Zarańsko, wypłyń na głębię!

Katarzyna Matejek

publikacja 16.09.2016 05:00

Z początkiem września ewangelizatorzy z Domu Miłosierdzia trafili do kilku diecezjalnych wiosek.

Biskup Włodarczyk błogosławi domy w Zarańsku. Katarzyna Matejek /Foto Gość Biskup Włodarczyk błogosławi domy w Zarańsku.

To dziwne rekolekcje, nie takie, do jakich jesteśmy przyzwyczajeni – przyznaje proboszcz ks. Marek Humeniuk. Słucha go kilkudziesięciu parafian zgromadzonych na trawniku między popegeerowskimi blokami. Siedzą na ławkach, krzesłach przyniesionych z domów, niektórzy śledzą Mszę św. ze swoich balkonów. Proboszcz jest przekonany, że to czas na przemianę tej społeczności. – Zarańsko, czy wy wierzycie, że dzisiaj Bóg chce wam coś powiedzieć? – pyta. I uprzedza wezwanie Jezusa zawarte w czytaniach mszalnych: – Zarańsko, wypłyń na głębię!

Ewangelizatorzy byli tu już przed kilku laty. W Zarańsku i filiach parafii: Rydzewie, Nętnie, Dołgiem, Żółtem. Wtedy też opowiadali ich mieszkańcom o miłości Bożej, inicjowali modlitwy i tańczyli z ich dziećmi. Do nocy śpiewali przy ognisku. Może niepotrzebnie, skoro po latach znów Zarańsko potrzebuje ewangelizacji?

Pan Janek, który po Mszy św. biegnie na papierosa do klatki schodowej, uważa, że trudno kogoś tu zmienić. Podobnie sądzi pani Bożena. – Kto ma chodzić do kościoła, to chodzi – mówi zdecydowanie parafianka. Pamięta poprzednią ewangelizację. Nie przypomina sobie, żeby to kogoś nawróciło. Ale i tak uważa, że dobre jest takie zamieszanie we wsi. – Tutaj, w wioskach, nic się nie dzieje – wyjaśnia. Dlatego podoba jej się, że Zarańskiem ktoś się zainteresował.

Puszka coli

Co Zarańsko zrobi z tą szansą? Teraz śpiewa i podnosi ręce, wychwalając Boga, klęczy na trawie, adorując Hostię, zgina kolana, gdy biskup błogosławi monstrancją ich domy. Ale czy wieś uczyni krok wiary, pójdzie dalej, głębiej? – Bóg nie zrobi tego w nikim na siłę – tłumaczy podczas homilii bp Krzysztof Włodarczyk. – Będzie dobijał się do serc, robił wszystko, żeby je otworzyć, ale nie zrobi nic wbrew nam. Maluchom podoba się to kazanie: jest siłowanie się z puszką coli, są patyki do połamania. Dorosłym też się podoba – doceniają, że ktoś umie dotrzeć do ich dzieci.

Niepostrzeżenie dowiadują się czegoś o samych sobie: biskup mówi im, że są Kościołem. Z wiązką gałęzi w dłoni przekonuje, że w pojedynkę są do złamania, ale we wspólnocie trudno ich będzie pokonać. Podpowiada, jak mają się w tę wiązkę łączyć: – Być za siebie odpowiedzialnymi, wspomagać się duchowo, modlić się jeden za drugiego. A tam, gdzie jest potrzebna pomoc materialna, czynić uczynki miłosierdzia, one nas jeszcze bardziej wiążą ze sobą.

Zanim ten czy ów parafianin pomyśli, że to tylko teoria, realizmu sprawie nadaje świadectwo jednego z ewangelizatorów. To historia kilkunastu lat w pigułce. O przebaczeniu komuś takiemu jak nieznośny sąsiad ze wsi. O tym, ile razy trzeba wejść do kościoła, podejść do konfesjonału, zgiąć kolana, by po chrześcijańsku przebaczyć, choć mówienie o tym i po latach wywołuje ścisk w gardle.

Z pielęgniarką

Monika, choć od ponad roku jest wolontariuszką w Domu Miłosierdzia, na ewangelizacji jest po raz pierwszy. Dotąd doglądała placówki, gdy inni jechali na ewangelizacje. Tym razem przyszła kolej na nią. Co zauważa? Wagę uśmiechu i nadstawienia uszu. – Kiedy ludziom tutaj da się chwilę, by mogli o sobie opowiedzieć, a nawet pożalić się, to się otwierają. Bo ktoś przyszedł ich wysłuchać. Niejeden zaczyna wtedy płakać – opowiada Monika, z wyrozumiałością traktując powody tych łez: problemy, choroby, a nawet biedę. Albo samotność, jak u pana Janka. Dwa i pół miesiąca temu stracił żonę. Jeszcze się z tego nie otrząsnął. Pusty dom chętnie otworzył przed ewangelizatorami.

– Porozmawialiśmy, pomodliliśmy się za nią. No i poszli – mówi lakonicznie. Ale namyśla się i dodaje, że to miało sens. Bo rozmowa była o tym, jak Pan Bóg przygarnia do siebie ludzi. – Jakoś lżej się na sercu zrobiło – wyznaje.

Pani Barbara rzadziej bywa w swojej wsi. Choroba nowotworowa zmusza ją do wędrówek po szpitalach. Teraz akurat wróciła. Ewangelizatorzy zastali ją w mieszkaniu podczas wizyty pielęgniarki środowiskowej. – Pomodliliśmy się wszyscy razem o zdrowie dla mnie – przyznaje z wdzięcznością. Te powody zmartwień idą w rozmowach na pierwszy ogień. Potem już łatwiej dotknąć czulszych miejsc, tych duszpasterskich. Wylewają się więc i żale na Kościół.

– Wielu z mieszkańców to ludzie wierzący, lecz tacy, którzy mają swoje „ale” do Kościoła. Potrzebują to wyrazić. Wtedy można im wyjaśnić niektóre sprawy, pokazać je od innej strony. Słuchają. I pojawia się iskierka nadziei – mówi Monika. Ale nie wie, czy to już ostatnia prosta do parafialnego kościoła.

TAGI: