Błogosławiona wina

publikacja 17.09.2016 06:00

O nocnym życiu, smrodzie grzechu, nawróceniu 
i tańcu dla Boga mówi siostra 
Anna Nobili 
ze Zgromadzenia Sióstr Robotnic Świętego Domu z Nazaretu.

Błogosławiona wina Ks. Rafał Skitek /foto gość

Ks. Rafał Skitek: Rozmawiam z najsłynniejszą tancerką w habicie?

Siostra Anna Nobili: Chyba przesadzasz. Ale coś jest na rzeczy.

Tańczyłaś już w dzieciństwie?

Moje dzieciństwo nie było usłane różami. W domu było sporo kłótni, wulgaryzmów i przemocy. Nie doświadczyłam prawdziwej miłości. Poza tym bardzo często przeprowadzaliśmy się. Raz na południe, innym razem na północ Włoch. W nowych miejscach zamieszkania bardzo często doznawałam przemocy i agresji, zwłaszcza ze strony chłopców. Wewnętrznie byłam bardzo poraniona. Przez wiele lat nie zdawałam sobie z tego sprawy. Potem moi rodzice się rozwiedli. Ojciec zniknął z naszego życia na zawsze. Musiałam sobie to jakoś poukładać. Byłam nastolatką. Dorastałam. Zaczęłam kraść w supermarketach.

Poważnie?

Tak, to był mój najcięższy grzech w tamtym okresie. W pewnym sensie byłam dzieckiem ulicy. We wnętrzu odczuwałam wielką pustkę. Chciałam ją czymś wypełnić, więc chwytałam się różnych rzeczy. Do tego byłam nieśmiała, jąkałam się, pozwalałam sobą pomiatać. Stawałam się kimś innym, niż byłam w rzeczywistości. A był to czas podejmowania ważnych decyzji: praca, pierwsze związki. Nie darzyłam siebie szacunkiem. Inni mogli robić ze mną to, co im się podobało.

Byłaś już wtedy pełnoletnia?

Skończyłam 19 lat. Sposobem komunikacji ze światem stał się dla mnie taniec. To przychodziło mi znacznie łatwiej niż rozmowa. Przez taniec, gesty i ruch mogłam krzyczeć i wołać o pomoc. Tak, to było rozpaczliwe wołanie o miłość. W szkole tańca szło mi doskonale. Często występowałam publicznie. Ale sama uważałam się za beznadziejną. Poczucie pustki wzrastało. Pojawiał się coraz silniejszy bunt.

Jak się buntowałaś?

Postanowiłam prowadzić nocne życie. Zaczęłam odwiedzać kluby i dyskoteki. Spędzałam tam całe noce, aż do 8 rano. Dzisiaj wiem, jak diabelskie i przeklęte były to miejsca: narkotyki, alkohol, taniec go-go.

Krótko mówiąc – używałaś życia?

Moją dewizą było Carpe diem. Dużo piłam. Nie byłam jednak alkoholiczką. Upijałam się po to, by móc się bawić i robić to, czego bym nie zrobiła na trzeźwo. Znałam wszystkie techniki uwodzenia. Zrozumiałam, że wszystko funkcjonuje w określony sposób. Tak pogrążałam się w grzechu i żebrałam o miłość. W nocy robiłam wszystko, co tylko było możliwe. Kiedy wracałam do domu, często pijana, nawet jeśli się myłam, to i tak czułam się brudna. Brałam prysznic, ale pozostawałam cały czas brudna. Paskudne uczucie!

A co z Twoją mamą? Pozwalała Ci na takie życie?

Ona pracowała w dzień, a ja w nocy. Nie widywałyśmy się. Dom był dla mnie jedynie hotelem. Ale pewnego dnia się nawróciła. Zachęcała mnie do modlitwy psalmami i do uczęszczania do kościoła. Buntowałam się. Wściekałam. Pamiętam, że wyładowałam wówczas na niej całą moją złość. Powiedziałam jej: „Skoro nie prosiłam cię, abyś w taki sposób żyła, to nie masz prawa wtrącać się w moje życie”. Jednocześnie coś mnie od wewnątrz niszczyło. Dzisiaj wiem, że mama zaatakowała moją największą wadę: próżność. Wtedy zaczęłam bluźnić.

