Porządek w miłości

publikacja 04.08.2016 06:00

Ksiądz Antoni Bartoszek mówi o rozumności i ładzie w miłowaniu, czyli o ordo caritatis.

Porządek w miłości Roman Koszowski /Foto Gość Ks. Antoni Bartoszek - (ur. 1968 r.) doktor habilitowany, specjalizuje się w teologii moralnej, dziekan Wydziału Teologii Uniwersytetu Śląskiego, kapelan w Ośrodku dla Niepełnosprawnych w Rudzie Śląskiej.

Ks. Tomasz Jaklewicz: Miłość kojarzy się z porywem serca, a Ty uczysz o ordo caritatis, czyli o „porządku miłości”. Po co porządek w miłości?

Ks. Antoni Bartoszek: Bo mamy kochać wszystkich, ale nie da się wszystkich kochać tak samo i nie wszystkim powinno się wyrażać miłość w ten sam sposób. Nie wszystkim potrafimy pomóc, dlatego potrzebny jest pewien porządek, który wskazuje kryteria, jak dobrze pomagać.

Skoro mamy kochać wszystkich ludzi, to chyba powinniśmy pomagać każdemu bez wyjątku?

W praktyce to jest niemożliwe. Nawet Pan Jezus nie uzdrowił wszystkich chorych.

Czy jest możliwe ustalenie jakiejś „kolejności” pomagania?

Tak. Najpierw jest troska o swój dom, potem o rodzinę, sąsiedztwo, miasto, ojczyznę. Taka kolejność narzuca się sama. Najbardziej kochamy tych, którzy są nam najbliżsi, z którymi łączą nas różne więzy. Poświęcamy im najwięcej czasu. Nie jesteś w stanie dać tyle samo czasu innym, ile dajesz własnej rodzinie. Św. Paweł pisze: „A jeśli kto nie dba o swoich, a zwłaszcza o domowników, wyparł się wiary i gorszy jest od niewierzącego” (1 Tm 5,8). Ranga miłości wobec „swoich” jest tu podkreślona.

Czy są sytuacje, w których trzeba konkretnie ustalić, w jakiej kolejności należy pomagać?

Stewardesy w samolocie mówią, że maski z tlenem należy założyć najpierw sobie, potem dziecku. Nie dlatego, że mama czy tata są egoistami, ale po to, aby potrafili pomagać dziecku. Wiele osób oczekuje na przeszczepy serca. Dawców jest zawsze mniej niż potencjalnych biorców. Muszą być określone kryteria kolejności przeszczepów. Źle by się działo, gdyby decydowało o tym to, kto więcej zapłaci.

Czy nie powinna decydować po prostu kolejność zgłoszeń?

Nie. W transplantologii są  określone kryteria, którymi lekarze powinni się kierować (stan zdrowia, wiek, zgodność biologiczna itd.). Tu nie decyduje zwykła kolejka. Ponadto etyka katolicka akcentuje dobrowolność zgody na oddanie narządów. Owszem, można zachęcać, ale nie wolno narzucać tej formy pomagania innym. A w kontekście uchodźców nie można narzucać państwom, jak mają pomagać i komu. To musi być wolna decyzja osoby lub wspólnoty, która chce pomagać.

Miłosierny Samarytanin nie był Żydem, a jednak to właśnie on pomógł, i to człowiekowi obcemu. Czy Jezus nie chce nam powiedzieć, że to nie więzy krwi są najważniejsze, ale miłość gotowa służyć każdemu?

W Samarytaninie dostrzegamy wrażliwość i otwartość serca. Z tej racji był on i jest patronem wolontariuszy. Istnieje jednak drugi wymiar tej przypowieści, mniej zauważany. Chodzi o „racjonalność działania”. Samarytanin wie, jakie środki ma do dyspozycji. Wino służy do dezynfekcji, oliwa uśmierza ból, a bydlę jest środkiem transportu. Wie on, że to są środki doraźne, dlatego konieczna jest pomoc instytucji, czyli gospody. Jeśli przekazał pieniądze na opiekę, to znaczy, że miał te pieniądze. Dał dwa denary. Płaca za dniówkę dla robotnika wynosiła wtedy jeden denar. Czyli przekazał pensję za dwa dni swojej pracy. Gdyby nie pracował za pieniądze, nie miałby z czego bezinteresownie pomagać. Wydaje mi się, że czasem jednostronnie akcentujemy ten emocjonalny aspekt, wręcz szantażujemy tym innych. Tymczasem aby dobrze pomagać, trzeba połączyć wrażliwość serca z racjonalnością działania, z kompetencją, z pewnym porządkiem właśnie.

No dobrze, więc pomagajmy racjonalnie, ale każdemu bez wyjątku.

Zauważmy, że w przypowieści poszkodowany był umierający, czyli był w skrajnej potrzebie fizycznej. Jeśli się mu nie pomoże, to umrze. Kiedy ktoś obok mnie umiera, mam obowiązek mu pomagać niezależnie od tego, czy to mój przyjaciel, czy wróg. Bywają jednak sytuacje, kiedy w jakimś wypadku jest więcej osób w skrajnej potrzebie. Jeden człowiek może uratować w danej chwili jednego. Od kogoś trzeba zacząć. Od kogo? To pytanie musi sobie postawić. Jeśli Samarytanin spotkałby na drodze dwóch równie ciężko rannych, z których jeden byłby Samarytaninem, a drugi Żydem, to gdyby zaczął ratować najpierw swojego rodaka, nie byłby to przejaw ani antysemityzmu, ani ksenofobii. To naturalna kolejność. Albo gdyby leżało tam jeszcze jego dziecko, to ratowałby najpierw dziecko. To wcale nie znaczy, że nie kocha dwóch pozostałych.

Skomplikujmy jeszcze sytuację. A gdyby dziecko było lekko ranne, a ktoś drugi umierający, to wtedy o kolejności pomocy decyduje stopień potrzeby?

Święty Tomasz z Akwinu mówi bardzo wyraźnie, że jeśli ktoś obcy jest w skrajnej potrzebie, to jemu trzeba pomóc w pierwszej kolejności. Nawet twój ojciec może poczekać. W kwestii uchodźców – mamy bezwzględny obowiązek pomagać tym, którzy ratują życie, uciekają przed prześladowaniem, którym grozi im śmierć. Ale nie każdy imigrant jest w takiej sytuacji. Bo jeśli ktoś szuka tylko poprawienia sytuacji materialnej, to jest inna kwestia. Oczywiście jest to praktycznie bardzo trudne do ustalenia.

To jest trudne nawet wtedy, gdy ktoś zaczepia nas na ulicy i prosi o pieniądze. Nie wiemy, z kim mamy do czynienia, czy z potrzebującym, czy z naciągaczem.

Z pomocą przychodzi właśnie ordo caritatis. Są dwa typowe zachowania ludzi w takich sytuacjach. Pierwsze: daję pieniądze i mówię sobie, jeśli on mnie oszuka, to bierze to na swoje sumienie. Drugie podejście jest bardziej racjonalne: próbuję dowiedzieć się, czego potrzebuje, i idę z nim kupić te produkty. Warto ten przykład przenieść na skalę makro. Jeśli odpowiadam za jakąś społeczność i decyduję o pomaganiu na dużą skalę, to ordo caritatis nakazuje wybierać tę drugą opcję. Muszę pomagać racjonalnie, nie mogę się opierać na spontaniczności. Ponieważ konsekwencje błędu są o wiele większe w wymiarze społecznym.

Jan Paweł II mówił o „wyobraźni miłosierdzia”, papież Franciszek o „fantazji miłosierdzia”, a ty podkreślasz racjonalność. Czy to się jakoś nie kłóci?

Połączmy jedno i drugie. Tak jak miłosierny Samarytanin. On się „wzruszył głęboko”, czyli zadziałały emocje, ale najpierw „zobaczył”. To drugie słowo wskazuje na poznanie, może zbadał tętno, zobaczył rany, krew. Gdyby reagował tylko sercem, toby się rozpłakał i nic nie zrobił. Musiał działać racjonalnie. Oczywiście ten poryw serca jest potrzebny, przełamywanie schematów w kierunku człowieka w potrzebie. Lekarz czy pielęgniarka potrzebują wrażliwego serca, ale jednocześnie muszą zachować procedury i reguły sztuki lekarskiej. Wyobraźnia miłosierdzia na tym polega, aby działać zgodnie z logiką (!) miłości.

Nasuwa się tu porównanie Kościoła do „szpitala polowego”. Ten obraz kojarzy się z doraźną pomocą. Czy jednak służba Kościoła wobec człowieka ma być tylko opatrywaniem ran, a nie poważnym leczeniem?

Samarytanin to był taki „szpital polowy”. Sam szybko odkrył, że jego środki są ograniczone, i dlatego pojechał do gospody. Nie przeciwstawiałbym Samarytanina gospodarzowi, który wziął pieniądze za pomoc. Ta gospoda była potrzebna, ona oznacza tu pewną strukturę, która pomaga człowiekowi całościowo. Jest miejscem pełnego wyleczenia człowieka. Więc są potrzebne zarówno szpital polowy, by pomagać ludziom w skrajnych sytuacjach, jaki i dobra klinika, czyli instytucja. W obu miejscach ludzie pomagają innym. I nie wolno tych dwóch form pomocy sobie przeciwstawiać. „Caritas” oznacza miłość, ale to też nazwa instytucji. Albo weźmy słowo „hospicjum”. Pierwsze znaczenie to gościnność, czyli wymiar ludzki, spotkanie, ale to także instytucja. Te dwa wymiary muszą się spotykać.

W samym przykazaniu miłości Boga i bliźniego widać pewne stopniowanie. Boga mamy miłować z całego serca, ze wszystkich sił. A bliźniego jakby nieco mniej, bo mamy go kochać jak siebie samego. Czy to też jest ordo caritatis?

W postawie chrześcijanina miłość do Boga jest postawiona na pierwszym miejscu. Mamy dziś tendencję do horyzontalizmu, czyli do uznania, że Boga mam kochać tylko w człowieku. Nie! Mam Boga kochać ponad wszystko. W porządku miłości On jest na pierwszym miejscu. Istnieje niebezpieczeństwo sprowadzenia chrześcijaństwa do pomocy społecznej. Kościół jest wspólnotą zbawienia i największą wartością jest zbawienie wieczne. Oczywiście jeżeli ktoś umiera przy drodze, to nie będę mu głosił kazań, gdy on potrzebuje reanimacji. Ale nie możemy zapomnieć o tym, by pomagając, ostatecznie głosić Jezusa Chrystusa.

No to teraz zostaniemy oskarżeni o fanatyzm.

Święty Augustyn mówi, że gdy Bóg jest na pierwszym miejscu, wtedy wszystko inne jest na swoim miejscu. Zauważmy, że w przykazaniu miłości mowa jest także o miłości do siebie samego. Chodzi o troskę, szacunek i odpowiedzialność za siebie. To nie jest egoizm, ale wyraz wdzięczności za dar życia i za inne dary, które człowiek otrzymał od Boga. We współczesnej psychologii mówi się o akceptacji siebie i o pozytywnym spojrzeniu na siebie i swoje własne zasoby. Kto nie kocha siebie, nie będzie kochał innych.

Odnosząc zasady ordo caritatis do kwestii uchodźców: czy można podać jakieś konkretne zasady postępowania?

Konieczne jest, jak już mówiliśmy, rozróżnianie, kto ucieka przed wojną, a kto przyjeżdża po zasiłek. To jest trudne, ale to trzeba robić. Druga rzecz – nie jest niechrześcijańską postawą dać pierwszeństwo w pomocy naszym braciom w wierze, często prześladowanym. Ten ład i racjonalność w pomaganiu są ważne, bo społeczeństwu, które ma pomagać, daje to poczucie bezpieczeństwa i uspokaja je. Rządzący mają obowiązek dać poczucie bezpieczeństwa obywatelom, bo to umacnia podmiotowość i wyzwala większą chęć pomagania.

Dlaczego Polakom zarzuca się zamknięcie na uchodźców?

Myślę, że nasz dystans do uchodźców bierze się z kilku powodów. Po pierwsze, to jest odreagowanie na fakt, że Unia narzuca nam pewne rzeczy. Druga rzecz – w ostatnich latach otworzyliśmy się na Ukraińców, naszych bliskich sąsiadów, zgodnie z ordo caritatis. Po trzecie, my, w przeciwieństwie do państw zachodnich, nie mieliśmy kolonii, byliśmy raczej wyzyskiwani przez prawie 200 lat przez europejskie mocarstwa, więc mamy prawo się bać. Ale jeśli zamiast narzucania nam gotowych rozwiązań będzie spokojne, racjonalne tłumaczenie i poszanowanie ordo caritatis, to ludzie będą chętnie pomagać.

Czy nie boisz się, że to, co mówisz, zabrzmi jak rozważania „uczonych w Piśmie”, którzy szukają usprawiedliwienia, by nie pomagać innym?

Ordo caritatis nie jest absolutnie narzędziem do wypracowania chrześcijańskiej postawy „nie-pomagania” czy też usprawiedliwienia egoizmu. To jest tylko zawsze aktualne wezwanie do ładu i racjonalności pomagania oraz forma zabezpieczenia się przed kierowaniem się tylko emocjami, czasem generowanymi przez media na masową skalę.