Nie wierzę w przypadki

ks. Rafał Starkowicz

publikacja 31.07.2016 06:00

– W świecie doświadczającym licznych dramatów potrzeba naszego przebudzenia i modlitwy. Pokoju nie buduje się karabinami i czołgami. Buduje się go na kolanach – mówi znany gdański artysta Mariusz Drapikowski.

Przed prezentacją ołtarza ważny jest każdy detal. ks. Rafał Starkowicz /foto Gość Przed prezentacją ołtarza ważny jest każdy detal.

Niewielki budynek gospodarczy na gdańskiej Zaspie. Z zewnątrz – zwykła szara bryła, jakich wiele na powstałych w latach 80. XX w. osiedlach z wielkiej płyty. Po wejściu do środka okazuje się on jednak miejscem ogromnych kontrastów. Pośrodku pomieszczenia, przypominającego nieco zagracony, prowincjonalny warsztat samochodowy, swoim blaskiem przykuwa wzrok przybysza niezwykły obiekt, wokół którego w ogromnym skupieniu krząta się kilku ludzi w roboczych uniformach. Zaskakują ogromne, pokryte płaskorzeźbami połacie srebrzystego materiału, tworzące głębię, kryształowe tafle, drogie kamienie oraz złote elementy, skupiające uwagę oglądającego na miejscu centralnym. Jest nim koło, które otacza utworzony z kwiatowego ornamentu obrys kobiecych kształtów.

To właśnie tutaj powstaje kolejne dzieło Mariusza i Kamila Drapikowskich – ołtarz adoracji Najświętszego Sakramentu przeznaczony dla sanktuarium Kibeho w Rwandzie. Nosi nazwę „Światło Miłosierdzia i Pokoju”. Zanim jednak trafi na Czarny Ląd, pojedzie do Krakowa, gdzie posłuży adoracji podczas spotkania papieża Franciszka z młodzieżą świata.

To nie tak miało być

Opowiadając o swoim życiu, Mariusz Drapikowski podkreśla, że praktycznie wszystko, co dotyczy jego sakralnej twórczości, było wynikiem Bożego działania. Miało być inaczej, bardziej zwyczajnie. Kiedy jednak próbował realizować swoje plany, wszystko szło nie tak. W 1993 roku podczas szalejącej inflacji wziął kredyt na zakup potrzebnego w warsztacie złota. Jego pracownię jednak okradziono, a on sam przez długi czas borykał się z problemem spłaty zadłużenia. – W jednej chwili straciłem wszystko. Komornik wszedł mi na mieszkanie, samochody, nawet telewizor miałem oklejony komorniczymi naklejkami. Pracowałem całymi dniami i nocami. Niezależnie jednak od tego, ile pracowałem, nie mogłem zarobić nawet na spłatę odsetek – wspomina.

Pojechał do Częstochowy. – Czułem się niegodny. Powiedziałem tylko: „Matko Boża. Nie proszę o wygraną w totolotka, ale żeby moja praca nabrała sensu”. Po wizycie w jasnogórskiej kaplicy przyszedł mu do głowy pomysł, by zająć się tworzeniem szkła oprawianego w bursztyn i srebro. Wyroby dobrze się sprzedawały. Szybko spłacił zobowiązania.

Z czasem pojawiły się zamówienia dotyczące prac związanych z kultem religijnym. Wraz z kolegą wykonali krucyfiks, który stał się darem diecezji gdańskiej dla papieża Jana Pawła II, związanym z jego pasterską wizytą na Wybrzeżu w 1999 roku. Prałat Jankowski namówił go także na realizację projektu bursztynowego ołtarza do bazyliki św. Brygidy. Wykonał też milenijną monstrancję do tego kościoła oraz kolejną do Watykanu.

– Wydawało mi się, że dotknąłem szczytu – wyznaje artysta. Wtedy nagle na jego życie spadł kolejny cios. Z dnia na dzień zaczął tracić wzrok. Diagnoza była druzgocąca – stwardnienie rozsiane. – Moja żona, która jest lekarzem, wprowadzała mnie w wiedzę na temat tej choroby bardzo łagodnie. Ale „doktor Google” nie pozostawiał wątpliwości. Postanowiłem więc podziękować Bogu za moje dotychczasowe życie – opowiada. Podziękowaniem tym była przeznaczona dla jasnogórskiego sanktuarium monstrancja.

Błogosławieństwo, które leczy

Był rok 2003. Wówczas na jedno oko nie widział już wcale. Drugim był w stanie odróżnić jedynie światło i cień. Choroba postępowała. Kilka miesięcy po tym, jak na jasnogórskich wałach zaprezentowano pielgrzymom monstrancję jego autorstwa, przeor Jasnej Góry zaproponował mu udział we wspólnym spotkaniu opłatkowym z Janem Pawłem II. – Umówiłem się z rodziną, że nie będziemy mówili o moich chorobach – stwierdza. Spotkanie było pełne wzruszeń. W pewnym momencie Mariusz postanowił, że wykona dla częstochowskiej Maryi suknię z białego bursztynu. Powiedział o tym papieżowi.

– Nie widziałem jego uśmiechu. Ale ci, którzy uczestniczyli w spotkaniu, twierdzą, że tak właśnie było – wyznaje. Jak sam stwierdza, deklaracja, którą złożył, była całkowicie irracjonalna. Jak człowiek, który już prawie nie widzi, może chcieć wykonać takie dzieło? Papież jednak położył mu rękę na głowie i udzielił błogosławieństwa. W ciągu dwóch tygodni wzrok powrócił. Zniknęły także inne objawy choroby.

Chrystus na taborecie

W początkowym zamyśle powstać miał tylko jeden ołtarz adoracji. Właściwie nawet nie ołtarz, ale monstrancja przeznaczona do bazyliki Grobu Bożego w Jerozolimie. Za sprawą jasnogórskich paulinów do Drapikowskiego zgłosił się mieszkający w Radomiu Piotr Ciołkiewicz, który taką monstrancję zamierzał ufundować. Z czasem okazało się, że ani atmosfera, ani status świątyni pozostającej we władaniu różnych wyznań chrześcijańskich nie sprzyjają temu, by powstało tam miejsce adoracji. Zaproponowano im należącą do katolickiego kościoła obrządku ormiańskiego kaplicę IV stacji Drogi Krzyżowej. Spotkali się z przychylnością sprawującego tam władzę egzarchy. Podczas rozmowy powiedział on jednak do przyszłych darczyńców: – Przekażę wam tę kaplicę. Ale przecież nie postawimy Najświętszego Sakramentu na taborecie. Trzeba przygotować miejsce wystawienia.

Zaczęli budować ołtarz. Inspiracją projektu stała się praca dyplomowa Kamila, który właśnie kończył gdańską ASP. Z czasem postanowili też wraz z Piotrem założyć stowarzyszenie. Piotr został prezesem, Mariusz zajął się projektowaniem. Tak powstała Communita Regina della Pace (Wspólnota Królowej Pokoju). Ze spokojem pokonywali piętrzące się trudności. Także wtedy, gdy gotowy już ołtarz przywieźli do portu w Hajfie.

– Mariusz chodził do bazyliki Grobu Bożego na długie godziny. Kiedy doszło do punktu kulminacyjnego, poszedł tam na całą noc. Mówił: „Panie Jezu, to jest dla Ciebie. Jeśli zechcesz, to przyjmiesz. Jak nie, pogodzę się z tym” – opowiada Bogusław Olszonowicz, katolicki dziennikarz, członek Communita Regina della Pace. Po powrocie z nocnej modlitwy w bazylice egzarcha oznajmił krótko: „Wpuścili ołtarz”.

Bóg ciągle zaskakuje

Takich zbiegów okoliczności w całej pracy artysty jest bez liku. Wpisują się w nie czasami zupełnie mimowolne działania pojawiających się w jego życiu ludzi. Jedna z katolickich dziennikarek, już po instalacji ołtarza w Jerozolimie, podczas wywiadu zapytała o kolejne, stojące przed artystą wyzwania. Zaczął snuć luźne rozważania o tym, że teraz to można by stworzyć takich ołtarzy dwanaście, na wzór dwunastu gwiazd w koronie Matki Bożej. Ale poprosił, by tych słów nie publikować. Ze zdziwieniem odnalazł je jednak w kolejnym wydaniu gazety.

Niedługo później do stowarzyszenia zapukał abp Tomasz Peta z Kazachstanu. Po przeczytaniu tekstu zapragnął, by podobny ołtarz znalazł się w jego diecezji. To był początek nowej drogi. Ołtarz, przed którym modlić się będą pielgrzymi podczas ŚDM, jest już czwarty z kolei. Pojedzie do Kibeho, maryjnego sanktuarium położonego w doświadczonej wojnami domowymi Rwandzie. Oprócz jerozolimskiego i tego, który znalazł swoje miejsce w Kazachstanie, powstał jeszcze jeden. Znajduje się w największej na świecie katolickiej świątyni – bazylice Matki Boskiej Królowej Pokoju w Jamasukro na Wybrzeżu Kości Słoniowej. Na realizację czekają już zamówienia z Korei i Filipin. Mają być wykonane w przyszłym roku.

Jak twierdzą członkowie Wspólnoty Królowej Pokoju, to Boża Opatrzność ukierunkowała ich działania. – Dwanaście ołtarzy – gwiazd w koronie Matki Bożej – to ma być dwanaście głównych miejsc, stanowiących centra modlitwy o pokój. Mają być tak rozlokowane, aby tą modlitwą otoczyć cały świat – wyjaśnia Bogusław Olszonowicz. Przed umieszczeniem w miejscu przeznaczenia każdy z ołtarzy odbywa swoistą pielgrzymkę po świecie. Wystawiany jest w różnych kościołach. To rodzi duchowe owoce.

– Każdy z nich traktowany jest jako swoiste naczynie. Zanim dojedzie na miejsce przeznaczenia, jest napełniany modlitwą – wyjaśnia Olszonowicz. – Mimo że ołtarz wyjeżdża, w ludziach pozostaje pragnienie adoracji Najświętszego Sakramentu. Te ołtarze budzą głód Boga – ocenia Kamil Drapikowski, syn artysty. – Ta sztuka ma być teocentryczna. Ona nie ma kierować uwagi na autora, na człowieka. Tylko wtedy, gdy pomaga w modlitwie, daje satysfakcję – zaznacza Kamil.

Praca jak ikona

Powstawaniu ołtarzy towarzyszy nieustanna modlitwa artystów. – Te prace trzeba tworzyć jak ikonę. To nie są tylko poklejone rzemieślniczo kawałki bursztynu. Wówczas nie prowadziłyby do Boga – stwierdza M. Drapikowski. – To nie jest kwestia doboru techniki artystycznej, która ma wydać jakiś efekt wizualny. Każdy z tych elementów jest wynikiem modlitwy – zaznacza Olszonowicz, podkreślając jednocześnie, że tworzeniu dzieła towarzyszą liczne konsultacje z teologami i biblistami. Drapikowski stanowczo podkreśla też znaczenie zespołu w powstaniu efektu finalnego. – To, co powstaje, nie jest emocją jednego człowieka. To emocja ludzi, którzy tu pracują. Uzupełniamy się wzajemnie. Dopingujemy siebie nawzajem. To zespół artystów, którzy w pracowni Mariusza i Kamila Drapikowskich tworzą te dzieła. Kiedy mówi się, że jest to ołtarz Drapikowskiego, jest to oczywista nieprawda – stwierdza.

Początkowo przeznaczony dla Kibeho ołtarz miał być eksponowany podczas ŚDM w Świątyni Opatrzności Bożej. Kiedy jednak okazało się, że papież nie przyjedzie do Warszawy, postanowiono, że posłuży podczas jednego z centralnych z nim spotkań.

– Spotkanie odbywać się będzie na Polach Miłosierdzia. Chcemy przed Najświętszym Sakramentem wypraszać pokój i miłosierdzie dla całego świata, bo jedno z drugiego wynika. W tym ołtarzu mamy świadków miłosierdzia: św. Faustynę i św. Jana Pawła II. Wpisuje się on w modlitwę o pokój i miłosierdzie Boże, tak jakby był do tego miejsca zaprojektowany. Ktoś powie: przypadek. A ja nie wierzę w przypadki – podsumowuje Mariusz Drapikowski.