Na wyprawie wygrywamy życie

Szymon Zmarlicki

publikacja 10.10.2016 06:00

Przejechali prawie 8000 km w 8 tygodni. Misja JuT – Ostatnie Okrążenie dobiegła końca. Rowerzyści NINIWA Team po podróży wokół Morza Czarnego wrócili do Kokotka.

Szaleństwo uczestników wyprawy po ośmiu tygodniach pedałowania. Szymon Zmarlicki Szaleństwo uczestników wyprawy po ośmiu tygodniach pedałowania.

Tuż po Światowych Dniach Młodzieży, 1 sierpnia, 38-osobowa grupa rowerowych zapaleńców wyruszyła z Lublińca-Kokotka w jubileuszową, 10. wyprawę NINIWA Team. Jechali przez Ukrainę, Rosję, Gruzję, Armenię, Turcję, Bułgarię, Macedonię, Kosowo, Albanię, Czarnogórę, Bośnię i Hercegowinę, Węgry, Słowację i Czechy. Bez wozu technicznego ani planowania noclegów, każdy z prawie 30-kilogramowym bagażem. Najmłodsza uczestniczka w dniu wyjazdu miała 17 lat. Najstarszy uczestnik – 73! Po 56 dniach wyjątkowo trudnej podróży, w niedzielę 25 września, tłumy powitały dwukołowych bohaterów w miejscu, z którego wystartowali.

Nietypowe, rekordowe statystyki

– Jechaliśmy… o Boże miłosierdzie dla świata! – przemówił zachrypniętym, ale pełnym wzruszenia głosem o. Tomasz Maniura OMI, przewodnik wyprawy, tuż po powrocie. - Jezus nie powiedział, że błogosławieni i szczęśliwi są ci, którzy mają wszystko ustawione w życiu, którzy mają tak naprawdę nic niewarte plany i o nic nie muszą się martwić. Powiedział, że błogosławieni są ci, którzy są miłosierni. Świat potrzebuje miłosierdzia i my się go uczyliśmy. Ta wyprawa była przede wszystkim dla nas, ale nie była to łatwa lekcja – podkreślił.

W krótkim podsumowaniu pokusił się o kilka zaskakujących statystyk. – Było nas wielu, a jechaliśmy przez miejsca, gdzie cywilizacji nie było za dużo. To była rekordowa wyprawa pod względem liczby pryszniców. Przez osiem tygodni jazdy mieliśmy okazję umyć się sześć razy, z czego trzy razy w ciepłej wodzie. Sześć razy spaliśmy pod dachem, a w ostatnim tygodniu poranki były bardzo chłodne, 3–5 stopni. Była rekordowa liczba awarii i chorób, zwłaszcza żołądkowych, co bardzo utrudniało jazdę i odwadniało uczestników. Ale dzięki trudowi miłości wzajemnej byliśmy bardzo szczęśliwi – zapewniał o. Maniura.

Nie stracić życia, siedząc w domu

– To, że jesteśmy tu w jednym kawałku, cali i zdrowi, to prawdziwy cud. Przez te osiem tygodni jazdy minęliśmy miliony ludzi. Przejechały obok nas setki tysięcy samochodów i TIR-ów. Nawet nie wiem, ilu z tych kierowców było pod wpływem alkoholu. I nikt w nas nie wjechał. Przejeżdżaliśmy przez bardzo wysokie góry, w sumie wjechaliśmy 49 kilometrów w pionie. O ile wjazd jest męczący, ale bezpieczny, o tyle zjazd jest bardzo ryzykowny, zwłaszcza przy prędkości 40–50 km/h na mokrym asfalcie – wyliczał lider wyprawy. – Naprawdę trzeba mieć dużo szczęścia, żeby nie stracić życia, siedząc w domu. Bo na wyprawie my wygrywamy życie – podsumował.

– Powrót to dużo emocji i uczciwie trzeba powiedzieć, że radość miesza się ze smutkiem. Radość jest z tego, że to się udało, wiele przeżyliśmy i po ośmiu tygodniach spotykamy najbliższych. Z drugiej strony, mimo tego całego trudu i wysiłku, jest smutek, że kończy się niełatwy, ale piękny czas uczenia się życia – przyznał o. Maniura.

– Wiem, że każdy mocno poznał samego siebie i dużo o sobie odkrył. Nie jechaliśmy w pojedynkę i to jest najbardziej formacyjne, że w relacji do innych dostrzegam, kim jestem. Teraz każdy może nad tym pracować – dodał.

Powrót do (nie)normalności

Oprócz rodzin, znajomych i kibiców NINIWA Team uczestników wyprawy przywitał gliwicki biskup senior Jan Wieczorek oraz burmistrz Lublińca Edward Maniura. A każdy z rowerzystów podzielił się krótką refleksją ze swojej podróży. „Pan daje tyle, ile potrzeba”, „Musimy kochać i to naprawdę wystarczy”, „Najkrótsza droga do królestwa niebieskiego wiedzie na rowerze, ale można i pieszo”, „Mamy teraz powrót do normalności, a właściwie to dla nas już ostatnio nienormalności…” – niektóre przemyślenia „hardkołowców” były zaskakujące.

– Chcę pogratulować młodzieży, bo ja w ich wieku dojechałem tylko do Krakowa i na Jurę – mówił 73-letni Leon z Rudy Śląskiej. – A jeśli chodzi o sprawy religijne, to muszę jeszcze trochę pożyć, żeby im dorównać – zaznaczył. Później wśród gości odbyła się charytatywna licytacja. Przedmiotem wystawionym na sprzedaż był rower o. Tomasza Maniury, na którym przejechał wszystkie 10 wypraw. Darczyńcy zaoferowali po 2700, 3000 i 5000 złotych, ale pojazd i tak zwrócili pierwotnemu właścicielowi. Dochód zostanie przeznaczony na budowę domu Świętych Młodzianków, w którym będzie mogła mieszkać młodzież przyjeżdżająca do Kokotka na liczne spotkania formacyjne i rekolekcje.

Ostatnie?

Na sam koniec spotkania o. Tomasz Maniura wyjaśnił, jak w przyszłości będą wyglądały podróże NINIWA Team. Jak od dawna bowiem zapowiadał, Misja JuT miała być ostatnią wyprawą, przynajmniej w obecnej formie. – Co roku coraz bardziej boję się jechać na kolejną wyprawę, bo wiem, co może się wydarzyć, i trudno jest mi zdecydować się na wyjazd. Po dziewiątej wyprawie pomyślałem, że tę dziesiątą jeszcze zrobię, ale jedenastej już na pewno nie. Chyba że sam prowincjał mnie o to poprosi, jednak ja nie będę nic w tym kierunku robił. A on powiedział mi w tym roku: „Jaka ostatnia? A co ty z tą młodzieżą zrobisz? Jak chcesz mieć inną formę, to za rok zrób dwie wyprawy!” – opowiada o. Maniura. – Na obecną chwilę mamy dwa zaproszenia, jedno od o. Andrzeja Madeja, który jest watykańskim ambasadorem w Turkmenistanie, a drugie na pielgrzymkę po oblackich ośrodkach na zachodzie Europy – wyjaśnia.

Planowana na kolejny rok wyprawa po raz pierwszy będzie międzynarodowa. Do polskich rowerzystów będzie mogła dołączyć młodzież z innych krajów, co jest owocem znajomości zawartych podczas Światowych i Oblackich Dni Młodzieży. Pierwsi zagraniczni uczestnicy – Carlos i Gonzalo z Hiszpanii – już zapowiedzieli swój udział!

TAGI: