Radomski Popiełuszko

ks. Zbigniew Niemirski

publikacja 23.08.2016 05:00

Obaj byli chłopskimi dziećmi wychowanymi w żywej religijnej tradycji, która nie pozwalała być obojętnym na ludzką krzywdę. Zapłacili za to życiem. 40 lat temu zmarł ks. Roman Kotlarz.

Krzyż z napisem na kamieniu ustawionym przy rondzie ks. Kotlarza w centrum Radomia ks. Zbigniew Niemirski Krzyż z napisem na kamieniu ustawionym przy rondzie ks. Kotlarza w centrum Radomia

To było trzecie wieczorne najście. Trzej esbecy opuścili plebanię, czwarty odpalił silnik czarnej wołgi. Po chwili auto ugrzęzło w błocie. Wtedy z budynku z trudem wyszedł ksiądz i zaczął wołać o pomoc. Wściekły kierowca podbiegł do duchownego, wepchnął go do środka i uderzył tak mocno, że ten przeleciał nad wersalką. Ks. Kotlarz zmarł kilka dni później w szpitalu.

„To był chłopak z desantu, wysoki. Jakby cię wziął za bety, toby cię podniósł do góry, głowę by ci urwało” – mówił radomskim licealistom Jacek Nowakowski, były milicjant. Ów „chłopak z desantu” nie żyje od około 20 lat. Mimo że przy wódce chwalił się kolegom: „Otłukłem mordę pewnemu klesze. Tamten się wykończył”, prokuratura umorzyła kolejne postępowanie w sprawie śmierci księdza. „Poczynione w sprawie ustalenia nie doprowadziły do ustalenia okoliczności śmierci ks. Kotlarza. Wersja esbecka jest bardzo prawdopodobna, ale brak jest możliwości ostatecznej weryfikacji” – brzmi orzeczenie prokuratury IPN.

Nasz ksiądz Romek

– Kochany był. Starszych ludzi bardzo szanował. Ludzki był. Jak przyjechał do domu, to poodwiedzał wszystkich chorych. Był z nas sześciorga najmłodszy. Ja jestem czwarta. Była z niego wielka radość. Dziś już jej nie ma. Może tylko to, że tak bardzo o nim pamiętacie – wspomina Michalina Kawalec, siostra ks. Kotlarza. Roman Kotlarz urodził się 17 października 1928 r. w Koniemłotach niedaleko Staszowa. W czasie okupacji uczęszczał na tajne komplety do Staszowa. Po wojnie, uzyskawszy maturę, podjął decyzję o zostaniu księdzem. Studiował w 3 seminariach – krakowskim, częstochowskim i sandomierskim. 30 maja 1954 r. przyjął święcenia kapłańskie i został skierowany na wikariat do Szydłowca. Pracował potem w Żarnowie, Koprzywnicy i Mircu, zanim został administratorem, a potem proboszczem w Pelagowie pod Radomiem.

Był niezwykle gorliwym duszpasterzem, co szybko zyskiwało sympatię parafian. „Nasz ksiądz Romek” – mówili o nim. Żył po spartańsku, mimo że był słabego zdrowia. Organizował procesje, jasełka, bardzo uroczyste odpusty. I słynął jako żarliwy kaznodzieja. To właśnie ambona stała się źródłem zatargów z władzami komunistycznymi.

Ksiądz musi zaprzestać

Pierwszy konflikt przyszedł już 2 lata po święceniach. 17 stycznia 1956 r. do kurii biskupiej w Sandomierzu wpłynęło pismo z Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Kielcach, domagające się upomnienia dla ks. Kotlarza, który „krytykował nauczycielstwo za ich przekonania światopoglądowe”, i straszące wejściem na drogę sądową. Ks. Kotlarz, dla załagodzenia konfliktu, został przeniesiony do Żarnowa. W Koprzywnicy w czasie kazania powiedział: „Zginął Herod strawiony za życia przez robactwo, zginął Hitler. Biada każdemu, kto z Bogiem wojuje”. Władze uznały te słowa za „złośliwą dygresję pod adresem ustroju” i pozbawiły księdza prawa nauczania religii w szkole. I mimo że zawiązał się Komitet Społeczny Obrony Księdza Kotlarza, co było w tamtym czasie znakiem dużej odwagi ze strony parafian, władze nie ustąpiły.

„Pierwsza delegacja pojechała do Kielc. Tam nas przyjęto wyjątkowo niegrzecznie, a wyjątkowo brutalny był kierownik Wydziału Wyznań, o ile pamiętam – Jarosz. Nazwał nas pijakami i chuliganami” – wspominał Stanisław Pietrzyk, członek komitetu. Dwa lata później, w 1961 r., katecheza została usunięta ze szkół, a ks. Kotlarz znów mógł uczyć religii. Z braku miejsca robił to, siadając z dziećmi w przydrożnym rowie. Był wtedy świeżo mianowanym administratorem w Pelagowie, pomagającym choremu proboszczowi ks. Michałowi Skowronowi, który krótko potem zmarł.

Nowy proboszcz nie tylko pracował w parafii, ale także objął opieką pacjentów w pobliskim szpitalu dla psychicznie chorych w Krychnowicach. Gdy w parafii Wierzbica wybuchł konflikt, w wyniku którego zbuntowany wikariusz ze zwolennikami zajął kościół i plebanię, ogłaszając powstanie Niezależnej Samodzielnej Parafii Rzymskokatolickiej, Msze św. sprawowano w prywatnym domu Władysława Błaszczyka. Wśród księży, którzy przyjeżdżali je sprawować, był ks. Kotlarz. I tutaj znów władze były czujne. Kuria została poinformowana o wszczęciu postępowania w sprawie „szkodliwej dla państwa działalności ks. Romana Kotlarza z Pelagowa”. Ostatnie z upomnień zostało wydane już po robotniczym proteście Czerwca ’76 r. „Ksiądz musi zaprzestać” – domagali się komunistyczni dygnitarze.

Plecy czarne jak sutanna

„25 czerwca 1976 roku, w piątek o 9.35, znalazłem się świadomie i dobrowolnie w ogromnej rzeszy strajkujących z Zakładów Metalowych »Walter« w Radomiu. Przez kilka chwil, w sutannie, maszerowałem środkiem ulicy, raz po raz pozdrawiano mnie: »Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus, dziękujemy księdzu, Bóg zapłać«. Odpowiadałem: »Na wieki wieków, szczęść Boże«” – napisał ks. Kotlarz do prymasa Stefana Wyszyńskiego.

– Mimo że nie zachowało się żadne zdjęcie (być może w tej fazie protestu SB jeszcze nie zaczęło fotografować), to wiadomo z relacji świadków, że ks. Kotlarz ze schodów kościoła Świętej Trójcy pobłogosławił uczestników protestu – mówi ks. Szczepan Kowalik. To on, obok Jarosława Sakowicza, był tym licealistą, który napisał książkę o życiu ks. Kotlarza. Opublikowano w niej wywiad z byłym milicjantem. Szczepan ukończył historię na KUL, zrobił tam doktorat i wstąpił do radomskiego seminarium. W tym roku przyjął święcenia kapłańskie. Niejednokrotnie mówił, że ks. Kotlarz w dużej mierze przyczynił się do odkrycia jego powołania. Ks. Kowalik uważa, że po umorzeniu kolejnego śledztwa w dojściu do prawdy o przyczynie śmierci proboszcza z Pelagowa mogłaby pomóc ekshumacja.

Po powrocie do Pelagowa protest robotniczy i represje po nim nie dawały księdzu spokoju. „Człowiek chce, kochani, by miał czym oddychać, chce mieć coś do jedzenia, nawet waży się krew przelewać o chleb. (...) Człowiek dzisiaj pragnie nie tylko pieniędzy, chleba, mieszkania, lodówki, telewizora, samochodu. Człowiek pragnie prawdy, sprawiedliwości, szacunku i wolności. Ludzie chcą dzisiaj szacunku i wołają o szacunek! Mają odwagę tu i tam upomnieć się w obronie swej ludzkiej godności” – mówił parafianom z ambony. Był już wtedy podsłuchiwany i wtedy też zaczęły się najścia i pobicia przez „nieznanych sprawców”.

„Zapukał ktoś. Ja pytam: »Kto jest?«. »Koledzy księdza«. Weszło trzech panów. Przymknęli drzwi. Usłyszałam, jak ksiądz upadł na podłogę i zaczął jęczeć. Mówił: »O, Jezu, o, Jezu!«. Zaczęłam krzyczeć. A ten: »Cicho być« i otworzył marynarkę. Co miał w ręku, to nie wiem. Przylał mi na prawym boku, że miałam znak do trzech miesięcy. Zaczęłam płakać i krzyczeć. Ksiądz na to: »Uciekaj, dziecko, uciekaj do dzieci«” – wspominała jedno z takich najść Krystyna Stancel, gospodyni proboszcza.

Tomasz Świtka był ministrantem w Pelagowie. – Pamiętam jego słowa: „Popatrz, lecą bomby, bomby spadają, patrz – w moje plecy trafiają”. Pokazał mi plecy, które były sine, czarne jak sutanna.

Klecha

15 sierpnia 1976 r. ks. Kotlarz zasłabł podczas Mszy św. Tracąc przytomność, krzyknął: „Matko, ratuj!”. Nazajutrz trafił do szpitala w Krychnowicach z rozpoznaniem: „nerwica uogólniona”. Stan pogarszał się. Pojawiły się omamy wzrokowe i słuchowe. Zmarł 18 sierpnia rano. Mimo braku zgody rodziny przeprowadzono sekcję zwłok. W jej wyniku ustalono, że przyczyną śmierci była niewydolność mięśnia sercowego.

Zdumiewa także fakt, że w opisie wyglądu zwłok księdza nie ujawniono zewnętrznych obrażeń ciała, które widzieli świadkowie na krótko przed pójściem księdza do szpitala. – Wobec tylu wątpliwości zrodziło się kilka hipotez o przyczynie śmierci ks. Kotlarza, łącznie z potajemnym wejściem do szpitala zabójcy czy zabójców, którzy podali kapłanowi truciznę – mówi ks. Kowalik. Historyk ubolewa, że kolejne śledztwo zostało umorzone, ale ma nadzieję, że pełna prawda o śmierci kapłana, którego ofiarę w Radomiu przypomniał Jan Paweł II, ujrzy światło dzienne.

Wyjaśnienia przyczyn śmierci proboszcza z Pelagowa domagał się jeszcze w 1976 r. Komitet Obrony Robotników. Śledztwo, które rozpoczęło się jesienią 1981 r., zostało umorzone w pierwszych miesiącach stanu wojennego. W 1990 r. ruszyło kolejne, ale i to zostało umorzone. Podobnie stało się teraz. Jacek Gwizdała, filmowiec, który z postacią ks. Kotlarza zetknął się w połowie lat 90. XX w., kręcąc dokument o Radomiu pt. „Miasto z wyrokiem”, przygotowuje obecnie film fabularny „Klecha”. Jego bohaterem będzie właśnie ks. Kotlarz.

J. Gwizdała uważa, że gdyby po roku 1976 podjęto rzetelne śledztwo i ukarano winnych śmierci proboszcza z Pelagowa, komunistyczne służby nie rozzuchwaliłyby się tak bardzo i być może nie ośmieliłyby się zamordować ks. Popiełuszki, ks. Stanisława Suchowolca i innych. A ks. Kotlarza po raz pierwszy radomskim Popiełuszką nazwał Wojciech Ziembiński, opozycjonista, który jest autorem raportu przygotowanego dla prymasa Polski o przyczynach śmierci ks. Kotlarza.