Zaczęło się od Huty

WIARA.PL |

publikacja 18.10.2016 06:00

Tak zaczęła się jego przygoda ze światem pracy. Zupełnie niespodziewanie, po studentach i medykach, wszedł w świat robotników. Fragment książki Mileny Kindziuk "Cuda księdza Jerzego" publikujemy za zgodą wydawnictwa Znak.

Zaczęło się od Huty Henryk Przondziono /Foto Gość  - Dotarł do naszych serc i związał się z nami. Przemawiała przez niego autentyczna miłość i dobro - wspominają robotnicy

Po przybyciu do parafii św. Stanisława Kostki nowy ksiądz zamieszkał na plebanii, w małym pokoju na parterze. Kiedy jednak okazało się, że za księdzem Jerzym przyszli na Żoliborz studenci z kościoła akademickiego św. Anny, pokój stał się za mały na potrzeby nowego rezydenta. Proboszcz Teofil Bogucki wygospodarował mu więc dwa pokoje na pierwszym piętrze. Ich okna wychodziły na główne wejście do świątyni. Nikt wtedy nie przypuszczał, że po latach będzie z nich widok prosto na grób księdza Jerzego.

Zaczęło się od Huty   www.znak.com.pl Milena Kindziuk: "Cuda ks. Jerzego" Dni zaczęły upływać księdzu Popiełuszce jeszcze szybciej niż dotąd. Coraz wyraźniej było widać, że nie miał zamiaru oszczędzać sił, a zalecany przez lekarzy odpoczynek był jedynie złudzeniem. Mimo że nikt go nie nakłaniał, by prowadził - jak w św. Annie - regularne konwersatoria dla studentów, robił to systematycznie. Wrażliwość na ludzi prowadziła go do bezgranicznego poświęcania im swego czasu i sił. Już wtedy z tego słynął.

Ksiądz Jerzy sprawił, że studenci bardzo szybko zaznaczyli swoją obecność w parafii św. Stanisława Kostki. Tłumnie uczestniczyli już w czerwcowej procesji Bożego Ciała. Ich charakterystyczne studenckie czapki i białe koszule odznaczały się w tłumie, gdy podążali ulicami Żoliborza za Najświętszym Sakramentem. Ksiądz Popiełuszko wprowadził też stałą Mszę Świętą przeznaczoną specjalnie dla studentów - w każdą drugą niedzielę miesiąca. I on, oczywiście, głosił na niej kazania.  - Umiał łączyć ludzi z różnych środowisk i zawodów, a to sprawiało, że nie gubił po drodze ludzi, a hermetyczne dotąd środowiska zaczynały się dzięki niemu przenikać, lepiej poznawać - mówią przyjaciele księdza.

Mimo że ksiądz Popiełuszko był rezydentem, a więc nie musiał mieć w parafii stałych zajęć, pomagał innym kapłanom przy odprawianiu Mszy. Zarówno w niedziele, jak w dni powszednie. Także spowiadał, wyznaczał sobie regularne dyżury w konfesjonale. W pierwsze piątki miesiąca zaś odwiedzał chorych, by udzielić im Komunii. Wciąż także pozostawał odpowiedzialny w stolicy za duszpasterstwo średniego personelu medycznego. A z tym również wiązały się kolejne obowiązki. To wszystko sprawiało, że nie miał czasu dla siebie.

Gdy nastał sierpień 1980 roku, Polskę ogarnęła fala protestów społecznych. Strajk ogłosiła też Huta Warszawa. I wtedy właśnie zrodziło się zapotrzebowanie na niedzielną Mszę Świętą dla strajkujących. Dziesięciotysięczna rzesza robotników wysłała w tej sprawie pięcioosobową delegację do prymasa Wyszyńskiego. Hutnicy zjawili się u niego niespodziewanie, w niedzielny poranek 31 sierpnia. Prośbę przedstawili księdzu Bronisławowi Piaseckiemu, kapelanowi Prymasa, który otworzył im drzwi w rezydencji przy ulicy Miodowej. Poprosił, by zaczekali, a sam udał się na górę do Prymasa. Kardynał Wyszyński zaś powiedział wtedy do kapelana: „To poszukaj im księdza”. Taką odpowiedź przyniósł hutnikom ksiądz Piasecki. Następnie ubrał się i udał się na poszukiwania. Wsiadł do samochodu i nie wiadomo dlaczego, skierował się w stronę Huty. Gdy przejeżdżał obok placu Wilsona - wtedy Komuny Paryskiej - zobaczył wieżę kościoła św. Stanisława Kostki. Skręcił. Zatrzymał się przed świątynią. Kończyła się w niej akurat Msza Święta. Poszedł do zakrystii. I w tym momencie wszedł tam ksiądz Popiełuszko, który właśnie skończył spowiadać.

 - Może pojedzie ksiądz do Huty, odprawić robotnikom Mszę Świętą? - zapytał go ksiądz Piasecki.  - Bardzo chętnie, tylko zdejmę komżę i stułę - odparł cicho ksiądz Jerzy, zerkając na stojącego obok proboszcza. Ale gdy ujrzał aprobatę w jego oczach, czym prędzej zaczął się szykować do wyjścia. I tak zaczęła się jego przygoda ze światem pracy. Zupełnie niespodziewanie, po studentach i medykach, wszedł w świat robotników.

To cud, że tam został

Nigdy wcześniej nie pracował w tym środowisku. Zupełnie nie wiedział, jak zostanie przyjęty. Bał się chyba jak nigdy dotąd. Tym bardziej że sytuacja była dość wyjątkowa. W dotychczasowej historii robotnicze strajki i rewolucje odbywały się bez Kościoła, a niekiedy przeciw Kościołowi. Nigdy żaden ksiądz nie wchodził na teren zakładu pracy, do tego w komunistycznym państwie.

Szedł z ogromną tremą. Już sama sytuacja była zupełnie nowa. „Co zastanę? Jak mnie przyjmą? Czy będzie gdzie odprawiać? Kto będzie czytał teksty, śpiewał?” - myślał, gdy miał przekroczyć bramę Huty. Ale obawiał się niepotrzebne. Gdy zobaczył gęsty szpaler robotników, którzy na widok kapłana zaczęli klaskać i życzliwie się uśmiechać, przeżył wielkie zdumienie.  - Myślałem, że ktoś ważny idzie za mną, ale to były oklaski na powitanie pierwszego w historii tego zakładu księdza przekraczającego jego bramę. Tak sobie wtedy pomyślałem: oklaski dla Kościoła, który przez trzydzieści parę lat pukał wytrwale do fabrycznych bram - mówił później w jednym z wywiadów.

 - Tutaj ustawiliśmy krzyż - uśmiechnął się do księdza nieznajomy mężczyzna. 

Obok był konfesjonał. Ksiądz Popiełuszko był rad, że ludzie pomyśleli i o tym. Zaczął więc spowiadać. A potem wszyscy stanęli naprzeciw ołtarza. Gdy ujrzeli drobną, pochyloną sylwetkę księdza Jerzego, zamilkli.  - W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego... - rozległ się charakterystyczny, spokojny głos księdza. Zaczęła się Eucharystia, na którą hutnicy tak długo czekali. Polały się łzy wzruszenia. To była prawdziwa lekcja wiary.

Ta pierwsza Msza Święta zgromadziła prawie wszystkich hutników, którzy mieli dyżur na porannej zmianie, a więc kilka tysięcy ludzi.  - Trzeba było słyszeć te męskie głosy, które niejednokrotnie przemawiały niewyszukanymi słówkami, a teraz z namaszczeniem czytały święte teksty. A potem z tysięcy ust wyrwało się jak grzmot: „Bogu niech będą dzięki” - podkreślał ksiądz Jerzy.

Do tej pory ksiądz był dla hutników zazwyczaj kimś dalekim. Kimś, kto przemawia w niedzielę z ambony, odpytuje z katechizmu, chodzi po kolędzie i zadaje niewygodne pytania. Ksiądz Jerzy natomiast ich urzekł. Bo po Mszy został w Hucie i nawiązał z robotnikami kontakt. Chciał z nimi rozmawiać.

Wieczorem odprawił dodatkową Mszę Świętą: dla tych, którzy nie wzięli udziału w porannej.  - Kluczowy stał się fakt, że z nimi wtedy tak długo pozostał - tłumaczy ksiądz Piasecki.

Wielu odbiera to jak swego rodzaju cud. Bo przecież polecenie Prymasa było jasne: miał odprawić tylko jedną Mszę Świętą, a potem wrócić do swoich zajęć. A ksiądz Popiełuszko na tym nie poprzestał. Co więcej - zyskał zaufanie hutników. A potem się z nimi zaprzyjaźnił. Sprawy robotników były mu coraz bliższe. Tym bardziej że na bieżąco się nimi interesował. Wiedział też, że zaczynają w Hucie tworzyć struktury Solidarności. Kibicował im w tym, wiedząc, że chodzi o zachowanie prawdy i poszanowanie ludzkiej godności. 

 - Pamiętam, że ksiądz Jerzy nas wspierał, przyjeżdżał do Huty nawet kilka razy w tygodniu - mówi Karol Szadurski.

Był zwyczajny, skromny, po prostu ludzki. Nie wynosił się, nie onieśmielał. Nie mówił mentorskim ­tonem.  - Dotarł do naszych serc i związał się z nami. Przemawiała przez niego autentyczna miłość i dobro - wspominają robotnicy.

Nie był wielkim teologiem, ale autentycznym świadkiem. I oni to wyczuwali. Tym ich najbardziej ujął. Miał jeszcze jedną cechę: umiał być kolegą i przyjacielem, ale pozostawał głównie księdzem. Odwiedzał ich przede wszystkim jako duszpasterz. Bo „zadaniem Kościoła jest być z ludźmi w ich doli i niedoli” - jak sam kiedyś powiedział. 

 - Doprowadził wtedy bardzo wielu do wiary. To stanowiło główną motywację jego działania - zaznacza ksiądz infułat Zdzisław Król, ówczesny kanclerz warszawskiej kurii.

Widać było, że ksiądz Jerzy ma w sobie jakąś charyzmę. Błyskawicznie bowiem zaczęła się lawina chrztów, ślubów, duchowych przemian.  - To wspaniałe uczucie, kiedy chrzci się trzydziestoletniego człowieka - zwierzał się później swym przyjaciołom ksiądz Popiełuszko. A najbardziej cieszył się, gdy siedział w Hucie na krześle przy kratkach konfesjonału, a „te twarde chłopy w usmarowanych kombinezonach klękały na asfalcie zrudziałym od smarów i rdzy”. Niektórzy z nich przystępowali do spowiedzi po wielu latach. A niekiedy były to spowiedzi z całego życia.

Do robotników Popiełuszko zbliżył się także dzięki temu, że mówił do nich prostym językiem.  - Sprawiał takie wrażenie, jakby był jednym z nas - tłumaczą hutnicy. - Jego kazania były bardzo bezpośrednie, bez przemilczeń, bez wygładzania. Jest bardzo ważne, by z robotnikami rozmawiać ich językiem. Po co ma być jeszcze jeden tłumacz między nami a Bogiem?

Huta wciągała go coraz bardziej. To tam, razem z robotnikami, modlił się na Mszy Świętej za Jana Pawła II, który 13 maja 1981 roku został postrzelony na placu Świętego Piotra w Rzymie. Hutników ksiądz Jerzy zaangażował też do pomocy przy pogrzebie prymasa Wyszyńskiego, który umarł dwa tygodnie po zamachu na Papieża Polaka. Na pogrzebie kardynała Wyszyńskiego, podobnie jak wcześniej na pielgrzymce Papieża w 1979 roku, ksiądz Jerzy odpowiadał za obsługę medyczną. Kiedy 31 maja w Warszawie kilkaset tysięcy osób zgromadziło się na placu Zwycięstwa, on musiał zorganizować sztab ludzi, którzy w razie potrzeby mieli udzielać pierwszej pomocy albo przewozić chorych do szpitala. Pomagali mu w tym również studenci medycyny. Hutnicy stanowili zaś część służby porządkowej i pełnili wartę honorową przy trumnie kardynała Wyszyńskiego, która była wystawiona w kościele seminaryjnym przy Krakowskim Przedmieściu.

Wkrótce nadeszły kolejne wydarzenia: w Gdańsku w Hali Olivia w październiku i listopadzie odbyły się dwie tury I Krajowego Zjazdu Solidarności. Uczestnicy przyjęli program Związku, na przewodniczącego wybrano Lecha Wałęsę. Na zjeździe pojawił się też ksiądz Popiełuszko. Przyjechał razem z hutnikami z Huty Warszawa jako ich duszpasterz. Rozdawał wtedy encyklikę Jana Pawła II Laborem exercens. Tekst ten był bowiem trudno dostępny. Ksiądz Jerzy wiedział, że świat robotniczy potrzebuje nie tylko chleba, ale też pokarmu dla myśli i ducha. Jako kapłan taki pokarm starał się zapewnić.

Podczas zjazdu codziennie przed obradami odprawiał Mszę Świętą. To było jego zadanie, którego chętnie się podjął. Nie wiedział jednak, że za kilka dni stanie przed nowymi wyzwaniami. Bo jeszcze w listopadzie 1981 roku wybuchł strajk okupacyjny w Wyższej Oficerskiej Szkole Pożarnictwa w Warszawie. A że szkoła znajdowała się w sąsiedniej parafii, niedaleko kościoła św. Stanisława Kostki na Żoliborzu, ksiądz Popiełuszko znalazł się wśród strajkujących. Nie chciał, aby ci młodzi ludzie pozostali sami w swym doświadczeniu. Zdawał sobie też sprawę, że liczą na jego wsparcie duchowe.

 - Pamiętam, kiedy ksiądz Popiełuszko przyszedł do mnie ze studentami Wyższej Szkoły Pożarnictwa. Było to wkrótce po strajku, jaki ci chłopcy ogłosili. Zostali za to wyrzuceni z uczelni - opowiadał kardynał Józef Glemp. - Szukali rozwiązania, spodziewali się pomocy od Kościoła. Dlatego ksiądz Popiełuszko przyprowadził ich wtedy do mnie. Widziałem, jak bliskie są mu problemy tych młodych ludzi i jak wiele jest w stanie dla nich uczynić. Nawet kosztem własnego zdrowia, wypoczynku czy snu. Chłopcy ci przeszli później na warszawską politechnikę, gdzie mogli liczyć na pomoc pana rektora Findeisena.

TAGI: