Z kropli składają się oceany

Joanna M. Kociszewska

publikacja 04.10.2016 10:50

Najważniejsze, by przełamać obojętność i zrobić cokolwiek. Może to będzie kropla w morzu. Ale z kropli składają się oceany.

Z kropli składają się oceany JK Plac Zamkowy w Warszawie w sobotę 1 października. Warszawska wspólnota św. Idziego wyszła na ulicę, by przypomnieć o uchodźcach i zaprosić do modlitwy także przechodniów

Tydzień modlitw za uchodźców i tych co zginęli w drodze do Europy rozpoczął się ledwo kilka dni temu, w ostatnią sobotę. Modlitwa przygotowana przez wspólnotę św. Idziego odbyła się już w m.in. w Warszawie, Poznaniu i Krakowie. Czasem miała charakter ekumeniczny, czasem tylko katolicki. Uczestniczyli w niej polscy biskupi: kard. Kazimierz Nycz w Warszawie, abp. Stanisław Gądecki w Poznaniu, bp Grzegorz Ryś w Krakowie, bp Krzysztof Włodarczyk w Koszalinie. W sobotę w Gnieźnie modlitwie będzie przewodniczył Prymas Polski. Tydzień modlitw ciągle trwa.

"Litania"

Szczególna „litania” imion. Arabskich, ale i europejskich. Chrześcijanie? Żadna różnica... Za każdym z nich konkretny człowiek, konkretna twarz. Historia życia, dłuższa lub – bardzo często – krótsza. Tak wiele dzieci, z rodzicami lub samych...

Miejsca dalekie i całkiem bliskie. Paradoksalnie najłatwiej się słucha o tych, co utonęli na morzu, zostali znalezieni w nadkolach samolotu lub udusili się w walizce. Gorzej o tych, co zmarli z zimna – podczas ucieczki z Aleppo ale i na granicy turecko-bułgarskiej (!) czy zginęli od kul straży granicznej. Słyszę: zastrzeleni na granicy turecko-syryjskiej. Ale słyszę też: zginął od pocisku na granicy turecko-bułgarskiej. Tu już go nie „zastrzelono”? Pocisk się sam błąkał w powietrzu? Są też tacy, którzy zginęli z pragnienia podczas wędrówki, porzuceni przez przemytników, jest nastoletnia dziewczynka której za burtę wyrzucono plecak z insuliną i tacy, których znaleziono martwych w samochodzie-chłodni już w Austrii...

"Litania" nie trwa długo. Znamy tylko niewielu, a ich historie ograniczone są do miejsca pochodzenia, sposobu i daty śmierci. Modlitwa przypomina: ci pozostali, a zginęło ich w drodze do Europy ponad 30 tysięcy, są bezimienni dla nas, ale nie dla Boga.

Obozy

Jaki jest nasz w tym udział? Ktoś nie reaguje na trwające konflikty. Ktoś sprzedaje broń. Ktoś – po prostu – na wojnie i tej sytuacji zarabia. Ktoś zmniejszył pomoc finansową dla obozów na Bliskim Wschodzie, co spowodowało istotne zmniejszenie racji żywnościowych i stało się bezpośrednią przyczyną napływu uchodźców do Europy (przypomniała o tym Janina Ochojska). Na spotkaniu po modlitwie w Krakowie powtarzała, że lepiej, by ludzie mogli pozostać w swoim kręgu kulturowym i religijnym, tam gdzie mają rodzinę. Ale muszą tam żyć. Nie wystarczy bezpieczeństwo, i tak przecież względne.

W obozach są miliony dzieci, które nie mają szans na to, by się uczyć. Dorośli nie pracują. Zniszczona przez wojnę jest infrastruktura: nie ma wody, dostępu do pomocy medycznej, brakuje żywności. Zbliża się zima: znów potrzeba będzie ciepłej odzieży, koców... PAH działa w Syrii od 2013 roku. To niejedyna organizacja na miejscu. Ciągle zbyt mało.

W Europie

Ci, którzy uciekli... Ci, którzy w Polsce są od roku, sprowadzeni choćby przez fundację Estera. Przed wojną studiowali lub pracowali w Syrii. Dziś już mówią po polsku. Może nie najlepiej, ale zrozumiale.

O pracę niełatwo. Słowa: jesteśmy z Syrii powodują natychmiastowe usztywnienie. Ludzie się nas boją – mówi młoda kobieta. Przed wojną kończyła w Syrii filologię francuską. Został jej tylko rok. Chciałaby ją skończyć w Polsce. Czy uda się obejść problem dokumentacji? Trudno oczekiwać w tej chwili zaświadczeń z syryjskiego uniwersytetu... Jest nadzieja.

Niespełna pięcioletnie dziecko mówi po polsku najlepiej z rodziny, ale z kontaktem z rówieśnikami jest problem. Niestety, jest bardziej podobne do ojca niż matki, ma ciemną cerę... Ktoś sprawił, że problem koloru skóry istnieje na poziomie pięcioletnich dzieci.

Zapytani, czy chcieliby kiedyś wrócić, mówią że to ich marzenie. Ale na razie się nie da. Chodzi o bezpieczeństwo, chodzi o szansę dla dziecka.

Syria jest dla nas jeszcze względnie jasna. Wiadomo: wojna. Ale Afryka? Kraje subsaharyjskie? Niewiele wiemy o tym, co tam się dzieje. Informacje ze świata, z Sudanu, Darfuru, z Etiopii czy Erytrei słabo przebijają się do świadomości. Ci ludzie idą po lepszy los? Można i tak powiedzieć. 

Lepszy los: nie umieramy z głodu czy pragnienia. Lepszy los: czwartego porwania i próby uczynienia z siebie niewolnika, młodego żołnierza, młody chłopak mógłby nie przeżyć. Na jego ucieczkę do Europy, po tym jak po kolejnym powrocie na jego oczach zgwałcono dwie kobiety a trzecią zabito (za karę?), złożyła się cała wioska. Wypchnęła go wręcz... Ta historia akurat ma happy end. Chłopak dotarł do Europy, do Włoch, potem do Calais, w końcu przyjęła go wspólnota z Taize. Znaleźli sposób na integrację chłopaków, Ibrahim nie był jedyny. Dostał szansę.

Integracja możliwa?

Integracja to oddzielna historia. Najkrócej: tak, integracja jest możliwa. Ale nie wystarczy zapewnić ludziom bytu. Trzeba się jeszcze zaangażować. Trzeba poświęcić im czas, wprowadzić w rzeczywistość skrajnie różną od tej, którą znają, pomóc znaleźć pracę lub nauczyć zawodu, który mogliby wykonywać... Trzeba wspólnoty, grupy ludzi która się zaangażuje – mówił Piotr Żyłka z portalu deon.pl, który miał okazję spędzić sporo czasu w Taize, poznać i tych ludzi, i historie, i sposób działania.

Jeden z chłopaków, wychodząc już ze wspólnoty i idąc na swoje, powiedział: W moim kraju, po drodze, w obozowisku w Calais traktowali mnie jak zwierzę, więc i ja zacząłem się zachowywać jak zwierzę. Wy potraktowaliście mnie jak człowieka, przywracając mi tym moje człowieczeństwo. Dziękuję. Komentować tych słów chyba nie trzeba...

Ktoś z obecnych podczas spotkania na sali zapytał, czemu się tego nie robi. Owszem, robi się. Nie tylko w Taize, także w małych wioskach francuskich. Ale tak naprawdę, moim zdaniem odpowiedź podstawowa jest dość prosta: bo to więcej kosztuje niż dać pieniądze. Trzeba dać swój czas i zaangażowanie, włożyć wysiłek w rozumienie drugiego człowieka. I musi to zrobić nie instytucja, ale zwykły człowiek. Ktoś, kto potrafi – na przykład - nauczyć języka, zabrać na wycieczkę rowerową po okolicy, wytłumaczyć o co chodzi z podatkami i dlaczego brutto na pasku nie równa się netto w kieszeni. Komu by się chciało? Kto ma na to czas...? Zanim zaczniemy pytać, dlaczego się tego nie robi, warto zapytać siebie, czy nas by było na to stać?

Miłosierdzie jak wiara. Otrzymałem - przekazuję

Kilka dni, kilka spotkań modlitewnych. Kościoły dość pełne, ludzie w różnym wieku i różnego stanu. Modlitwa jest czymś, co każdy może zrobić. Nawet jeśli na pomoc finansową go nie stać lub to, na co go stać, wydaje się okruchem w morzu potrzeb. Modlitwa jest czymś, co zmienia świat, przede wszystkim przez przemianę naszych serc. Nawet jeśli wychodząc już nie pamiętamy, przecież kropla drąży skałę. Modlitwa jest koniecznością. Ale nie wystarczy się modlić. Trzeba też konkretnego czynu.

Bp Ryś w czasie homilii po raz kolejny powrócił do zdania, o którym mu powiedziano. „Rzygam tym miłosierdziem” - miał stwierdzić pewien ksiądz. Nie ma znaczenia, kto, i nie chodzi o ocenę. Najważniejsze jest pytanie, co doprowadziło człowieka, kapłana do takiej reakcji na centrum przesłania chrześcijańskiego.

Odpowiedź jest jedna: to, co słyszy, to bezustanne wezwanie „daj, daj, daj”. Niekoniecznie oczywiście pieniądze. Chodzi o poczucie, że stawia się go wobec ciągłego roszczenia. Myślę, że może to nie być wrażenie tylko jednego człowieka. Tymczasem z miłosierdziem jest jak z wiarą – mówił bp Ryś. Nie dajemy go z siebie, ale z tego, co sami otrzymaliśmy. Przekazuję to, co otrzymałem. Jeśli nie otrzymałem, nie przekażę, nie mam czego. To ważne, żeby w mówieniu o miłosierdziu nie umknęło to jedno podstawowe: na początku sami je otrzymaliśmy. Przede wszystkim od Chrystusa, to On jest miłosiernym Samarytaninem z przypowieści. My leżeliśmy przy drodze, pobici i konający. A może nadal leżymy? Jeśli tak, kto przy zdrowych zmysłach mógłby oczekiwać od nas miłosierdzia?

Trzeba otrzymać miłosierdzie, by dawać je innym, na wzór Chrystusa. Pytanie jednak, czy poczucie „otrzymałem” jest moim doświadczeniem? Czasem jest trudno, jeśli niewiele jest doświadczenia ludzkiego, jeśli dominuje głód i poczucie braku. Ale bywa też, że wolimy mieć poczucie, że sobie samym zawdzięczamy wszystko, co mamy i kim jesteśmy. Bywa tak, że nie chcemy zobaczyć siebie w tym, który leży przy drodze. W tym, który sam nie jest w stanie uczynić nic, który wszystko zawdzięcza miłosierdziu. Jeśli ktoś za wszelką cenę nie chce być wdzięczny, odmawia sobie samemu dającego radość poczucia obdarowania. Odmawia sobie doświadczenia, które pozwoliłoby mu dawać z radością, z nadmiaru tego, co otrzymał. Nie ze swojej krwawicy...

To bardzo ważny, a często pomijany, aspekt mówienia o miłosierdziu. Nie, to nie jest oczywiste. To trzeba powtarzać. Inaczej ludzie w którymś momencie zaczną „rzygać miłosierdziem”.

Najpierw sprawiedliwość

Wracając do uchodźców. Bardzo ważne słowa padły w Poznaniu z ust abpa Gądeckiego. O miłosierdziu – mówił – mówią i wierzący i niewierzący. Ale kompletnie inaczej je rozumieją. Dla nas, chrześcijan, miłosierdzie jest czymś, co podnosi człowieka, jest tym co przekracza sprawiedliwość. Nie należy go mylić z łaską czy litością. Nawet ze współczuciem. Żeby mówić o miłosierdziu, najpierw należy oddać człowiekowi to, co mu się słusznie należy. Słusznie, to znaczy na mocy natury i ustanowienia Bożego. W sprawie uchodźców nie o miłosierdziu trzeba mówić, a o sprawiedliwości.

Mocne słowa, bardzo dobitnie wypowiedziane. Nie wolno ich nie zauważyć, bo odwracają logikę naszego myślenia o kwestii pomocy. To nie nasza dobra wola, łaskawość i wielkość, że pomagamy. To nawet nie wyraz naszego chrześcijańskiego miłosierdzia. To tylko wypełnienie tego co sprawiedliwe. Słudzy nieużyteczni jesteśmy, wykonaliśmy to, co nam polecono.

I obyśmy kiedyś nie usłyszeli: Sługo nieużyteczny i gnuśny! lub nawet (co nie daj Panie Boże): Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom! Bo byłem głodny, a nie daliście Mi jeść... "(...) Wszystko, czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, tegoście i Mnie nie uczynili".

Co się należy?

Podstawową rzeczą do ustalenia w kwestii uchodźców /migrantów, czy szerzej: wszystkich osób, które oczekują pomocy, staje się pytanie: co im się należy? Nie z powodu zasług, ale człowieczeństwa, na mocy natury (kryterium dostępne wszystkim) i ustanowienia Bożego (ważne dla wierzących. Abp Gądecki powiedział to bardzo mocno:

Pomoc ubogim, pomoc uchodźcom, jest należna ze sprawiedliwości, a nie z miłosierdzia. Sprawiedliwą rzeczą jest dzielić się z ubogimi tym, co posiadamy, bo dobro to jest im należne ze względu na to, że są ludźmi. Nikt nie powinien żyć w nędzy, ponieważ to uwłacza ludzkiej godności. Nikt nie powinien cierpieć niesprawiedliwości. Podobnie też nikt nie powinien być niewolnikiem, nie powinien być pozbawiony wolności wyznawania swojej religii. Nikt nie powinien być prześladowany ze względu na rasę, przekonania, etc. Te dobra należne są ludziom ze względu na to, że są ludźmi. Umożliwienie im dostępu do tych dóbr nie jest wyrazem miłosierdzia lecz sprawiedliwości (Poznań, 2 października 2016).

Co możemy zrobić?

Skoro tak, co możemy zrobić dziś, poza modlitwą? Kilka miesięcy temu polscy biskupi proponowali otwarcie w Polsce korytarzy humanitarnych. Chodzi o zabranie z obozów ludzi, którzy są w sytuacji najbardziej krytycznej, np. z powodów zdrowotnych czy wieku, chorych, starców bez opieki. Cywilizowaną drogą, po sprawdzeniu kogo przyjmujemy, na przygotowane miejsce. KAI pytał o tę propozycję szefa Caritas – ta organizacja miała się zająć projektem. Przytoczę całą odpowiedź ks. Mariana Subocza:

Chodziło o to, by pomóc tym, którzy znaleźli się w sytuacji beznadziejnej np. matka z dziećmi, osoby starsze, czy inni ludzie potrzebujący pomocy. Celem korytarza byłoby przetransportowanie do Polski osób najbardziej potrzebujących, na okres wojny. Potem powróciliby do swoich krajów. W tym celu, udaliśmy się do Rzymu, do Wspólnoty św. Idziego, ponieważ tam organizowano już korytarze humanitarne. Dowiedzieliśmy się od nich w jaki sposób się to robi. Oczywiście nie jest to wcale łatwe. Tego samego dnia umożliwiono nam spotkanie z Ministerstwem Spraw Wewnętrznych we Włoszech. Byłem zaskoczony, że minister zechciał się z nami spotkać. Póki co, musieliśmy jednak wycofać się z tego projektu, ponieważ trzeba go solidnie przygotować, w porozumieniu z władzami. Mamy nadzieję że zostanie on zrealizowany w późniejszym terminie (wywiad dla KAI, 03.10.2016).

Cokolwiek by się nie kryło pod enigmatycznym określeniem jedno jest pewne: w tej chwili nie ma możliwości pomocy uchodźcom w Polsce. Możemy natomiast działać na miejscu. W obozach działa kilka polskich organizacji, m.in. wspominany już PAH, Polskie Centrum Pomocy Międzynarodowej, także Caritas. Janina Ochojska mówiła wczoraj w Krakowie, że pomoc zbierana od ludzi słabnie. Konflikt trwa długo, ludzie są zmęczeni. Nie bez znaczenia jest zapewne także to, że ludzkie tragedie spowodowane wojną są niewidoczne w mediach.

Tym ważniejsza wydaje się najnowsza inicjatywa Caritas: Rodzina rodzinie. To projekt skonstruowany na zasadzie zbliżonej do proponowanej przede wszystkim przez misjonarzy adopcji serca. Program polega na objęciu wsparciem rodzin poszkodowanych w wyniku konfliktu zbrojnego w Syrii przez osoby, rodziny, wspólnoty, zgromadzenia zakonne w Polsce. Organizatorzy przypominają tu słowa papieża Franciszka: „Uchodźcy to nie liczby, tylko osoby, które mają twarze, imiona i historie życia i odpowiednio do tego należy ich traktować”.

Chodzi o to, by przejąć się losem jednej konkretnej rodziny, przebywającej w obozie w Libanie i Syrii, obejmując ją także pomocą materialną zgodnie z jej potrzebami. Unikamy masowości i anonimowości, wiemy z pierwszej ręki, co dzieje się na miejscu, ale nawiązuje się między nami i rodzinami w Libanie i Syrii szczególna więź. Ważna i dla nas – słowo uchodźca otrzymuje bardzo konkretną twarz i imię – i dla tamtych ludzi, którzy zyskują poczucie, że jest ktoś, komu na nich zależy. To często ważniejsze niż pieniądze, bo daje siłę do tego, by samemu stawać na nogi.

Warto na ten projekt zwrócić uwagę. Ale tak naprawdę możliwości jest wiele i każda jest dobra. Najważniejsze, by przełamać obojętność i zrobić cokolwiek. Może to będzie kropla w morzu. Ale z kropli składają się oceany.

TAGI: