Wierne w miłości

Ks. Roman Tomaszczuk

publikacja 31.08.2016 06:00

We łzach ruszyły w drogę ze Lwowa do Ząbkowic Śląskich. Tutaj musiały znaleźć dom dla siebie i dla Jezusa.

Siostry cieszą się ogromnym szacunkiem wśród mieszkańców miasta. ks. Roman Tomaszczuk /Foto Gość Siostry cieszą się ogromnym szacunkiem wśród mieszkańców miasta.

Siostra Maria Beatrycza szepcze cichutko o tym, co przeżyła bardzo dawno temu, gdy była młodą mniszką. Szepcze, żeby dać świadectwo prawdzie o przeklętych skutkach wojny, o katordze tygodni w bydlęcych wagonach, o pierwszych dniach na obcej ziemi.

Ostatnia Msza – łzy

Był maj 1946 r., gdy franciszkanki Najświętszego Sakramentu wsiadły do bydlęcych wagonów, żeby rozpocząć podróż do nowej ziemi. Na Zachód. – Początek Wielkiego Postu był trudny dla naszej wspólnoty, nie można już było odwlekać nieuchronnego. Naleganiom abp. Eugeniusza Baziaka nie było końca. Likwidacja klasztoru – jak to brzmi, a jednak zaczęłyśmy się do tego szykować – wspomina staruszka.

Stolarze rozbierali szafy, regały, koła, kraty, sporządzali z desek paki i obijali różne przedmioty: ołtarze, fotele do pontyfikalnej celebry, fisharmonię, maszyny. Nic nie mogło być zabrane bez tego obicia. Po kilku tygodniach ciężkiej pracy leżało na parterowym korytarzu ponad 200 ogromnych pak gotowych do transportu.

– Przez kilka tygodni nie odmawiałyśmy w chórze brewiarza, tylko na adoracji, bo każda para rąk była potrzebna – zaznacza s. Maria Beatrycza. 13 maja wszystko było spakowane. Siostry na słomie położyły się na krótki spoczynek.

– Pan Jezus wieczorem został schowany do tabernakulum, a my razem z księdzem kapelanem odmówiłyśmy z brewiarza modlitwy przed podróżą. Księdzu drżał głos ze wzruszenia, siostry płakały, tylko kilka z nich śpiewało ostatnią pożegnalną pieśń Panu Jezusowi: „Adoremus in aeternum” – dzisiaj też łamie się głos. O 3.00 odprawiona została ostatnia Msza św.

– Nastrój był ogromnie bolesny, czułyśmy się ściśle złączone z męką Jezusa na Kalwarii, nigdy może tak żywo i głęboko nie wniknęłyśmy w ducha ofiary Mszy św. – Ostatnia Komunia św. – spożycie ostatniej Hostii polane łzami przez ks. kapelana, ostatnie błogosławieństwo, ostatnia modlitwa, zgaszenie lampki i – głucha pustka w kościele.

Na bocznicy – gotowe

Całe mienie przewieziono na bocznicę; wkrótce wszystkie siostry były w komplecie, w szczerym polu, naprawdę bezdomne. – Około 14.00 litościwi ludzie przynieśli nam ciepłą zupę, którą z wdzięcznością spożyłyśmy. Przyjaciele i znajomi przychodzili się z nami pożegnać. Pogoda sprzyjała. Nasza staruszka matka Maria Koleta siedziała na swoim krzesełku dla chorych, druga, najmilsza s. Maria Kajetana, licząca 78 lat, na składanym krzesełku.

Wieczór się zbliżał, wagonów nie było. Siostra Maria Bronisława pasła krówkę i przyniosła mleka dla słabych i staruszek. Dopiero ok. 1.00 podstawiono wagony.

– Ludzie rzucili się na nie ze zwykłą w takich wypadkach bezwzględnością. Zamiast wagonu sanitarnego, o który były długie, intensywne starania uwieńczone „pomyślnym” skutkiem, dano nam wagon bydlęcy, w dodatku niesamowicie zanieczyszczony. Matka wikaria, zobaczywszy go, zrezygnowała z „przyjemności” umieszczenia w nim naszych chorych staruszek i przygotowała im miejsca leżące na pakach. Posłużyły do tego materace z łóżek.

Po kilku godzinach paki zostały umieszczone w pięciu wagonach – gotowe do drogi. Ta jednak rozpoczęła się 15 maja wieczorem.

– Około północy stanęliśmy na granicy, krótka rewizja i dalej w drogę. Rano, około 6.00, znaleźliśmy się w Przemyślu z obietnicą dłuższego postoju. Tutaj już Państwowy Urząd Repatriacji rozdawał nam ciepłą zupę i inne produkty spożywcze, z czego wszyscy z wdzięcznością korzystali. Tak było już do końca transportu – znowu milknie, słaba.

Przypomina sobie te wszystkie swoje siostry, które po drodze chorowały. Kilka z nich trzeba było zostawić w Krakowie.

– Wjechawszy na tereny Śląska Opolskiego, następnie Dolnego Śląska, widzieliśmy wszędzie ruiny, spalone miasta i wioski, zerwane mosty, jednym słowem: grozą przejmujące zniszczenie przez wojnę. Około 14.00 stanęliśmy na rynku w Kłodzku. Nikt nas nie oczekiwał – uśmiecha się. Telegram wysłany kilka dni wcześniej z Przemyśla jeszcze nie doszedł.

W mieście były już s. M. Gerarda i s. M. Benedykta, zewnętrzne siostry lwowskie. W klasztorze do dzisiaj zajmowanym przez klaryski przebywały już od kilku dni inne siostry. To była niedziela 19 maja 1946 r., a trzy dni później na dworcu stanęły wagony z dobytkiem sióstr.

Tuż za miedzą – dom

– Biedne byłyśmy, zmęczone tygodniową poniewierką w towarowych wagonach, a jednak z największym zapomnieniem o sobie pracowałyśmy jeszcze przy przewózce rzeczy do klasztoru. Pierwsze matki wyjechały ze Lwowa jeszcze w 1944 r. i to one znalazły w Kłodzku dogodne miejsce dla Pana Jezusa Eucharystycznego.

Ponieważ wspólnota była liczna, szukały jeszcze jednego miejsca na nową fundację. Odwiedziły z tej racji Nowy Sącz, Paczków, Nysę, Kożuchów. – Pociągi były przepełnione, ludzie jechali na dachach, buforach i stopniach wagonów. Dostawali się do wagonu przez okna, często połowa zostawała na stacjach. W takich warunkach podróżowałam po Górnym Śląsku, Śląsku Opolskim i Dolnym Śląsku. Na dodatek nie miałam dopasowanych butów. Otarłszy sobie nogi, zdjęłam buty i boso maszerowałam tam, gdzie załatwienie sprawy tego wymagało – wspomnienia ciągną się dalej.

Bohaterska siostra na zwiadach dopięła jednak swego. Szukała daleko, znalazła tuż za miedzą, w Ząbkowicach Śląskich. Klasztor podominikański, z dużym, pięknym kościołem, ogrodem opasanym murem i drugim ogródkiem, tzw. wirydarzem. Obiekt nadawał się pod każdym względem na klasztor klauzurowy. Od 130 lat był wtedy w posiadaniu gminy ewangelickiej wyznania augsburskiego. 16 sierpnia Powiatowa Rada Narodowa na wniosek Komisarza Państwowego Urzędu Ziemskiego przekazała kościół i cały majątek kościelny, mieszkaniowy i ogród przynależący do kościoła ewangelickiego siostrom franciszkankom, repatriantkom ze Lwowa.

– 21 sierpnia, wczesnym rankiem, wyjechałyśmy z Kłodzka w celu objęcia i przygotowania klasztoru i kościoła. Ząbkowice, jako miasto, zrobiły na nas bardzo miłe wrażenie – pełno kwiatów, czyściutko na ulicach, styl życia zupełnie nowoczesny – podkreśla s. Maria Beatrycza.

29 września – blisko

Po przepychankach z pastorem i jego rodziną, a potem z członkami gminy siostry wreszcie mogły organizować kościół do katolickiego kultu. Od bonifratrów z sąsiedztwa dostały pierwszy ornat, albę, cingulum, kielichową bieliznę, obrus do ołtarza i komżę.

– Nie miałyśmy dosłownie nic, w kościele tylko jeden ołtarz, ani kropielnicy, ani konfesjonału, jak to zwykle bywa, gdy się obejmuje kościół po protestantach. Wrocławscy ojcowie franciszkanie dali nam śliczny, gotycki czerwony ornat, srebrne ołtarzowe lichtarze, kadzielnicę, łódeczkę, dzwonki; jeden proboszcz dał puszkę, inny małą monstrancję, każdy proszony o to, ratował biedne franciszkanki. Z lwowskich przywiezionych rzeczy otrzymałyśmy jedną monstrancję, którą musiałyśmy dać pozłocić, by Pan Jezus w godnej szacie ukazał się po raz pierwszy na tronie w Ząbkowicach, dwa kielichy oraz trochę ubogich szat liturgicznych i bielizny kościelnej. Otrzymałyśmy też jedną puszkę i co dla nas jest bardzo cenną i najmilszą pamiątką: ornat, kapę i dalmatyki z konsekracji naszego kościoła we Lwowie, haftowane złotem i jedwabiem bardzo pięknie przez nasze pierwsze ukochane matki. Szaty te, jakkolwiek w chwili otrzymania ich miały już 57 lat, były w dobrym stanie, lecz co najważniejsze, stanowią dla nas nieoceniony skarb – uśmiecha się s. Maria Beatrycza.

Ostatecznie prace przygotowawcze zakończono 29 września. Tego właśnie dnia, w 57. rocznicę konsekracji kościoła lwowskiego, poświęcono kościół i rozpoczęła się wieczysta adoracja Najświętszego Sakramentu. Ale to już opowieść na inny czas.

Postscriptum

Tak to sobie wyobrażam, gdy sięgam po kronikę klasztoru w Ząbkowicach. Wszystkie powyższe fakty opisała w niej szczegółowo matka Maria Antonina, pierwsza przełożona klasztoru. Siostra Maria Beatrycza zmarła w roku 2000. Nie spotkałem jej osobiście, nie zdążyłem, a była ostatnią, która przyjechała w transporcie ze Lwowa. Nie mam jednak wątpliwości, że mogłaby powtórzyć wszystko to, co opisane zostało w kronice.

TAGI: