Pokój

Marcin Jakimowicz

publikacja 21.10.2016 05:00

Jak porażająco brzmią słowa: „Dziś kończę osiemdziesiąt lat. Moje ręce są puste”. Co działo się w ścianach domku przy Poleskiej 42 w Białymstoku? Jak wielką walkę stoczył tu skromniutki kapłan, któremu została powierzona największa tajemnica świata?

Jaki był? Pełen pokoju. Stateczny, opanowany, pokorny – słyszę od sióstr. HENRYK PRZONDZIONO /FOTO GOŚĆ Jaki był? Pełen pokoju. Stateczny, opanowany, pokorny – słyszę od sióstr.

Siedzę na jednym z jego krzeseł. „Może nasiąkniemy trochę świętością?” – śmieją się siostry ze zgromadzenia, które założył ks. Sopoćko. Pochylam się nad łóżkiem, na którym umierał 15 lutego 1975 r. – w dniu imienin Faustyny. Nie doczekawszy wyboru na Stolicę Piotrową kard. Wojtyły i zniesienia wydanej w 1959 r. notyfikacji zakazującej kultu Bożego Miłosierdzia.

Pamiętam scenkę sprzed lat. Z krakowskich Łagiewnik. Ciemna malutka izdebka. Biurko, szafka, proste łóżko z białą pościelą, na którym umierała Faustyna. Do celi weszli cichutko ciemnoskóra pątniczka z Togo w oryginalnej sukni, na której wyszyła obraz Bożego Miłosierdzia, i wysoki kapłan. Schylili się i ze wzruszeniem ucałowali pościel.

W samą porę!

Z „Dziennika” ks. Michała Sopoćki: „Aby skutecznie pracować w duszpasterstwie, należy: nie upominać się o swoje prawa, wszystko, co spotyka, znosić z wielkim pokojem, cierpliwością, nie bronić się, gdy całe zawstydzenie będzie na mnie spadać niewinnie”.

Białystok. Poleska 42. Na drewnianym domku spory zegar ustawiony na 15. Jesteśmy na miejscu! Siostra Kinga Szymczak podnosi krzyż przywieziony przez ks. Michała z pielgrzymki do Ziemi Świętej: „Przyszłam do zgromadzenia w 1958 r. Pamiętam, jak przyjeżdżał do nas, do Myśliborza. Jaki był? Pełen pokoju. Stateczny, opanowany, mądry. I bardzo pokorny. Nie żądał żadnych przywilejów, nie narzucał się. Nie chciał, by ktoś mu usługiwał”. Niespotykanie spokojny człowiek.

Budynek kaplicy ma 120 lat. Od 22 lat opiekują się nim siostry Jezusa Miłosiernego, ze zgromadzenia założonego przez ks. Sopoćkę. Przyjechał do Białegostoku w 1947 r. Wilno zostało zajęte, przesunięto granice. W Białymstoku powstało seminarium duchowne. 6 sierpnia 1947 r. ks. Michał przekroczył granicę i osiadł w stolicy Podlasia. Przy ul. Złotej dostał komunalne mieszkanko. Do 1965 r. był profesorem Wyższego Seminarium Duchownego, a 5 lat później zamieszkał przy ulicy Poleskiej. U sióstr misjonarek Świętej Rodziny. To one otoczyły go opieką. Był po wylewie i miał problemy z poruszaniem się. Wstawał o czwartej rano, a godzinę później był gotowy do posługi kapłańskiej.

– Myślę, że największe trudności miał z jednym słowem: „zakaz”. To ono nie dawało mu spokoju – opowiada s. Maria Kalinowska (18 lat, a więc przez trzy kadencje, była matką generalną założonego przez ks. Michała zgromadzenia). – Co musiał czuć, siedząc w tych ścianach? Jaką walkę toczyć w ostatnich dniach życia? Święta Bożego Miłosierdzia nie ma. Zgromadzenie jest, ale maleńkie, kruche. Jak porażająco brzmią słowa „Dziennika”, który prowadził: „Dziś kończę osiemdziesiąt lat. Moje ręce są puste”. Myślę, że ks. Sopoćko jest patronem tych, którym się, po ludzku, nic w życiu nie udało… Skąd brał ogromny wewnętrzny spokój? – zastanawia się s. Maria. – To była cecha jego charakteru i owoc wileńskiej formacji: liczenie się z każdym słowem, szacunek dla drugiego człowieka. Ks. Michał nosił ogromną tajemnicę, którą usłyszał przed laty od prostej zakonnicy drugiego chóru. Czy zasypiał, słysząc słowa: „Pan Jezus pragnie, aby święto takie było”; „Pan Jezus pragnie, by namalowano obraz”; „Pan Jezus pragnie…”? Czy te słowa nie dawały mu spokoju? Robił, co mógł – wyjaśnia s. Maria. – Słał petycje do władz kościelnych, wydawał mnóstwo broszurek, pisał książki.

Porażająca tajemnica

Z „Dziennika” ks. Michała Sopoćki: „Pozwolić triumfować innym. Nie przestawać być dobrym, gdy inni dobroci nadużywają, być wdzięcznym Bogu i ludziom za najdrobniejszą łaskę, bo to zniewala do nowych. Gdy będzie potrzeba, Bóg sam upomni się za mną”.

Pierwsze spotkanie z Faustyną zapamiętał do końca życia. Czy przeczuwał, że coś wisi w powietrzu? 45-letni ks. Michał wszedł do wileńskiego klasztoru przy ulicy Senatorskiej 25. Był czwartek 1 czerwca 1933 r. Usiadł w konfesjonale. I wtedy ją zauważył. Była nowa, nie widział jej w klasztorze nigdy wcześniej. 28-letnia siostra Faustyna dopiero przyjechała do Wilna. Mieszkała w klasztorze od kilku dni. Ks. Michał przyglądał się tej nowej zakonnicy. Była średniego wzrostu, ruda, piegowata. Zauważył, że na jego widok... dostała rumieńców. Była wyraźnie poruszona. Nie przypuszczał jeszcze, jak wielką tajemnicę nosi w sobie ta siostra. Po chwili przez kratki konfesjonału usłyszał: „Znam księdza od dawna. Pokazał mi księdza dwa razy sam Pan Jezus. Powiedział mi o księdzu: »Oto wierny sługa mój, on ci pomoże spełnić wolę moją na ziemi«. To Pan Jezus zapewnił, że to ksiądz właśnie ma ogłosić światu orędzie o niezmierzonym miłosierdziu Bożym”.

Do końca swych dni niestrudzenie głosił tajemnice Bożego miłosierdzia. Był często wyśmiewany, poniżany, pamiętał jednak wówczas o słowach Faustyny, że „to wszystko musi się stać, aby się wypełniła wola Boża”. Choć wątpliwości rozsadzały mu głowę, zaufał słowom siostry drugiego chóru. Prosił, by spisywała swoje wizje. Sama zdumiona Faustyna usłyszała kiedyś od Jezusa: „Życzenia jego są życzeniami Moimi” i „Jego wola będzie ponad wolę moją”.

Nic nie zapowiadało wielkiego dzieła, które rozleje się na cały świat. „Kiedyśmy klęczały naokoło ołtarza, ks. Michał miał do nas przemowę i zapłakał, patrząc na nas sześć małych i nędznych, wybranych na służbę Miłosierdzia… O jakże niezbadane są wyroki Boskiej Opatrzności!” – pisała jedna z pierwszych sióstr nowego zgromadzenia. Na ul. Poleskiej ks. Michał stoczył ostateczną walkę.

Krzyk

Z „Dziennika” ks. Michała Sopoćki: „Należy całkowicie zapomnieć o sobie i za nic się mieć, bo wielki jest Pan, ale tylko w pokornych ma upodobanie”.

15 lutego 1975 r. siostry czuwające u wezgłowia ks. Michała usłyszały krzyk. „Było to zaskoczeniem, bo ksiądz zawsze mówił bardzo cicho i niewyraźnie, gdyż był po lekkim paraliżu – wspominała s. Bogdana Łasocha. – Jednocześnie zachowywał się, jakby kogoś odpychał. Wyglądało to na walkę. Jego wzrok był utkwiony w jeden punkt i wyrażał niepokój, jakby kogoś widział. W pewnym momencie ks. Sopoćko spojrzał na walizkę, która leżała na szafie. Siostry zapytały, czy mają ją zdjąć, a on potwierdził to skinieniem głowy. Gdy ujrzał zawartość walizki, znów kiwnął głową, że wszystko, co trzeba, jest przygotowane na śmierć, między innymi: fioletowy rzymski ornat i haftowana alba”. Na pogrzeb przyszły tłumy. Ludzie w Białymstoku znali go dobrze. Przez wiele lat spowiadał ich, udzielał duchowych porad.

Jak bardzo musiał podobać się Królowi królów i Panu panów, skoro Ten powiedział o nim: „Jest to kapłan według serca Mojego”. Nic dziwnego, że ta właśnie dewiza widnieje nad trumną błogosławionego spowiednika sekretarki Bożego Miłosierdzia. Do jego grobu w białostockim sanktuarium Bożego Miłosierdzia pielgrzymują tysiące wiernych ze ściany wschodniej. To w tym miejscu
28 września 2008 r. delegat papieski abp Angelo Amato, prefekt Kongregacji ds. Świętych, odczytał dekret Benedykta XVI, ogłaszający ks. Sopoćkę błogosławionym.

Siostry 
do więzienia!

Z notatek ks. Michała Sopoćki: „Nie ma cnoty, której by Pismo Święte zapewniało większą zapłatę niż cnocie miłosierdzia. Jeżeli Bóg wszystkie cnoty nagradza, to cnotę miłosierdzia podwójnie: dobrami doczesnymi i dobrami wiecznymi”.

– Czy mam doświadczenie odgórnej opieki założyciela zgromadzenia? Oczywiście – nie ma wątpliwości s. Maria Kalinowska. – Konkretny przykład? Proszę bardzo. Ogromnie chciałyśmy mieć swą placówkę w Wilnie. To przecież kolebka naszego zgromadzenia. To tu Faustyna usłyszała: „Pragnę, aby zgromadzenie takie było”. Przez lata kończyło się na pragnieniach. Nic nie wychodziło. Opowiem o sytuacji sprzed 16 lat. Zadzwonił telefon: „Szczęść Boże, tu biskup Juozas Tunaitis z Wilna. Ksiądz kardynał zaprasza na spotkanie za dwa dni”. „Mnie?” – zdumiałam się. „No tak, przecież Matka tak zabiegała o to spotkanie”. „Ja???” – znowu mnie zatkało. Spakowałam się i z dwiema siostrami ruszyłyśmy z Myśliborza na Litwę. Okazało się, że… biskup pomylił zgromadzenia (chciał rozmawiać z siostrami z Łagiewnik), ale gdy zadzwonił do naszego domu, okazało się, że już wyjechałyśmy do Wilna. Wylądowałyśmy w środę o 10.00 w wileńskiej kurii. Trzy siostry. Kardynał Baczkis powiedział: „Chętnie was przyjmę”. A przecież by zgromadzenie mogło funkcjonować, musi być zgoda biskupa! Mamy zgodę. Ale gdzie tu zamieszkać?

Tułałyśmy się przez kilka lat. Z miejsca na miejsce. Wynajmowanie kolejnych mieszkań było bardzo drogie. W końcu postanowiłyśmy kupić mieszkanie. Po dwóch dniach oglądania kolejnych lokali z ofert znalazłyśmy coś. Ale skąd wziąć fundusze? Brakowało nam 50 tys. Zadzwoniłyśmy do naszych darczyńców, ale ci… odmówili. To było dziwne, bo na inne dzieła dawali bardzo chętnie, i to o wiele większe pieniądze. Nie rozumiałyśmy tego. Tak, jakby Bóg tarasował kolejne dojścia. Po co? By nas zaskoczyć – wybucha śmiechem siostra Maria. – Okazało się, że po wejściu do UE administracja wileńskiego więzienia musiała opuścić budynek. W kurii dowiedziałyśmy się: „Mogą w nim siostry zamieszkać”. Co w tym dziwnego? To jest budynek, w którym ks. Michał Sopoćko mieszkał przez cztery lata! Nieprawdopodobne. A ja zastanawiałam się, dlaczego nikt nie chciał nam pożyczyć pieniędzy… (śmiech)

Dzieło, które Faustyna widziała „jakby w zniszczeniu”, rozlało się na cały świat. Jeżdżąc po Podlasiu, na każdym kroku spotykamy obraz „Jezu, ufam Tobie”, tyle że w wersji najbardziej rozpowszechnionej na Białostocczyźnie – autorstwa prof. Ludomira Ślendzińskiego, rektora Politechniki Krakowskiej. „Świat nie rozumie świętych, ale nie rozumie ich także chrześcijaństwo” – notował ks. Michał. „Byli oni nieraz zgorszeniem Kościoła, zanim stali się jego chwałą”.

Przed ośmiu laty, 28 września, podczas beatyfikacji przez głośniki w sanktuarium Bożego Miłosierdzia popłynęła niezwykła obietnica, którą usłyszała kilkadziesiąt lat wcześniej Faustyna: „Tyle koron będzie w koronie jego, ile dusz się zbawi przez dzieło to”.