Duchowy oddział ratunkowy

Agnieszka Małecka

publikacja 22.08.2016 06:00

Nie są wolontariuszami, którzy wykonują przy chorych czynności pielęgnacyjne. Po prostu się modlą. Wierzą, że to tak, jakby dać głodnemu i spragnionemu jeść i pić.

Nowa ewangelizacja to nie tylko nowe środki, ale także wyjście z Dobrą Nowiną w miejsca publiczne, szczególnie tam, gdzie ludzie cierpią. Agnieszka Małecka Nowa ewangelizacja to nie tylko nowe środki, ale także wyjście z Dobrą Nowiną w miejsca publiczne, szczególnie tam, gdzie ludzie cierpią.

Wchodzimy na oddział hospicyjny w szpitalu. Pani oddziałowa, która nas wprowadza, wyjaśnia nam krótko, jaki jest stan chorych w poszczególnych salach. W pewnym momencie mówi: „Tu leżu pan, z którym nie ma kontaktu”. Kurtuazyjnie jednak wchodzimy do tej sali, mówimy: „Szczęść Boże”, przedstawiamy się i zaczynamy modlitwę. Trzymam w dłoniach obrazek Jezusa Miłosiernego, który dostałam w czasie rekolekcji u księży pallotynów. Najpierw jest modlitwa spontaniczna, potem Koronka do Bożego Miłosierdzia, akt oddania się Jezusowi Miłosiernemu.

Ten pan miał oczy półprzymknięte. Jednak gdy zaczęliśmy się modlić, on otworzył oczy szeroko. A ja trzymam tak obrazek, by widział wizerunek Jezusa Miłosiernego. Chcemy już odchodzić, ale w pewnym momencie ów pan, z którym nie było kontaktu, mówi do mnie: „Siadaj!”. Chciał, byśmy pozostali przy nim. O czym mówiliśmy? O wielkości, o wspaniałości Boga, o nadziei, jaką daje – opowiada Danuta z Ciechanowa, która razem z mężem uczestniczy w ewangelizacyjnym przedsięwzięciu „Duchowy szpital”.

Co tydzień, także w środku słonecznego i urlopowego lata, za zgodą władz szpitala i w porozumieniu z ks. kapelanem Maciejem Szostakiem przychodzą do chorych leżących na szpitalnym oddziale hospicyjnym, by ofiarować im pokarm – chleb dla duszy.

Nie można czekać

Czym jest „Duchowy szpital”? To inicjatywa diecezjalnej Szkoły Nowej Ewangelizacji pw. św. Łukasza Ewangelisty, która już w kwietniu zorganizowała specjalne warsztaty dla świeckich, przygotowujące do takiej misji. – Wzywa nas do niej Chrystus. Jego posługa była posługą Słowa, głoszenia królestwa Bożego i uzdrawiania. Dziś, gdy szukamy ludzi, „którzy źle się mają”, znajdujemy ich w szpitalach. Nie możemy czekać, aż do nas przyjdą; idziemy z posługą miłosierdzia tam, gdzie jest ona potrzebna – wyjaśnia dr Iwona Zielonka, dyrektor SNE w naszej diecezji. 21 uczestników tamtych szkoleń słuchało tego, co o pracy i posłudze w szpitalu ma do powiedzenia psycholog i kapelan. Dowiedzieli się na przykład, jak bardzo różnią się postawy ludzi wobec choroby w zależności od wieku i jak odmienne są relacje na linii: chory–lekarz, personel medyczny–kapelan czy chory–rodzina. Zakończyli warsztaty zaopatrzeni też w praktyczne rady dotyczące postawy wobec pacjenta objętego opieką terminalną. Takie wytyczne jak słuchanie, poświęcenie uwagi choremu czy empatia mogłyby się wydawać oczywiste, tymczasem w czasie spotkania z osobą cierpiącą podobny mentalny „podręcznik” postępowania okazuje się nie do przecenienia.

„Duchowy szpital” nie zakończył się na samych warsztatach i przeniósł się rzeczywiście do sal, a jeszcze bardziej do kaplic szpitalnych w Ciechanowie, Mławie i Płocku, gdzie organizowane są Msze św. i spotkania ewangelizacyjne dzięki ludziom zaangażowanym w SNE i Odnowę w Duchu Świętym. Ludziom, którzy wierzą w moc modlitwy.

Bez lęku

– Modlitwa była zawsze czymś bardzo naturalnym w moim rodzinnym domu – opowiada mieszkanka Ciechanowa, która swoje korzenie ma na Podlasiu. Tamta lokalna ojczyzna, z jej tradycyjną i głęboką pobożnością i otwartością mocno ją ukształtowała. Danuta nie boi się tematu śmierci. Pamięta, jak odchodziła jej babcia. Świadomie, bez paniki, spokojnie, z radością, bo przecież po drugiej stronie czeka tylu dawnych znajomych i czeka Bóg. Pamięta też, jak dawniej modlono się całymi rodzinami przy zmarłym, bo trumna z ciałem pozostawała na noc w domu. – Dzięki temu trwało się na modlitwie. Cały czas, do momentu pogrzebu modlitwa w tym domu nie ustawała. Dzisiaj cykl życia się nie zmienia, pomimo tego, że ktoś umarł. Gdzie my mamy czas na modlitwę i pożegnanie odchodzącej osoby? – zastanawia się Danuta. Może właśnie dzięki tamtym doświadczeniom nie obawia się przekroczyć progu szpitala i hospicjum.

– Trwoga i lęk powodują, że zwykle widzi się śmierć zawsze gdzieś poza nami, tak jakby nas to nie dotyczyło – mówi o ogólnoludzkim doświadczeniu jej mąż, Rajmund. – Tak naprawdę trzeba zadać sobie pytanie o rzeczy ostateczne i uświadomić sobie, że i ja będę w tym uczestniczył. To dotyczy każdego i od tego się nikt nie „wywinie” i nie wykupi za żadne pieniądze. Jednak śmierć nie jest końcem, tylko otwiera nasze życie w innej przestrzeni. I mimo że mamy lęk, trwogę, a te przecież także były doświadczeniem Jezusa Chrystusa, to pragnienie miłości jest większe od nich. W tym momencie wszystko przestaje mieć wartość. Istotne jest tylko spotkanie człowieka z Bogiem. Modlitwa daje nam tę świadomość, że Pan Bóg jest miłością, że czeka na nas ze swoją łaską i przygotował tych mieszkań wiele – mówi ciechanowianin.

Wspomina niezwykłą historię rodzinną – przypadek chłopca z porażeniem, którego rodzice bardzo modlili się o uzdrowienie. Napisali nawet do o. Pio. Otrzymali odpowiedź na zwykłej karteczce. Padre Pio z Pietrelciny napisał wówczas, by modlić się o śmierć, i obietnicę takiej modlitwy złożył sam. – Rzeczywiście, po 2 tygodniach ten chłopiec umarł. Jego rodzice ogromnie rozpaczali. Wtedy on przyśnił się im zdrowy. Powiedział: „Proszę nie płakać, bo mi jest tu bardzo dobrze”. Często modlimy się, by cierpienie minęło, a może ono jest takim krzyżem, drogą, przez które dokonuje się zmartwychwstanie?

Spotkaliśmy umierającego mężczyznę, który stojąc w obliczu śmierci, nie rozpacza, ale płacze z radości, wspominając, jak wiele Pan Bóg dobrego uczynił w jego życiu. Wszystko zaczęło się od sytuacji dość tragicznej – w młodości chciał popełnić samobójstwo. W odpowiedzi na swój zamiar usłyszał głos Jezusa: „Nie odbieraj sobie życia”. Posłuchał. W życiu dotknęło go wiele nieszczęść, m.in. kilkakrotnie stracił swój dorobek w pożarze. Jak opowiadał, ze wszystkich nieszczęść Pan Bóg szczęśliwie go wyprowadził. Doświadczył Bożego błogosławieństwa, z tego nieszczęścia narodziło się wiele dobra i szczęścia. Dziś, umierając, cieszy się i jest gotowy na spotkanie z Panem – opowiada pan Rajmund.

Talerz zupy czy duchowe dobro?

Nie poszliby do ciężko chorych ludzi z propozycją modlitwy, gdyby sami nie wierzyli i nie doświadczyli jej siły. Danuta przyznaje, że sama odkryła to dopiero na pewnym etapie życia. Ona też gdzieś pędziła, realizowała plany dyktowane przez współczesny świat. – Dopiero gdy się zatrzymałam, zupełnie inne rzeczy zaczęły do mnie docierać. Uświadomiłam sobie, że moje zasługi są całkowicie materialne. Bo co ja właściwie dzisiaj zrobiłam? Zarobiłam na talerz zupy, na ubranie... ale co ja robię więcej? Co robię dla ducha? – opowiada Danuta.

Pierwszy mały krok – modlitwa. Zaczęła modlić się za mieszkańców swojej ulicy. Ot, jednej z tysięcy polskich ulic, gdzie ludzie mają podobne problemy i trudności w wierze. Później wpadł w jej ręce artykuł o sile modlitwy przy osobie umierającej, a znajoma rzuciła hasło: „Może pójdziemy do hospicjum?”. I już na początku pierwszy kubeł zimnej wody – warunek zrobienia kursu na wolontariusza. Jednak im nie chodziło o tradycyjny, jakże cenny wolontariat, ale o samą modlitwę.

– Nie przestawałam o tym myśleć i czekałam. Byłam pewna, że coś z tego będzie, bo Pan Bóg dobremu dziełu błogosławi. Może nas wystawiać na próbę, ale trzeba być wytrwałym i powierzyć Mu swoje plany. No i stało się. Szkoła Nowej Ewangelizacji zorganizowała kurs przygotowujący do modlitwy w hospicjum – opowiada Danuta. I tak swoje marzenie mogła zaprząc w dzieło „Duchowego szpitala”. Warsztaty na pewno do pewnego stopnia przygotowały ich i wyposażyły w niezbędną wiedzę, ale pamiętają, że scenariusze tych wizyt pisze Ktoś większy od nich. I są dialogi, których się nie zapomni.

– Rozmawiam z pewną panią w hospicjum – opowiada Danuta. – Widzę, że ma zdjęcia wnucząt. Chcę jakoś zagaić i mówię o tym, jak wspaniale, że ma wnuki, z którymi się niedługo spotka. A ona na to: „Wie pani co, to już jest nieważne. To nie ma żadnego znaczenia. Ani dzieci, ani wnuki, ani to, co się dzieje na świecie. Ja już umieram. Najważniejszy jest Pan Bóg”.