W mrokach Średniowiecza

Gdyby nie ocalony przez średniowiecznych mnichów dorobek starożytności rozwijająca się w tak szybkim tempie nauka czasów nowożytnych byłaby w zupełnie innym punkcie.

W mrokach Średniowiecza

Pisałem na ten temat dwa razy. Widać sprawdza się starożytna zasada „omnia tria perfecta sunt”, zatem po raz trzeci do ciemnych wieków wrócić trzeba. Bo ostatnio dużo się o nich mówi, a nawet nimi straszy. Co żadną nowością nie jest.

Na początek niezbyt lubiane daty. Czyli ramy czasowe. Wyznacza je upadek cesarstwa rzymskiego i zdobycie Konstantynopola przez Turków. W sumie tysiąc lat bez dwudziestu trzech. Wskazujemy na te wydarzenia bynajmniej nie w celu dręczenia czytelnika powtórkami z historii. Raczej chodzi o uświadomienie, że tak długi okres trudno jest wrzucić do jednego worka, w dodatku zawiązanego taśmą z napisem ciemnogród.

Lubujących się we wrzucaniu tysiąca lat do jednego worka zapytać warto o Trivium i Quadrivium, czyli o sztuki wyzwolone. Okazuje się, że mało kto wie, o co chodzi. Przypomnijmy zatem. Podstawą podziału było napisane w V wieku dzieło Marcjanusa Kapelli „O zaślubinach Filologii i Merkurego” sto lat później przez Kasjodora dostosowanego na użytek kształcenia chrześcijańskiego. Nas interesuje Trivium. Na tym etapie uczono łaciny, dialektyki i retoryki. O ile łacina nie sprawia trudności, z kolejnymi mamy problem dialektykę kojarząc raczej z Marksem i Leninem. Tymczasem chodzi o logikę. Czyli naukę o sposobach jasnego i ścisłego formułowania myśli oraz regułach poprawnego rozumowania i uzasadniania twierdzeń. Wspominamy o niej gdyż to właśnie braki edukacji na tym polu rodzą prowadzą do dyskusji albo przypominającej bujanie w obłokach, albo takiej, gdzie argumenty racjonalne zastępowane są emocjonalnymi (czyli po prostu hejt).

Ukończenie Trivium i Quadrivium (drugie to geometria, arytmetyka, astronomia i muzyka) dawało tytuł magistra i otwierało drogę do studiowania prawa, medycyny i teologii. Jeżeli dziś przyjąć tę zasadę za normę, wielu miało by trudność z dostaniem się na wyższe studia.

Dlaczego zatrzymaliśmy się w naszej refleksji nad sztukami wyzwolonymi? Otóż musimy zdać sobie sprawę z zachodzących przez tysiąc lat procesów. Zacznijmy od fragmentu tekstu sprzed dwóch lat. „Oto na zgliszczach spalonej biblioteki mnich zmurszały jak pień wyciąga z pogorzeliska fragmenty ocalałych ksiąg. Czyta, składa w całość, segreguje. „W trzy dni później wszedł do scriptorium z plikiem zrzynków papirusowych, zszytym nicią brulionem, z którego sypał się jeszcze piasek. Była to 'Ortografia'. Rankiem poprawiał ostatnie słowa. Skończył. Do pół tuzina swoich skrybów, którzy pisali średnio prędko, rzekł: Dziś weźcie nowe zwoje, bracia. Zaczynamy od początku.”

Żmudna to była praca, na stulecia rozłożona. Człowiek i materiał. Pióro w ręku i pergamin. By przepisać Iliadę trzeba było użyć wyprawionych odpowiednio skór z niemalże tysiąca owiec. Ależ współcześni ekolodzy by mieli zajęcie… Zatem najpierw ocalonym dziedzictwem Starożytności zapełniano klasztorne biblioteki, by stąd, już w tak zwanej fazie dojrzałej Średniowiecza księgi mogły powędrować do szkół katedralnych, a następnie stworzyć zaplecze i podstawę tworzonych w tym czasie uniwersytetów.

By oddać klimat tamtego czasu i zrozumieć zachodzące procesy warto zacytować fragment znakomitej pracy Jean Leclerq’a „Miłość nauki a pragnienie Boga”. Pisząc już nie o matematyce czy filozofii starożytnej, lecz o poezji, autor zauważa: w klasztorach „jedni z Owidiuszem walczyli, inni nim się zachwycali; jedni i drudzy go czytali”. Kto wie czy Dante byłby zdolny napisać „Boską komedię”, gdyby nie wychował się na przepisywanym w średniowiecznych klasztorach „Złotym wieku” Owidiusza. „Aurea prima satas aetas, quae vindice nullo, sponte sua, fine lege rectumque colebat…” A przecież nie tylko Dante korzystał z mrówczej pracy mnichów. Gdyby nie ocalony przez nich dorobek starożytności rozwijająca się w tak szybkim tempie nauka czasów nowożytnych byłaby w zupełnie innym punkcie.

Z tego dorobku czerpał również Mikołaj Kopernik. Chodź dziś mało kto wie, że punktem wyjścia obserwacji i obliczeń nie była astronomia i matematyka, lecz filozofia. Pochodzący z Torunia uczony był bowiem neoplatonikiem, a ci twierdzili, że nasz świat nie jest realny, a jedynie odbiciem innego rzeczywistego i idealnego świata, w centrum którego znajduje się słońce. Zatem badał, obserwował i liczył, by wyprowadzoną z filozofii tezę udowodnić. Cóż by dokonał, gdyby nie przepisywany w ciszy klasztornych skryptoriów Platon…? A że i on, i Galileusz mieli problemy… Nie wolno zapominać, że teoria prawa ciążenia została ogłoszona przez Newtona dopiero w 1687 roku. Zatem winą za problemy Średniowiecza obciążyć nie można.

Skąd zatem ciemne Średniowiecze? Co ciekawe terminu używają także historycy kościelni. Przy czym nie chodzi o deprecjonowanie dorobku intelektualnego tamtego okresu. Raczej o trwające mniej więcej do końca X wieku wojny i masakry, poprzedzające tworzenie nowożytnych państw. Temu nikt nie zaprzecza. Jak i nikt nie zaprzecza istnieniu inkwizycji czy stosów. Przy czym nie wolno nam popełnić błędu pars pro toto (znów znana i rozwijana w średniowieczu starożytna logika), czyli mylić część z całością.

Wobec tego na czym polega nasz współczesny problem ze Średniowieczem? Istotę problemu trafnie – moim zdaniem – oddał Czesław Miłosz w „Metafizycznej pauzie”. „Cywilizacja Średniowiecza cała zanurzona była w chrześcijaństwie. Od czasu Oświecenia współczesna cywilizacja zanurzona jest w duchowej próżni.” Dodajmy: zanurzony w niej człowiek boryka się z dylematem jednego z epigonów tamtego czasu, kwestionującego pojęcie prawdy i wartości uniwersalnych. Być może tu należy szukać korzeni naszych lęków i obsesji, związanych ze Średniowieczem.