Bóg to dobry temat

Jędrzej Rams

publikacja 21.08.2016 06:00

S. Monika Nowicka, pracująca w Maganzo, mówi o tym, jak się mieszka, uczy i choruje na misjach, i co to znaczy „być u siebie”.

W rodzinnym domu s. Moniki jest coraz więcej przedmiotów z Afryki, nowego domu zakonnicy. Jędrzej Rams /Foto Gość W rodzinnym domu s. Moniki jest coraz więcej przedmiotów z Afryki, nowego domu zakonnicy.

Jędrzej Rams: Który raz Siostra jest w Polsce od czasu wyjazdu na misje?

S. Monika Nowicka: Pierwszy po dwóch latach.

Tęskniła Siostra?

Bardzo czekałam na tę chwilę. Tęsknota za rodziną, przyjaciółmi, krajobrazem, zapachem zmieniających się pór roku, przyrodą. Cała gama wspomnień, które są żywe i o których się myśli na misjach.

Można zostawić wszystko i wyjechać czy myślami nadal się tam jest?

Ostatnie tygodnie spędziłam na dopinaniu spraw i jeszcze na lotniskach myślałam, zastanawiałam się, czy aby na pewno wszystko zostawiłam załatwione – czy wszystkie czesne uczniów za szkołę są opłacone, czy należności wypłacone. Więc: tak, ciągle się myśli.

Czy po dwóch latach obecności w Tanzanii może Siostra odpowiedzieć na pytanie, czy misjonarze są tam potrzebni?

Nie mam żadnych wątpliwości, że misjonarze są potrzebni. Widzę nawet, że może przydałoby się ich tam jeszcze więcej. Miejscowi ludzie w rozmowach, gdy wspominamy, że za 15–20 lat nas tam nie będzie, bo ich Kościół jest już na tyle silny, że nie będzie nas potrzebował, zaczynają wręcz wpadać w panikę, że nie możemy ich zostawić, że oni nas potrzebują, liczą na nas.

Co daje im obecność misjonarzy?

Myślę, że poczucie bezpieczeństwa. Biały, który decyduje się mieszkać z Afrykanami w ich wiosce i przy tym nie stara się robić na nich żadnego biznesu, stara się mówić ich językiem, daje lokalnym poczucie godności i wartości – to jest nasz pierwszy cel. Świadomość, że wszyscy jesteśmy równi, jesteśmy dziećmi Bożymi, żyjemy na tych samych prawach. Że jako białe nie jesteśmy lepsze... To jest wymiar misji, który czasami pomijamy, ale Pan Bóg wie swoje i wie, że cel misji jest nieco inny, niż my zakładamy, patrząc z ludzkiej perspektywy.

W Maganzo macie mały szpital. Ale budujecie teraz przedszkole. Dlaczego?

Widzimy, że dzieci z tych regionów mają najmniejsze możliwości dotarcia do edukacji. W niektórych miastach jest ona jakoś zagwarantowana, a u nas dzieci w wioskach nie stać na przedszkole. Nasze będzie, oczywiście, prywatne, ale chcemy połączyć jego finansowanie z adopcją serca czy pomocą finansową z Europy. Jesteśmy w miejscu, gdzie kobiety są często pozostawiane same sobie i nie są w stanie wykształcić kilkorga dzieci. Widać wyraźnie, że wiele dzieci nie chodzi do szkoły. System edukacji państwowej jest bardzo słaby, czasami wręcz można mieć wątpliwości, czy on czegokolwiek uczy. Dlatego lepiej wybrać system nauki w szkołach prywatnych, i to najlepiej w języku angielskim. Dlatego zakładamy prywatne przedszkole.

Jak się choruje na misjach?

Chyba inaczej choruje się biednemu mieszkańcowi wioski, a inaczej misjonarzowi. My mamy jakieś zaplecze szpitalne i odbywa się to z poczuciem bezpieczeństwa. Obojętnie czy malaria, czy dur – wiemy, że dostaniemy odpowiednio szybko właściwe leki. Ale mamy wyrzuty sumienia, że odbywa się to od ręki, a wielu mieszkańców wioski nie ma do tego dostępu. To budzi jednak konflikt sumienia. Aczkolwiek usłyszałam stwierdzenie, że dobry misjonarz to żywy misjonarz...

Mamy świadomość w Polsce, jak wyglądają misje?

Myślę, że brakuje nam szerszego spojrzenia na Kościół, ale i hojności, jeżeli chodzi o dary zarówno materialne, jak i duchowe. Może wynika to z braku mówienia o misjach w mediach czy nawet braku kół misyjnych. Uświadamiania, że misje są, że borykamy się z konkretnymi problemami. Na pewno w imieniu wszystkich misjonarzy mogę powiedzieć, że potrzebujemy zaplecza modlitewnego.

Są kryzysy?

Trudno, żeby nie było. Różnice mentalności, inne przeżywanie wiary, widzenie Kościoła. Nawet do tego stopnia, że ciągle jesteśmy widziane jako białe i bogate, i że trzeba nas jak najbardziej „wycisnąć” finansowo. Nie wszyscy widzą, że coś poświęcamy z siebie. Mimo że żyjemy tak jak oni, skromnie, to i tak nieraz przewyższa to standard mieszkania niejednego miejscowego. Bycie oszukanym czy okradzionym to nasz chleb powszedni. Zawyżona cena, a nawet obowiązek płacenia rządowi za możliwość pracy, nawet jeżeli pracujemy tam za darmo!

Kościół dynamiczny?

Świeżość i głód wiary. Można od nich zaczerpnąć jej iskrę. U nas a to figura za duża, a to kwiaty nie z tej strony. A tam Bóg to temat do rozmowy zawsze i wszędzie – w domu, sklepie, na ulicy, w kawiarni.

Siostra po pobycie w Polsce wraca do Tanzanii. Do pracy czy do domu?

Zdecydowanie do siebie. To już trochę mój dom – pamiętam i tęsknię. Nawet zauważyła to moja mama, że mówię, że wracam „do siebie”.