Przeciwko Bogu?

Tak. Gdy mama zobaczyła mnie w takim stanie, postanowiła się za mnie modlić. Ja pogrążałam się dalej w grzesznym życiu, a mama prosiła wszystkich parafian o modlitwę za mnie. Rozdawała nawet moje zdjęcia.

Pomogło?

Pierwszy raz spotkałam Chrystusa na dniu skupienia. Taki jednorazowy epizod. Pamiętam jednak święta Bożego Narodzenia. Miałam wtedy 22 lata. Poszłyśmy z mamą na Pasterkę. Jakoś udało jej się mnie wyciągnąć. Tamtego dnia poczułam coś wyjątkowego. Całą noc przepłakałam. Zdałam sobie sprawę, że mimo tylu porażek w moim życiu Jezus zawsze czuwał nade mną. Uświadomiłam sobie, że przecież tyle razy mogłam stać się w pracy ofiarą przemocy, zajść w ciążę czy zostać zgwałcona. Dzisiaj wierzę, że nawet w tak grzesznym życiu, jakim było moje, Pan cały czas robił swoje.

Wtedy się nawróciłaś.

Nie. Ale coś drgnęło. Do kościoła na niedzielną Mszę chodziłam już regularnie. Nawet jeśli całe noce spędzałam w klubach i dyskotekach, tańcząc na scenie, następnego dnia byłam w kościele.

To takie podwójne życie...

Może... Dla mnie ważniejsze było to, że Chrystus przyszedł po mnie do tak grzesznego miejsca, gdzie robiłam najgorsze rzeczy, i upomniał się o miłość. Przy tym ubrudził się moimi grzechami. Potem spotkałam się z Nim w Eucharystii. Z ambony rozlegało się wołanie: „Bóg cię kocha. Rozumiesz to?”. Za każdym razem, kiedy to słyszałam, płakałam.

To Ci wystarczyło, by poczuć Jego miłość?

Najpierw poczułam Jego zapach. (śmiech) Nikt nie pachnie tak jak On. To zapach niezwykłej świeżości: miłości czystej i wolnej, wyzwalającej. Dzisiaj ten zapach czuję nieco inaczej, wewnątrz. Nie chciałabym tego stracić. To było piękne i przerażające doświadczenie: czułam zapach Jezusa, a jednocześnie mój smród.

Smród?

Tak, bo diabeł śmierdzi. Nie wiedziałeś? Grzech cuchnie! A ja żyłam w grzechu, więc...

Porzuciłaś wówczas poprzednie życie?

Byłam rozdarta pomiędzy dwoma światami: nocnym życiem, pełnym wrażeń, pasji i pożądania oraz światem duchowym, do którego zapraszał mnie Chrystus. W pewnym momencie poczułam jednak, że to jakaś schizofrenia. Pytałam siebie: „Kim ty w ogóle jesteś? Który świat jest prawdziwy?”. Miałam jakby dwie osobowości. Wpadłam w kryzys.

Jak się z tym uporałaś?

Pojechałam do Asyżu. Zatrzymałam się we wspólnocie sióstr. Na zewnątrz było bardzo ciemno i pochmurno. W pewnym momencie rozstąpiły się chmury i pojawiły się promienie. Czułam, jak one mnie ogarniają. Dla mnie było to niczym oświetlenie duszy. Poczułam, że Bóg napełnia mnie swoją łaską. Kiedy wracałam do domu pociągiem, płakałam. Wtedy postanowiłam, że nie będę się już więcej malować. Wcześniej byłam niewolnicą makijażu, mody, przyjemności. Stopniowo zaczęłam oddalać od siebie wszystkie rzeczy, które mnie zniewalały.

Odważnie...

Radykalnie. Wróciłam do pracy. W dyskotece byłam już inną osobą. Pamiętam, że kiedy ostatni raz tańczyłam na scenie i czułam na sobie wzrok mężczyzn, przypomniały mi się słowa z Biblii: „Czyż nie wiecie, że jesteście świątynią Ducha Świętego?”. A potem, kiedy schodziłam ze sceny, zaczęłam o tym mówić panom, którzy do mnie podchodzili.

Naprawdę?

Pomyśl sobie... Na wpół rozebrana, na obcasach, z makijażem (wtedy musiałam pomalować się na występ), zaczęłam im opowiadać o Chrystusie. To był mój ostatni dzień pracy. Potem nigdy już się tam nie pojawiłam.

To był ten definitywny przełom?

Tamtej nocy zrozumiałam – jak mówi św. Paweł – że moje wcześniejsze życie było jednym wielkim śmietnikiem. Nie wiedziałam jeszcze, jak to naprawić. Moje serce było chore. Zaczęłam ucinać wszystkie stare relacje i znajomości. Wmawiałam sobie, że taniec nie pochodzi od Boga. A skoro tak, to musi być grzechem. Powiedziałam sobie, że nigdy więcej już nie będę tańczyć. Chyba że On tego będzie chciał. Myślałam o mojej przyszłości, powołaniu. Wstąpiłam do wspólnoty charyzmatycznej, potem spotkałam wspólnotę sióstr. Zafascynowały mnie. Cechowała je prostota i radość. Poczułam, że to jest moja droga. I wstąpiłam.

Ile miałaś lat?

28. Wtedy powiedziałam Chrystusowi „tak”. Ale była to długa i żmudna droga: sakramenty, adoracje, modlitwy, dni skupienia. Dzisiaj wiem, że nie ma autentycznego, szczęśliwego życia bez sakramentów. Chrystus rozpoczął we mnie swoje dzieło. Bardzo bolało. On działa jak chirurg bez znieczulenia. Ale dzięki temu na nowo odzyskałam swoją godność. Kiedyś nie wierzyłem w zmartwychwstanie. Wydawało mi się to niemożliwe. A wiesz, co teraz myślę? (płacz)

Nie wiem...

Jestem przekonana, że Jezus cierpiał, umarł i zmartwychwstał w moim ciele. (płacz) Tak, On żyje we mnie. Największe dzieło, jakie mi uczynił, to moje uzdrowienie i wyzwolenie od demonów. Żyje we mnie zmartwychwstały Chrystus.

Mam ciarki na plecach...

To dobrze. W przeszłości wiele razy czułam się opuszczona i samotna. Ale Jezus wypełnił moje serce prawdziwą miłością i stopniowo uczę się dawać siebie innym. Wiele razy łapię się na tym, że nadal chcę coś lub kogoś posiadać. Ale to droga donikąd. Kiedy to zrozumiałam i byłam gotowa do dawania miłości innym, dojrzała we mnie myśl o założeniu szkoły tańca Holy Dance.

A jednak dalej tańczysz?

W 2008 r. złożyłam śluby wieczyste. Powiedziałam biskupowi, że chciałabym połączyć Ewangelię z tańcem. Trochę się zdziwił. (śmiech) Pomyślałam sobie, że młodzież szybciej zainteresuje się tańcem aniżeli Pismem Świętym. Na początku do szkoły przyszły dwie osoby, po dwóch miesiącach było ich 30. Obecnie do szkoły tańca w Palestrinie pod Rzymem uczęszcza 80 osób. Kolejne dwie szkoły działają na północy i południu Włoch.

Jak udaje Ci się łączyć słowo Boże z tańcem?

Nasze motto brzmi: „Czyż nie wiecie, że wasze ciało jest świątynią Ducha Świętego?”. To jest fundamentalna zasada, której się trzymamy w Holy Dance. Poza tańcem szkoła oferuje spotkania formacyjne, modlitwę ciałem, wspólną liturgię. W ten sposób przygotowujemy młodzież do autentycznego życia w wierze. To mój dług wdzięczności. Chciałabym, by tu mogli spotkać Jezusa. Nigdy bym nie przypuszczała, że po nawróceniu będę jeszcze tańczyć. Jezus pokazał mi, że z tego, co było grzechem (śmieciem), mogę wydobyć dobro. On zmienił moje przekleństwo w błogosławieństwo.

A On też tańczy?

Oczywiście. Bóg jest w trzech Osobach: Ojciec, Syn i Duch Święty. Każda z Osób obraca się wokół pozostałych, zachowując swoją odrębność. Jezus tańczył w łonie Maryi. To On poruszył dzieciątko w łonie św. Elżbiety. On wszystko wprawia w ruch, czyli tańczy.

TAGI: