia? Zdarza się, ale jedynie na początku. Pamiętajmy, że to jednak konfrontacja. Mówimy młodym: „Jesteście wolni: możecie wstać i wyjść. Nikt nie musi nas słuchać”. Zawsze wcześniej w szkole wisi plakat i uczniowie wiedzą, na co przychodzą.

Po kilku minutach mojego świadectwa zapada cisza. Widzę, że często ten ich bunt przeradza się w refleksję. Dostajemy od nauczycieli sygnały: „Po tym, jak zagraliście, całą fizykę czy matematykę przegadaliśmy na tematy, które poruszaliście na koncercie”. Po występie i wspólnej fotce młodzi zawsze podchodzą, pytają i opowiadają o sobie. Widziałem wiele razy łzy. Opowiadali mi megaporuszające historie. Słyszysz: „Jestem dilerem, ale dziś z tym kończę” i wiesz, że warto było jechać na drugi koniec kraju i po raz kolejny opowiadać o tym, jak Bóg ratował ci skórę.

Więcej o projekcie na: www.rymcerze.pl i www.antidotumrecords.pl