Można żyć bez prądu

publikacja 22.08.2016 06:00

To ciekawe, że na weselu można się bez niego obyć, ale na Eucharystii już nie. O piciu i niepiciu alkoholu mówi biskup Krzysztof Włodarczyk.

Bp Krzysztof Włodarczyk od początku swojej posługi kapłańskiej zajmuje się uzależnionymi od alkoholu. Prowadzi rekolekcje, mityngi, spotkania. Od 29 lat członek KWC. ks. Wojciech Parfianowicz Bp Krzysztof Włodarczyk od początku swojej posługi kapłańskiej zajmuje się uzależnionymi od alkoholu. Prowadzi rekolekcje, mityngi, spotkania. Od 29 lat członek KWC.

Ks. Wojciech Parfianowicz: Dlaczego Kościół nawołuje do trzeźwości akurat w sierpniu, czyli w środku wakacji?

Bp Krzysztof Włodarczyk: Myślę, że sam temat abstynencji, o dziwo, idzie pod prąd, choć właściwie pojęcie to nie jest nam obce i dotyczy różnych dziedzin życia, nie tylko picia alkoholu. Czasami odmawiamy sobie różnych rzeczy nie dlatego, że ktoś nam to nakazuje, ale robimy to sami, z własnej woli, bo mamy jakiś cel.

Na przykład rezygnujemy ze słodyczy, żeby schudnąć.

Na przykład. Natomiast kiedy mówi się o abstynencji od alkoholu, niektórym od razu przechodzą ciarki po plecach i pojawia się myślenie: „Ktoś tu chce nam utrudnić życie”. Przecież są wakacje, jest czas wypoczynku, można spotkać się w gronie znajomych, więc cóż przeszkadza, żeby na imprezie pojawił się alkohol?

No właśnie... biskupi przeszkadzają albo przynajmniej trochę psują zabawę (śmiech).

To będzie zawsze zderzenie dwóch światów, jak zderzenie karnawału z postem. Episkopat jednak podtrzymuje zaproszenie do abstynencji właśnie w sierpniu, wzywając do daru z siebie, który czynimy niejako pod prąd. Wzywamy do rezygnacji z czegoś zasadniczo dobrego dla większego dobra, tzn. z miłości do ludzi, którzy cierpią z powodu nadużywania alkoholu.

Sierpień to miesiąc ważnych rocznic z historii naszej walki o wolność: powstanie warszawskie, Bitwa Warszawska. Walka o trzeźwość to kolejna ważna bitwa o znaczeniu państwowym?

Jeżeli w Polsce ponad milion ludzi to alkoholicy, a kolejne dwa miliony to nadużywający alkoholu, to mnożąc tę liczbę przez członków ich rodzin, mamy wiele milionów Polaków, którzy na co dzień żyją w bardzo trudnej sytuacji. Najbardziej poranione są dzieci. Ci ludzie nie funkcjonują w pełni ani w wymiarze religijnym, ani społecznym. Nie potrafią budować normalnych relacji, a więc nie są w stanie włożyć całego swojego ludzkiego potencjału w budowanie społeczeństwa. Zaniedbują pracę, osłabiają więzi rodzinne. Generują straty, które na co dzień ponosimy jako państwo. Dotyczy to tak naprawdę nas wszystkich. Straty, o których mówimy, są także wymierne, finansowe. Wydatki państwa na likwidację szkód związanych z nadużywaniem alkoholu znacznie przekraczają dochody z akcyzy pobieranej przy jego sprzedaży.

Nawoływanie do abstynencji, także tej całkowitej, dość osobliwie wygląda na tle Eucharystii, czyli Najświętszego Sakramentu. To zastanawiające, że Bóg postanowił zostać wśród nas m.in. pod postacią wina, czyli, jakby nie patrzeć, alkoholu. Materią Eucharystii jest alkohol.

Sami alkoholicy mówią często, że alkohol można zdefiniować jako środek chemiczny, który ma taki, a nie inny skład i sam w sobie nie jest zły. Problem jest w umiejętności posługiwania się tym środkiem. Kard. Stefan Wyszyński też podkreślał, że nie chodzi nam o walkę z alkoholem, jako napojem, tylko o trzeźwość. Kościół nie wyklucza spożywania alkoholu. Osoby już uzależnione nie mają innej drogi. One abstynencję podjąć muszą. Inni natomiast mogą. Trzeźwość to inaczej umiejętne, rozsądne używanie alkoholu.

Skąd bierze się nierozsądne używanie alkoholu na przykład w naszym kraju?

Istnieje coś takiego jak przymuszanie do picia. Bierze się ono z lęku, że jeśli się nie pije, nie pasuje się do towarzystwa. Picie funkcjonuje jako sposób wyrażenia pewnej równości, przynależności. Istnieje też tzw. picie „pod coś” albo „za coś”. Na przykład za zdrowie dziecka – żeby się dobrze chowało. No i jak tu teraz nie wypić? Przecież intencja jest jak najbardziej słuszna. Nie wiadomo skąd się wzięło to łączenie czegoś obiektywnie dobrego...

... z niemal magiczną czynnością wypicia „w tej intencji” kieliszka wódki czy szampana.

Jakby jedno z drugim miało jakiś rzeczywisty związek. Pojawia się swego rodzaju lęk, że jak nie wypiję, to się wyłamię. Niejednokrotnie uzależnieni opowiadali mi, że przeżywali prawdziwą katorgę, żeby dać odpór tego typu zachętom. Wielu nie dało rady...

Istnieje zjawisko, co prawda niszowe, wesel bezalkoholowych. Z tego, co wiem, Ksiądz Biskup bywał na takich weselach.

Tak, to prawda. Przed wielu laty było to postrzegane jako dziwactwo, dzisiaj już trochę mniej, ale jednak nadal jest ewenementem.

I jak? Można się na takim weselu dobrze bawić?

Jak najbardziej. Kluczowa na takiej imprezie jest rola wodzireja. Można wszystko zaplanować tak, że alkohol jest zupełnie niepotrzebny. Spotykałem osoby, które były na takim weselu po raz pierwszy i potem dawały świadectwo, że nigdy wcześniej tak dobrze się nie bawiły. Takie wesela mają ogromną siłę integrującą gości. Ludzie są nieraz zadziwieni, że brak alkoholu tak naprawdę pozwala o wiele lepiej się poznać. Jest radość, której nie trzeba sztucznie pobudzać.

Tak czy inaczej sierpniowa zachęta do abstynencji to propozycja, nie przykazanie.

Ten kto się odważy, może doświadczyć wielkiego poczucia wolności. Przekonuje, że nie trzeba iść z prądem. Jest to pewne wyzwanie i akt odwagi. Swoją drogą ciekawe, że niepicie postrzegane jest jako coś dziwnego, a picie jako coś normalnego.

Alkoholizm to choroba tak inteligentna jak osoba, którą dotyka. Wśród alkoholików są więc: ludzie z marginesu, ale też prawnicy, lekarze, dziennikarze, a także księża. Niektórzy złośliwie komentują sierpniowy apel biskupów, cytując nawet Ewangelię: „Lekarzu, ulecz samego siebie”. Porozmawiajmy więc o księżach alkoholikach. Dla wiernych jest to nieraz prawdziwy szok. Dla Kościoła w sensie hierarchii – temat tabu. Dlaczego?

Przejawiamy nieraz takie myślenie – to przecież nie jest jakiś wielki problem, trafi się jeden czy drugi tego typu przypadek, więc jakoś sobie poradzimy, nie przesadzajmy. Nie chcemy widzieć problemu. Nie zajmujemy się więc danym księdzem, dopóki nie zdarzy się jakieś prawdziwe zgorszenie. Ważne jest, żebyśmy to my, księża, pomagali sobie nawzajem już wtedy, kiedy widać pierwsze symptomy.

Sytuacja wygląda często tak: ksiądz ma problem, więc biskup wysyła go na leczenie. Ksiądz znika na jakiś czas z parafii, wszyscy wiedzą dlaczego, ale oficjalnie nikt nic nie mówi albo pojawia się komunikat: ksiądz jest na urlopie zdrowotnym. Dlaczego nie powiedzieć ludziom, jak sprawy się mają? Czy to, że ksiądz się leczy, nie byłoby mocnym świadectwem? Przecież wielu parafian ma dokładnie ten sam problem?

Podpisałbym się pod tym. Myślę, że taka sytuacja wynika m.in. z niezrozumienia tego, czym jest alkoholizm. W świadomości ludzkiej nie patrzy się na niego jako na chorobę. Bardziej zwraca się uwagę na same skutki alkoholizmu, na to, co alkoholik robi pod wpływem tej choroby.

Innymi słowy: alkoholik to zły człowiek...

Właśnie. Jeśli dotyczy to księdza, zaraz pojawia się myślenie, że on już nigdy nie będzie mógł pełnić swojej misji, że już się zatracił. Nie widzi się tego, że terapia jest drogą do powstania, że ten uzależniony ksiądz może być jeszcze wspaniałym duszpasterzem, nawet w tej samej parafii. Myślę, że ludzie byliby w stanie wybaczyć księdzu jego alkoholizm bardziej niż np. chciwość czy chamstwo. Są księża, którzy po terapii wrócili do pracy i są wspaniałymi duszpasterzami, pomagają także innym uzależnionym.

Ksiądz Biskup sam jest abstynentem już prawie od 30 lat jako członek Krucjaty Wyzwolenia Człowieka. Jak do tego doszło?

Przejawiałem takie samo myślenie jak każda inna osoba niemająca problemu z alkoholem. Wypicie piwa czy wina nie było dla mnie niczym nadzwyczajnym. Słysząc o KWC, nie widziałem potrzeby, żeby samemu przystąpić do tego dzieła, bo panowałem nad sobą.

Coś zmieniło się po wizycie w ośrodku dla uzależnionych w Stanominie k. Białogardu.

To było na początku mojej drogi kapłańskiej. Pan Bóg poruszył moje serce poprzez spotkanie z ludźmi, którzy cierpią z powodu nadużywania alkoholu. Kiedy musiałem stanąć przed nimi, wsłuchać się w nich, zadałem sobie pytanie, jak mogę im pomóc. Przyszło pragnienie, żeby przystąpić do Krucjaty i złożyć dar dobrowolnej abstynencji z troski o te osoby. Również po to, aby pokazać im moją z nimi solidarność. Oni musieli nie pić, a ja byłem z nimi w tym wyrzeczeniu, choć nie musiałem.

Czy wie Ksiądz Biskup o takich osobach, którym świadectwo Księdza Biskupa pomogło w trwaniu w trzeźwości?

Przede wszystkim ja sam osobiście doświadczam bezmiernej wolności. Słyszałem nieraz, że dla kogoś było to ważne. Pamiętam też jedno konkretne zdarzenie na przyjęciu z okazji chrztu u znajomej rodziny. Panował tam styl takiego właśnie wymuszania picia. Gdy mówiłem „nie”, rozpoczynała się perswazja – a to, że lekceważę gospodarza, a to znowu, że nie chcę, żeby dziecko było zdrowe. Jednak oparłem się. Podszedł do mnie człowiek, który mi za to podziękował. Okazało się, że był właśnie po terapii i już się prawie złamał. Powiedział, że bez mojej odmowy nie wytrzymałby. Choćby dla tej jednej osoby warto było.

Tegoroczny apel Zespołu KEP ds. Apostolstwa Trzeźwości mówi o abstynencji jako o czynie miłosierdzia wobec uzależnionych. Jak rozumieć takie ujęcie sprawy?

Na pewno w kontekście Roku Miłosierdzia warto na abstynencję spojrzeć także w ten sposób. Abstynencja mogłaby być takim nienazwanym uczynkiem miłosierdzia. Można by też spojrzeć na nią w kontekście innych uczynków, tych, które już mamy. Skoro nadużywanie alkoholu jest grzechem, abstynencja mogłaby być realizacją uczynku: „grzesznych napominać”. W kontekście przypadku, o którym wspomniałem, być abstynentem to także: „wątpiącym dobrze radzić”.