Osiem dni pod ziemią

Szymon Babuchowski

publikacja 20.10.2016 05:00

Mało kto wie, że stojący w centrum Świętochłowic neogotycki kościół to wotum wdzięczności za cudowne ocalenie życia 43 górników. Ich historia to świetny temat na film – wzruszający i pełen niespodziewanych zwrotów akcji.

Tableau przedstawiające 43 uratowanych górników. reprodukcja Henryk Przondziono /foto gość Tableau przedstawiające 43 uratowanych górników.

Dziękujemy Wam, żonom, wszystkim „Bóg zapłać” za wszystko. A nie zapominajcie o nas, bo my tu wiele cierpieć musimy ze strachu, głodu i zimna. Dzisiaj jest niedziela i jesteśmy wszyscy przy życiu. Teraz jest wielkie nabożeństwo w kościele, a my tutej w takim smutku. Odprawiamy nabożeństwo we dnie i nocy. Odprawiamy je w wielkiem smutku, ze łzami w oczach, bo nam bardzo smutno umierać bez świętych sakramentów.

Zalana kopalnia

List, z którego pochodzą powyższe słowa, datowany na 22 czerwca 1884 r., podpisali uwięzieni pod ziemią górnicy ze świętochłowickiej kopalni „Deutschland” (później „Polska”). Zwitek papieru włożyli do butelki i zakorkowali. Schronili się w zawalisku dwa dni wcześniej, kiedy woda z przepełnionego koryta rzeki Rawy z ogromną siłą wdarła się do wnętrza kopalni, niszcząc wszystko, co napotkała na swojej drodze. Nie wiedzieli, że przyjdzie im czekać na ratunek jeszcze 6 dni. Najważniejsze jednak, że pomoc w końcu nadeszła i wszyscy 43 górnicy zostali uratowani. Ich historia z pewnością zasługuje na miano cudu.

Mało kto wie, że pamiątką tego cudu jest stojący w centrum Świętochłowic neogotycki kościół, obchodzący właśnie 125. rocznicę poświęcenia. To wotum wdzięczności za ocalenie górników. Patronami świątyni są święci Piotr i Paweł, bo to właśnie w przeddzień ich uroczystości ekipa ratownicza dotarła w końcu do uwięzionych, na których władze kopalni postawiły już krzyżyk. Dziś nawet wśród mieszkańców tego śląskiego miasta mało kto zna historię ocalonych górników. W Świętochłowicach nie ma już zresztą czynnej kopalni – po „Polsce” pozostały tylko kopalniane szyby, stanowiące teraz turystyczną atrakcję. – Kiedy podczas kazania czytałem ten list sprzed ponad wieku, wśród byłych górników zauważyłem poruszenie. Jedni chrząkali, inni ukradkiem ocierali łzy – opowiada ks. Grzegorz Borg, proboszcz parafii Świętych Piotra i Pawła, który z okazji jubileuszu, obchodzonego w tę niedzielę, postanowił stworzyć w kościele wystawę. Wśród eksponatów jest też kopia tableau przedstawiającego wszystkich uratowanych górników. – Trzeba koniecznie przypomnieć ludziom tę historię, w końcu niewiele jest kościołów będących wotum wdzięczności za ocalenie życia – podkreśla proboszcz.

Podzielili się chlebem

A historia to rzeczywiście niezwykła i wiele w niej zarówno dramatycznych, jak i wzruszających elementów. Sporo szczegółów poznajemy z relacji Floriana Śpiewaka, który w latach 30. ubiegłego wieku dotarł do żyjących jeszcze wówczas siedmiu uratowanych górników. „Uczucie głodu i zimna dawało się wszystkim we znaki. Wczoraj podzielono się ostatnim kawałkiem chleba, znalezionym przez Józefioka w torbie. Sam dwa dni już nic nie jadł, ale ostatnią okruszyną podzielił się z kolegami. Zrobił tak, bo taki jest obyczaj górników. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego! A nie pominięto nikogo. Na trzydzieści pięć kawałków podzielono skromną kromeczkę” – zapisuje Śpiewak.

Kawałków było 35, a nie 43, bo ośmiu górników schroniło się w innym zawalisku. Oni też ocaleli. Wszystkim pomogła przetrwać źródlana woda, która była w kopalnianych podziemiach i do której musieli podążać w nieprzeniknionych ciemnościach, bo ostatnie światełko zgasło wkrótce po napisaniu listu. Ale i tak głód dokuczał straszliwie – do tego stopnia, że górnicy próbowali kroić i jeść swoje skórzane torby.

Tymczasem na górze, jak notuje Florian Śpiewak, trwało wielkie czuwanie: „W kilkanaście zaledwie minut po katastrofie zebrał się przed szybem »Zimnola« olbrzymi tłum. Przeważały kobiety i dzieci. Deszcz lał strumieniami, poprzemakali już wszyscy, ale o ustąpieniu nikt nie myślał. Co chwilę wynoszono z tłumu mdlejące kobiety, a przejmujące dreszcze wstrząsały całym zbiegowiskiem. Co chwilę dziecięce głosy wywoływały błagalnie imiona ojców i braci. Niejedna matka i staruszka wycierała zapaską łzy, spływające po zmarszczonej twarzy, opłakując stratę ukochanego syna”.

Wybłagana doba

Akcja ratunkowa była niezwykle trudna, bo należało najpierw zatamować wodę, która z okolicznych pól ciągle napływała do olbrzymiego leja w ziemi, a stamtąd rozlewała się po kopalni. Szyb groził zawaleniem, a dostęp do pokładów był utrudniony przez wodę i kilkunastometrowe warstwy szlamu. Poza tym nie było wiadomo, czy górnicy w ogóle jeszcze żyją. Szanse na to wydawały się znikome, a zagrożenie dla kolumny ratowniczej – ogromne. Kierujący akcją inżynier Rudolf Winter już kilka godzin po katastrofie uznał, że odcięci ludzie nie przeżyli i podjął decyzję o przerwaniu działań. Wywołało to sprzeciw ratowników, którym Winter zagroził, że wezwie policję i wojsko, aby wyegzekwować swoją decyzję. Doszło do przepychanek, inżynier został poturbowany, a część ratowników chciała go nawet wrzucić do szybu. W końcu kierownictwo przejęły inne osoby. W tamowanie wód rzeki zaangażowało się ok. 5 tys. osób. Sprowadzono maszynę wodną z Mikulczyc, która wypompowywała wodę z szybu. Pomagały też straże ogniowe z Bytomia i Królewskiej Huty. Mimo to piątego dnia niemieckie władze kopalni wydały rozkaz zabetonowania szybu.

Zapanowała wielka rozpacz. „Płacz i lament były tak przejmujące, że wzruszyłyby nawet kamienie. Nagle z tłumu wysunęła się postać księdza Michalskiego. Proboszcz z Lipin, o wielkim, gorącym sercu, z całej duszy kochający swój polski lud, postanowił osobiście interweniować w sprawie przedłużenia akcji ratowniczej. Po długich naleganiach i prośbach udało mu się nakłonić władze górnicze do przesunięcia terminu rezygnacji o dwadzieścia cztery godziny. Podziałało to na wszystkich niezwykle podniecająco. Kobiety, dzieci i mężczyźni klękali na ziemi i głośno odmawiali modlitwy za pomyślność akcji ratowniczej. W okolicznych kościołach odprawiano uroczyste nabożeństwa na intencję ocalenia górników” – relacjonuje Florian Śpiewak.

Ślady stóp na szlamie

Mijała ostatnia z wybłaganych przez ks. Michalskiego godzin. Wydawało się, że już wszystko stracone. Do drużyn ratowniczych przyszedł kategoryczny rozkaz natychmiastowego opuszczenia kopalni. Ale ratownikom żal było poniesionego już ogromu poświęcenia. Ruszyli jeszcze kilka kroków do przodu. I nagle… natknęli się na deski ułożone na mokrym szlamie, a potem dostrzegli na nich ślady stóp! Zaczęli pędzić na oślep do przodu, wołając poszukiwanych kolegów. Wreszcie z bocznego chodnika usłyszeli ciche głosy, niemal jęki, wydawane przez wycieńczonych górników. „Żyjemy… bracia… tu… jesteśmy…”. To było pierwszych ośmiu, ale wkrótce ekipa dotarła także do pozostałych 35. „A gdy na powierzchnię ziemi wyciągnięto, po ośmiu dniach bezprzykładnie ofiarnej pracy, ostatniego górnika, olbrzymi, kilkutysięczny tłum upadł na kolana i w głośnej zbiorowej modlitwie dziękował Bogu za ocalenie czterdziestu trzech górników… A potem z tysiąca piersi wyrwała się potężna pieśń dziękczynna” – zapisał w swoim reportażu Śpiewak.

Teraz było już jasne, że musi powstać kościół wotywny. Zresztą o wybudowaniu świątyni mieszkańcy miasta, należący do parafii św. Barbary w Królewskiej Hucie, myśleli od dawna. Nie było to łatwe w obliczu panującej wówczas w całych Prusach antykatolickiej presji politycznej. W 1882 r. Rada Gminna w Świętochłowicach podjęła uchwałę o wszczęciu starań w celu uzyskania zgody władz na budowę kościoła. Po cudownym ocaleniu ten proces ruszył pełną parą. Ważną rolę odegrało w nim pismo do króla pruskiego Wilhelma I z prośbą o udzielenie dotacji na wybudowanie kościoła dziękczynnego. Podpisali się pod nim uratowani górnicy. Pierwszy z figurujących na dokumencie, górnik Jan Balcarek, otrzymał odpowiedź, że król żywo zainteresował się projektem budowy świątyni. Zgoda pruskiego rządu nadeszła wiosną 1889 roku. Dwa lata później kościół, zaprojektowany przez radcę budowlanego Paula Jackischa z Bytomia, był już gotowy. Co roku w rocznicę cudownego ocalenia odbywało się w nim uroczyste nabożeństwo dziękczynne.

W 125 lat od poświęcenia świątyni warto, by to dziękczynienie znowu wybrzmiało, tak, by mieszkańcy Świętochłowic, spoglądając na swój kościół, zawsze już mieli w pamięci historię jego powstania.

TAGI: