Abiszek znaczy błogosławieństwo

Agata Puścikowska

publikacja 25.08.2016 06:00

Tam, gdzie mieszkają, katolików wielu nie ma. Bywa natomiast, że są prześladowania. Dla młodzieży z Indii podróż na ŚDM to podróż życia...

Sita przyjechała na ŚDM z Indii, gdzie mieszka w ośrodku Jeevodaya dla osób dotkniętych trądem. jakub szymczuk /foto gość Sita przyjechała na ŚDM z Indii, gdzie mieszka w ośrodku Jeevodaya dla osób dotkniętych trądem.

Podróż była długa i męcząca. Najpierw z Jeevodaya do Delhi. Pociągiem prawie 30 godzin. Potem postój w Delhi i odbieranie wiz, paszportów. Dalej lot do Moskwy. Tam kilkugodzinny postój i znów w przestworza: do Polski znanej i nieznanej. Znanej – bo mama Helena wciąż o niej opowiada. Opowiada też Sita, która studiowała jakiś czas temu w Polsce. Nieznanej – bo dalekiej, egzotycznej, zimnej. Zresztą z perspektywy ośrodka Jeevodaya, misji dla osób dotkniętych trądem, wszystko jest niezwykłe i prawie nieosiągalne. A jednak młodzi pielgrzymi osiągnęli wszystko, co w pielgrzymowaniu na ŚDM najważniejsze. Albo jeszcze więcej...

Malowane „dzień dobry”

Hala przylotów warszawskiego Lotniska im. Fryderyka Chopina. Kilka minut wcześniej samolot Aerofłotu z blisko 30 Hindusami na pokładzie gładko wylądował na polskiej ziemi. Na grupę oczekują przyjaciele z Jeevodaya.

Gosia Smolak, polska wolontariuszka, stoi obok Sity. Sita, ciemnowłosa, ciemnooka, drobna i o szlachetnych, hinduskich rysach, od małego dziecka mieszkanka Jeevodaya, od kilku miesięcy przebywa w Polsce. Przyjechała, by opiekować się swoją (przybraną) córeczką i małą przyjaciółką – Snehą, 10-latką, która została podrzucona do Jeevodaya jako noworodek z uszkodzoną główką. Potrzebowała kolejnej operacji, więc wiosną przyjechały do Polski: Sita, Sneha i ich „mama”, czyli dr Helena Pyz. Polska lekarka z misji. Doktor wróciła już do Indii razem z wyleczoną Snehą. Sita została, by uczestniczyć w ŚDM. – Zialaź przyjdą. Tsieba ciekać – uspokaja Sita innych wolontariuszy. Mówi po polsku nieźle. Choć z natury nieco nieśmiała, więc czasem przełamać się trudno. – Juś z pół godziny ciekamy – macha ręką, na której widnieją esy i floresy.

Sita na rękach ma przedziwne malowidła. Gosia też. – A to jest mehendi. Specjalnie malowane henną wzory na dłoniach. Kobiety w Indiach malują takie na specjalne okazje. A co może być bardziej radosnego niż przyjazd naszych do Polski?

W końcu są! Machają dłonie polskie i indyjskie, pięknie umalowane na radosny przyjazd. Uśmiechnięci od ucha do ucha, z flagami polskimi i (dość skromnymi) bagażami, wychodzą młodzi Hindusi. Wraz z nimi trzech księży pallotynów. Zaczyna się kolejny etap podróży – pociągiem podmiejskim do podwarszawskiej Choszczówki. Tam, w domu Instytutu Prymasa Wyszyńskiego (do którego należy dr Pyz), czekają na nich od dawna. A Gosia opowiada: – Zawsze lubiłam podróżować i zawsze lubiłam pracę z młodymi ludźmi. Jakiś czas temu nawiązałam kontakt z misją Jeevodaya i wtedy pasję podróżniczą i pasję wychowawczą połączyłam w dobrym celu – śmieje się.

– Pojechałam do Indii dwa lata temu. Mieszkałam pół roku. I już wtedy zaczęły się przygotowania tamtejszej młodzieży do ŚDM – mówi. Pogłębiona formacja duchowa, rozmowy o polskiej kulturze i historii. By po dobrym przygotowaniu jechać w miejsce, które będzie choć trochę bliskie. – Ludzie w Jeevodaya, szczególnie młodzi, nie znają tzw. szerokiego świata. Dla nich misja jest często jedyną przestrzenią, którą znają. Poza misją w Indiach różnie toleruje się katolików... Bywają przecież i prześladowania – tłumaczy Gosia.

Chrzest całej rodziny

W Jeevodaya mieszkają dzieci, nieraz całe rodziny, które w różny sposób doświadczyły trądu. A chociaż choroba jest obecnie w pełni wyleczalna, to jednak ich życie poza misją byłoby ekstremalnie trudne. Wyrzucani na margines przez społeczeństwo, często staczają się coraz bardziej i bardziej, żebrząc, a czasem nawet pijąc, żeby zapomnieć. Natomiast w Jeevo­daya, dzięki dr Helenie (nazywanej mamą), dzięki wolontariuszom, odzyskują godność. Jeevodaya oznacza Świt Życia. A ten świt – to ich szansa. To ich mały, dobry świat.

– Dr Helena stara się pokazać im również inne miejscowości, czasem udaje się gdzieś wyjechać. Przed ŚDM dla grupy katolickiej młodzieży misja organizowała wyjazdy rekolekcyjno-formacyjne, np. do pallotyńskiej misji w Indiach. Niektórzy z młodych po raz pierwszy widzieli wtedy inną niż własna, w Jeevodaya, parafię.

Gosia została też w Jeevodaya... matką chrzestną 17-letniego wówczas Abiszeka. – Mój chrześniak to wspaniały młody człowiek, wciąż poznający swoją wiarę... Jego cała rodzina przyjęła chrzest. A było to tak...

Rodzice Abiszeka byli obciążeni trądem. Mieszkali w kolonii dla trędowatych w Raipurze. Tam się poznali. Było to jeszcze za czasów, gdy żył i pracował założyciel ośrodka: ks. Adam Wiśniewski SAC, polski misjonarz, człowiek legenda, powstaniec warszawski, który do Indii przyjechał w latach 60. ub. wieku i stworzył ośrodek dla osób dotkniętych trądem. Rodzice Abiszeka jako dzieci uczyli się w Jeevodaya do 5. klasy. Tyle klas tam wtedy było. Po powrocie do kolonii pobrali się. Małżeństwu zaczęły rodzić się dzieci. W końcu jednak musieli z kolonii odejść, bo nie mieli się z czego utrzymać. Rodzina Bastia szukała więc swojego miejsca w świecie, aż ponownie trafiła do Jeevodaya. Ks. Adam przyjął ich wtedy już z dwojgiem dzieci.

– Dziś ośmioro dzieci jest dorosłych. Abiszek i troje rodzeństwa przyjechali na ŚDM. A w ogóle Abiszek znaczy... błogosławieństwo. Pięknie i prawdziwie.

Jeszcze jako wyznawcy hinduizmu byli pozytywnie nastawieni do chrześcijaństwa. W czasie porodu najmłodszej córki doszło do komplikacji zagrażających życiu dziecka. Dr Helena spytała wtedy ojca, czy może małą ochrzcić. Zgodził się. Dziewczynka otrzymała imię Maria. I tak Maria została pierwszą katoliczką w tej rodzinie. Dziś jest piękną, pełną życia 16-latką. – Oni wszyscy mają w sobie jakiś spokój, łagodność. Chrześcijan w Indiach poznasz po tym, że się dzielą. To jest niezwykłe dla tamtej, „zagarniającej” dla siebie i tylko dla siebie, kultury – tłumaczy Gosia.

Rodzina, mieszkająca w misji, poznawała chrześcijaństwo powoli, ale skutecznie. I pewnie wcześniej poprosiłaby o chrzest, gdyby nie dziadek. Dziadek, do którego mieli ogromny szacunek, był „pujari”, czyli kapłanem hinduistycznym. Zmarł przed 8 laty. A dwa lata temu kolejno prosili o chrzest – najpierw siostry na Boże Narodzenie, a na Wielkanoc rodzice i synowie. – Nasi młodzi katolicy, rodzina Abiszeka i inni stają się z dnia na dzień coraz bardziej odpowiedzialni za pozostałych, dojrzewają, czują się wspólnotą. To daje wielką siłę... Przed wyjazdem do Polski powstała wśród nich grupa liderów, którzy koordynowali przygotowania. Planowali, dbali o każdy szczegół. No i modlili się wspólnie. Mają nawet własną grupę na WhatsUppie – dzięki czemu szybko i nowocześnie się porozumiewają – śmieje się Gosia.

Didi podaje pomidorówkę

– Didi (starsza siostro), czy już podgrzewać? – pyta Sita. Chodzi o obiad dla pielgrzymów. Niedługo dotrą pociągiem do Choszczówki, gdzie czeka na nich polsko-hiduski obiad.

– Właściwie już można grzać, bo są tuż-tuż – odpowiada pani Wiesia, kucharka, wystrojona w piękny T-shirt z logo ŚDM. A Gosia tłumaczy, że forma „didi” jest często stosowana zamiast imienia czy funkcji. Prawda, że siostra siostrę lepiej zrozumie?

– Na pierwsze będzie pomidorówka. Bo Sita, która jest tu, w Polsce, jakiś czas, bardzo lubi tę zupę. Więc może inni jej pobratymcy też polubią – śmieje się pani Wiesia. – A na drugie będzie danie hinduskie. Ryż, warzywa z mięsem z kurczaka oraz dal. Specjalny sos z soczewicy, przypraw, cebuli i czosnku.

Ale najpierw trzeba gości powitać po polsku: chlebem i solą. Już są. Idą raźnym, mimo zmęczenia, krokiem, biało-czerwona flaga, flaga papieska i indyjska powiewają na przywitanie.

– Szczęść Boże!
– Sięść Bozie!

Wzruszenie z obu stron. I ten chleb polski, dobrze wypieczony. Pachnący polską pszenicą i gościnnością. By był jak błogosławieństwo. – Czujcie się tutaj jak u siebie – mówi Anna Sułkowska, szefowa Sekretariatu Misyjnego Jeevodaya, instytucji wspierającej misję. – Niech ten pobyt wśród nas, Polaków, i z papieżem Franciszkiem będzie dla was umocnieniem i ogromną radością... I niech owocuje na lata.

I wspólne, głośne, rytmiczne „Błogosławieni miłosierni”. Hymn Światowych Dni Młodzieży, śpiewany po polsku zarówno przez młodych Polaków – wolontariuszy, jak i przez Hindusów...

– A teraz, moi mili, to już zapraszam na obiad. Głodni jesteście, musicie zjeść i odpocząć – pani Anna dba o swoich podopiecznych. Nie tylko Sita zajada ze smakiem. Uma, Manodż, Winod i Abiszek, czyli czworo rodzeństwa, oraz pozostali pielgrzymi powoli poznają smak polskiej pomidorówki – wiadomo, że najlepszej.

Smak wiary, bycia chrześcijanami bez lęku i wśród swoich, będą poznawać jeszcze do końca ŚDM. I zawiozą go do domu...

TAGI: