Ewangelizacja pod psem

Marcin Jakimowicz

publikacja 01.09.2016 06:00

Grzały go kundle. Głosił Słowo grupie Cyganów. Na śmietniku świata. 
Nic nie zapowiadało tego, że oto wyrasta wspólnota, która przemieni życie setek tysięcy 
ludzi.

Kiko Argüello czasem odwiedza Polskę.
 W 2013 roku uczestniczył w Celebracji Symfoniczno-
-Katechetycznej przy Bramie Śmierci KL Birkenau. Lasyk /REPORTER/east news Kiko Argüello czasem odwiedza Polskę.
 W 2013 roku uczestniczył w Celebracji Symfoniczno-
-Katechetycznej przy Bramie Śmierci KL Birkenau.

Znów zrobiło się o nich głośno. Transparenty „Neocatechumenal Way”, „Cammino Neocatecumenale” łopotały na wietrze na spotkaniach z przebywającym w Polsce Franciszkiem. Kilka dni wcześniej, 19 lipca, zmarła Carmen Hernández, jedna z inicjatorek Drogi. 

W neokatechumenacie niezwykle fascynuje mnie jego początek. Sytuacja, która kompletnie nie zapowiadała spektakularnego duszpasterskiego sukcesu…

Obraz nędzy i rozpaczy

Znajomi mówili, że jest nadwrażliwy. Niezwykle wyczulony na piękno i na ludzką krzywdę. Wiadomo: artysta. Nieźle się zapowiadał. Krytycy cmokali z zachwytu, oglądając jego dzieła. Kiko Argüello (urodzony w roku wybuchu drugiej wojny światowej), ceniony hiszpański artysta, laureat nagród państwowych, wychował się w cieplarnianych warunkach. Pochodził z zamożnej hiszpańskiej rodziny.

Pewnego dnia zauważył, że kucharka zatrudniona w domu jego rodziców płacze. Zaczęli rozmawiać. To ona zaprowadziła młodego wrażliwego artystę do podmadryckich slumsów Palomeras Altas. Takiej nędzy i brudu Kiko nie widział jeszcze nigdy. Zderzenie z nędzą podziałało na niego jak zimny prysznic. Od jakiegoś czasu przeżywał poważny kryzys egzystencjalny. Nie interesowały go półśrodki, półprawdy. Zadawał pytania na śmierć i życie. Zderzenie z prawdziwą kondycją tego świata okazało się trzęsieniem ziemi i początkiem nowego dzieła, które rozrosło się do rozmiarów, o których wówczas nikt nawet nie marzył. 

W głowie Kiko zrodził się szalony pomysł: a może rzucić wszystko i zamieszkać z tymi biedakami? Zaryzykował. 

W 1964 r. zdecydował się na szaleństwo. Zamieszkał na peryferiach Madrytu. Wyniósł się z przytulnego domu do zbitego z desek baraku, który służył za schronienie… psom. Miał jedynie Biblię, gitarę i siennik. Fascynowała go formuła duchowa wypracowana przez Karola de Foucauld: chciał żyć w kontemplacji u nóg Chrystusa Ukrzyżowanego, pośród ludzi najnędzniejszych i cierpiących.

Zimą, jak wspomina, grzały go kundle. Pewnego dnia ktoś zapukał i rzucił: „Masz tu piecyk, bo marzniesz”. Mieszkańcy slumsów nie mogli rozgryźć tego faceta. Nie były to socjologiczny eksperyment ani artystyczna prowokacja. Dlaczego ten dziwak porzucił luksusy, by zamieszkać wśród złodziei i prostytutek? Pojawienie się malarza było dla mieszkańców slumsów prawdziwą zagadką. Cyganów przyciągała jego gitara (od tej pory nieodłączny atrybut wspólnot).
 – Dlaczego nie rozstaje się z Biblią? – drapali się po głowach nędzarze. Kiko, chcąc przywrócić ich Chrystusowi, zebrał pewnego dnia całe to barwne towarzystwo i zaprowadził na Mszę. To nie była spektakularna duszpasterska akcja ewangelizacyjna. Gdy pobożni parafianie zobaczyli wchodzących do świątyni Cyganów, prostytutki i złodziei, odsunęli się od nich na bezpieczną odległość. Kiko nie zniechęcił się. Wychodził do ludzi z połamanymi życiorysami i opowiadał im o ogromnej tęsknocie Boga.

Lata walki i kłótni

Po niedługim czasie dołączyła do niego Carmen Hernández (ur. w 1930 r. w Ólvega w Hiszpanii). Absolwentka chemii, wychowanka Instytutu Misioneras de Cristo Jesús, zafascynowana była soborową odnową liturgiczną. Przez dwa lata przebywała w Ziemi Świętej. Pociągnięta przykładem Kiko, zdecydowała się również zamieszkać w slumsach Palomeras Altas. Po trzech latach wspólnych spotkań wśród mieszkańców baraków utworzyła się pierwsza wspólnota. Zrodził się pomysł „trójnogu”, na którym oparła się cała formacja: Słowo, liturgia i wspólnota. – Ze zdziwieniem byliśmy świadkami Słowa, które stając się ciałem wśród ludzi biednych, przyjmujących je z radością, prowadziło do zdumiewającej liturgii, jako że była ona odpowiedzią tylu braci, którzy pełni grzechów błogosławili Pana, który na nich wejrzał – opowiadał poruszony Kiko.
− W ten sposób w ciągu trzech lat zobaczyliśmy pojawienie się drogi prowadzącej do powolnego i organicznego dojrzewania wiary, jakby rodzaj katechumenatu, który powoli tworzył Kościół, realizował braterską wspólnotę, wywoływał miłość w wymiarze zdumiewającym wszystkich, gdyż była to miłość do nieprzyjaciół – miłość w wymiarze krzyża.

Po pewnym czasie arcybiskup Madrytu Casimiro Morcillo, który odwiedził misjonarzy mieszkających w barakach, orzekł: to, co robicie, jest Bożą inspiracją, działaniem Ducha Świętego. Ta pieczęć Kościoła uratowała nową formację.

Kiko i Carmen często się ścierali. Nic dziwnego. Dwie silne osobowości, indywidualności, południowe temperamenty. Spotkanie tych dwojga pasjonatów w naturalny sposób musiało prowadzić do iskrzenia, konfliktów i sytuacji podbramkowych.

− Kiko był bardzo zakorzeniony w Słudze Jahwe − opowiadała Carmen. − A ja wtedy przyniosłam mu na tacy (choć to nie było ode mnie, lecz od Soboru Watykańskiego II) Paschę i zmartwychwstanie umarłych. Pierwszą pieśnią, jaką skomponował w barakach, był „Sługa Jahwe”. Zanim doszedł do „Zmartwychwstał Pan”, trzeba było dwóch lat walki i kłótni, jakie stoczyliśmy, aż wszedł w dynamizm Paschy! Ja zawsze byłam z Kiko, ale nie miałam do niego za grosz zaufania. Przekonał mnie dzień, kiedy przybył arcybiskup Madrytu Morcillo, co było kolejnym cudem wartym opowiedzenia. Wtedy zaczęłam współpracować z Kiko, ufając mu bardziej, gdy zobaczyłam, że obecny jest Kościół. Arcybiskup Morcillo był prawdziwym darem Boga. On kazał nam iść do parafii...

Jak na drożdżach

Podobne do madryckich grupy powstały w Rzymie, gdzie Kiko i Carmen przybyli ze stolicy Hiszpanii. Zamieszkali w slumsach Borghetto Latino, wśród biedaków i kontestującej młodzieży. Nowe wspólnoty wyrastały jak grzyby po deszczu. To właśnie z Wiecznego Miasta ruszyły ekipy wędrownych katechistów. W 1975 roku dotarły nad Wisłę. Pierwsza wspólnota powstała w Lublinie. Dziś Droga tworzy ponad 20 tys. wspólnot liczących od kilkunastu do kilkudziesięciu osób. Od połowy lat osiemdziesiątych ponad cztery tysiące kobiet ze wspólnot wstąpiło do klasztorów klauzurowych, a kilka tysięcy mężczyzn do seminariów diecezjalnych czy zakonnych.

„Mam nadzieję umrzeć szybko i dołączyć do Carmen − napisał niedawno Kiko.
− Była dla mnie niesamowitą historią; kobieta, jej geniusz, jej charyzma, jej miłość do papieża i przede wszystkim jej miłość do Kościoła”.

TAGI: