Mejd in Czajna

Joanna Bątkiewicz-Brożek

publikacja 25.08.2016 06:00

Boga nie ma – wmawiają nam. 
Zrywają krzyże z wież kościołów. Widziałam, jak ludzie giną, stawiając je 
na nowo – opowiada s. Katarzyna z Chin. 
 – Tutaj mogę nosić medalik na ulicy i czytać Biblię, gdzie chcę. Przyjechałam nabrać sił i spotkać waszą św. Faustynę. Ona też nie miała łatwo – dodaje Maria z grupy Chińczyków, którzy są naszymi gośćmi na ŚDM.

Uczestnicy ŚDM z Chin to głównie studenci. – Takie zgromadzenia wierzących w Chrystusa w Chinach są nie do pomyślenia, a my bardzo chcemy doświadczyć bycia we wspólnocie Kościoła – mówią. henryk przondziono /foto gość Uczestnicy ŚDM z Chin to głównie studenci. – Takie zgromadzenia wierzących w Chrystusa w Chinach są nie do pomyślenia, a my bardzo chcemy doświadczyć bycia we wspólnocie Kościoła – mówią.

Z Pekinu do Warszawy z przesiadką w Moskwie, a potem pociągiem do Katowic. Prawie 20 godzin w podróży. – Jestem tu, by naładować akumulatory, pogłębić wiarę i spotkać papieża Franciszka, którego bardzo w Chinach kochamy! – mówi Stanisław, lat 22.

– I żeby zobaczyć, że jesteśmy wszyscy jedną rodziną, a rodzina się wspiera – dodaje Maria, lat 23. – Jesteście szczęśliwi w Polsce, nikt wam nie zabrania chodzić do kościoła. My, katolicy w Chinach, jesteśmy podziemiem, niczego nam nie wolno, wszystko nam zabierają, nawet krzyże. Biblii, jak nam ktoś nie przywiezie cudem, to nie masz. Aplikacje na telefonie – zapomnij. Jestem tutaj, bo potrzebuję tego jak wody! – mówi.

Chińczycy są uśmiechnięci i szczerzy. Złaknieni spotkania z innymi, dotknięcia żywego Kościoła. Są stęsknieni za poczuciem wspólnoty wokół Chrystusa. Brzmi patetycznie – ale to jest w ich oczach. Kilkadziesiąt osób spotykamy w Tychach. To głównie studenci, jest też siedmiu księży oraz zakonnice. Przez kilka dni są pod skrzydłami parafii św. Jadwigi. Potem, jak inni, na spotkanie z Franciszkiem wyjadą do Krakowa.

– Może się zdarzyć, że ktoś z was zostanie mocno dotknięty w czasie ŚDM. I że będzie to dotyk Chrystusa. Otwórzcie się na to i przygotujcie! – mówi do Chińczyków jeden z polskich księży. Od lat kapłan ten ewangelizuje Chiny i z tego powodu jest ścigany.

Gdzie jest łazienka?!

– Oficjalnie jesteśmy tu turystycznie. Przez kilka godzin trzepali nas na lotnisku. Niektórych nie przepuszczono, zostali w Pekinie – mówi Stanisław. – Nie jesteśmy pewni, czy wpuszczą nas z powrotem. Wiedzą, że ŚDM jest w Polsce. Oni wiedzą wszystko – dodaje. Wysoki, ciemne włosy i skośne oczy jak wszyscy. Jest w nich nadzieja. On i Maria opowiadają chętnie. Oboje modlitwy uczyli się w domu. – My mamy szczęście. Jak twoja babcia albo mama nie są wierzące, to szansa na dotarcie do Kościoła jest w Chinach nikła. Bo to jest strefa zakazana – mówią.

– „Boga nie ma, Boga nie ma” – oni nam to wpajają od dziecka! – mówi s. Katarzyna. – Moja mama mówiła w domu inaczej: że Bóg jest i kocha mnie i Chiny. Nie mieliśmy Pisma Świętego. Długo nie wiedziałam nawet, że są cztery Ewangelie.

Władze komunistyczne co jakiś czas organizują brawurowe akcje zrywania krzyży z kościołów lub dzwonnic. Oficjalne wytłumaczenie: zagrażają bezpieczeństwu. – Ale ludzie zbierają się, robią krzyże w domach i próbują je wstawić na miejsce. Widziałam, jak niektórzy przy takiej akcji giną. Raz służby państwowe złapały zakonnicę i pobili do nieprzytomności. Wielu księży trafiło do więzień i są prześladowani – opowiada s. Katarzyna.

Należy do Zgromadzenia Ducha Świętego Pocieszyciela. Mówi dobrze po polsku, studiuje tu teologię. Wstąpiła do zgromadzenia bez przygotowania teologicznego.

– Jako zakonnica jeszcze nie znałam w pełni Ewangelii! Bo nie mamy książek, Pisma Świętego, nic. Ale mamy powołania. Pan Bóg posługuje się mną np. do głoszenia Jezusa. To można wyjaśnić tylko działaniem Ducha Świętego. Modliłam się: „Jezu, daj mi światło, powiedz, co mam mówić, bo ja nic nie umiem”. I dawał. Mówiłam rzeczy, o których nie wiedziałam. Wiele osób przyjmowało potem chrzest. I przełożona angażowała mnie coraz bardziej. W końcu byłam tak wyczerpana, że prosiłam Boga, by mnie stąd zabrał. No i pewnego dnia zadzwonił telefon. I przyjechałam do Polski. Na teologię. Będę wreszcie coś wiedzieć! – opowiada.

Siostra poprawia czarny welon. – Jak stanęłam na lotnisku w Polsce, to ani „dzień dobry” w waszym języku nie umiałam – śmieje się. – Ale pierwsze co, to łazienka! Gdzie jest łazienka? Znaczki rozumiałam. Miałam w walizce poskładany w kostkę habit. Bo tak oficjalnie na ulicy czy w samolocie to nie wolno u nas. Zakazane. Wygładzałam go wilgotnymi rękami w tej łazience. Nie mogłam się doczekać, żeby się przebrać i na ulicę wyjść w habicie – mówi. – Ale nie wiem, czy wrócę teraz do kraju, czy mnie wpuszczą. Na pewno jestem już na czarnej liście.

Chińczycy 
kochają oazę

Chiny to wielki ateistyczny poligon. Mimo że państwo oficjalnie uznaje taoizm, buddyzm, konfucjanizm, islam i chrześcijaństwo. Statystyki mówią, że katolików jest tu w sumie ok. 10 mln (na szacunkowo 100 mln wierzących w cokolwiek – dane rządowe z 2011 r.). To, jak na prawie 1,4 mld mieszkańców, kropla w  morzu. Władze komunistyczne robią wszystko, by nawet ją zatopić. Albo sobie podporządkować. I tak 5 mln katolików należy już do tzw. Katolickiego Kościoła Patriotycznego (PSKCH), w pełni zależnego od państwa. Kościół ten nie uznaje papieża, odrzuca jego encykliki, odrzuca też Sobór Watykański II. Biskupi są tu mianowani przez władze państwowe. Stolica Apostolska mimo to nie uznała tego Kościoła za schizmatycki. Od pontyfikatu Jana Pawła II
 zabiega o jego powrót do Kościoła katolickiego.

– Są jeszcze dwie kolejne warstwy: Kościół, który uznaje papieża, ale częściowo ulega wpływom i naciskom władz, i Kościół całkowicie podziemny, który wręcz walczy z komunistami – opowiada animatorka z Diakonii Misyjnej Ruchu Światło–Życie. Jest po sinologii, dobrze zna problemy Chin, prowadzi tam ewangelizację.

Siostra Katarzyna: – Mamy 56 krajów w Chinach, tyle samo języków, zwyczajów i narodowych strojów. W mojej diecezji Hebei, jednej z najbardziej katolickich – ma powierzchnię mniej więcej całej Polski – mieszka 80 mln osób, a tylko milion wierzy w Chrystusa. Reszta nie wie, że ktoś taki istnieje. Dobrze, że dotarł do nas wasz Kościół, że jest ks. Blachnicki! Fakt, że jesteśmy w Tychach, jest dla nas ważny, bo ks. Franciszek był tu wikarym na pierwszej parafii. I nawet ją odwiedziliśmy. Bo Chińczycy kochają oazę!

Boża adrenalina

Na pytanie, skąd wiedzą o Blachnickim i skąd oaza wzięła się w Chinach, jej były moderator generalny, dziś biskup pomocniczy katowicki Adam Wodarczyk, odpowiada zawsze krótko: z modlitwy. Był rok 2008. Trwała szkoła animatora. Wszyscy oglądali film o Kościele w Chinach. Potem była modlitwa: za chrześcijan w Chinach i by Ruch mógł tam służyć. Miesiąc później ks. Wodarczyk odebrał telefon z pytaniem, czy nie przyjąłby kilku osób z Chin w Krościenku na pierwszy stopień oazy. I tak lawina ruszyła.

Siostra Katarzyna: – Byłam w Krościenku, modliłam się przy grobie ks. Blachnickiego. Nam, Chińczykom, on od razu przypadł do gustu. Program rekolekcji jest jak dla nas. Uporządkowany, jest systematyczność.

– I są kolejne stopnie, kontynuacja. Człowiek dociera tak do głębi – potwierdza te obserwacje ks. John, wikariusz generalny z Chin. – Jest wprowadzenie do Biblii i przyjęcie Jezusa jako Pana do życia, potem wejście w głębię sakramentów i wreszcie w istotę i różnorodność Kościoła.

Po roku od pierwszych rekolekcji do Krościenka przyjeżdża następna grupa, na kolejny stopień. Ktoś wtedy podchodzi do ks. Wodarczyka: „Teraz oazę zróbcie u nas!”. – Spojrzałem na portret ks. Blachnickiego. Uśmiechał się. Przez głowę przeszła mi jednak myśl, że nie damy rady. I miałem wrażenie, jakby ks. Franciszek posmutniał. Zmobilizowałem się i spróbowaliśmy. Mimo ryzyka – opowiada bp Adam.

Akcję w Chinach oaza nazywała „Mejd in Czajna”. Znaleźli się moderator chiński i zakonnica, która przełożyła program ks. Blachnickiego na język chiński. W 2012 r. pierwsze rekolekcje za Murem Chińskim animatorzy poprowadzili w diecezji Handan, w prowincji Hebei, w… szpitalu, pod pretekstem szkolenia medycznego. – Przez cały turnus nie wychodziliśmy w ogóle albo o zmierzchu, żeby nie rzucać się w oczy – mówi jedna z animatorek.

Siostra Katarzyna: – Wciąż nam brakuje misjonarzy w Chinach, ruch ks. Blachnickiego więc jest potrzebny. I takie spotkania jak Światowe Dni Młodzieży. Dla nas to łyk wolności i zastrzyk wiary.

Po pierwszym spędzonym w Polsce dniu i ryzykownej podróży na twarzach Chińczyków ani śladu zmęczenia. Jest radość. Boża adrenalina. Wieczorem czekają tyskie rodziny, by zabrać ich na nocleg. Ale Chińczycy proszą: „Dajcie nam jeszcze godzinę”. Siadają w kręgu na betonowym chodniku przy kościele. Jest śpiew i dzielenie się tym, co przeżyli i czego oczekują. – Spotkania ze św. Faustyną w Krakowie. Też miała trudności, nawet w Kościele. Wytrzymała, wytrzymamy i my – mówi Maria.

„Chcemy być jak kwiaty, które rozniosą zapach Boga do 56 naszych krajów” – śpiewają na zakończenie skośnoocy. Dochodzi godzina 21. Po raz pierwszy od dawna mogą na dworze, bez lęku, że ktoś ich aresztuje, odmówić na głos modlitwę.